Mamczak: Drogi tato, mam dla twojego syna świetną ofertę…

Dzień dobry, jestem trenerem Błękitnych Wrocław. Posiadamy drużyny na poziomie ligi wojewódzkiej, w roczniku 2006 walczymy o awans do ligi centralnej. Chciałbym zaprosić pana syna na testy do naszego klubu… Zaczyna się grzecznie i niewinnie?

Mamczak: Drogi tato, mam dla twojego syna świetną ofertę…

Kluby angielskie, za wszelkie działania mające na celu zwerbowanie zawodnika poprzez kontakt z nim lub z jego rodzicem, z pominięciem klubu, w którym występuje, są karane. Karani są ich przedstawiciele, a restrykcje są na tyle dotkliwe, że proceder ten zaniknął (patologie zdarzają się wszędzie, więc jeszcze nie w stu procentach).

Czy to w ogóle jest problem? Czy to, że zawodnik otrzymuje „ofertę” gry w innym klubie, powinniśmy traktować jako coś złego?

Załóżmy, że dwunastolatek jest wyróżniającą się postacią w swoim zespole. W zespole, który z ligi okręgowej awansował do drugiej wojewódzkiej. Czyli nie jest największym orłem, o którego biją się czołowe akademie w kraju – ale jednak na tle grassrootsa wyróżnia się.

Kopie więc piłkę trzy razy w tygodniu, popołudniami, do tego w weekend rozgrywa mecze. W swoim klubie ma pewną pozycję, ale inna wrocławska szkółka też zapraszała go do siebie. „Przyjedziecie, zobaczycie, jak to u nas wygląda. Sami podejmiecie decyzję” – mówił trener tamtej drużyny w telefonicznej rozmowie. Teraz na Messengerze do ojca młodziaka pisze inny szkoleniowiec, już z klubu nieco większego, ale oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów od jego miejsca zamieszkania.

Łatwo „odlecieć”, gdy czujesz, że twoją kartę wyrywają sobie z rąk przedstawiciele kolejnych klubów. Pewnie nie wszystkim sodówka uderzy do głowy, wiele zależy jeszcze od rodziców. Ale trzeba pamiętać, że ci ostatni praktycznie nigdy nie mają rzetelnego punktu odniesienia. Bo rodzic to nie jest skaut. Rodzic nie śledzi młodzieżowych rozgrywek w całym kraju. Rodzic to… rodzic, który co sobotę ogląda w akcji drużynę swojego syna. I on tam naprawdę wygląda dobrze. Może więc będzie z niego… nowy Lewandowski? Może powinienem w niego zainwestować i zacząć go wozić poza Wrocław?

Pal licho, że w kraju w tych samych kategoriach wiekowych rywalizacja toczy się o kilka poziomów wyżej. Pal licho, że trenerzy związani z PZPN-em na LAMO czy ZAMO powołują zawodników kilka razy lepszych. Pal licho, że szanse na wielką karierę u tego chłopaka są nikłe (oczywiście nigdy nie jesteśmy w stanie ocenić tego w wieku dwunastu lat, ale jeżeli już mocno odstaje od krajowej czołówki, to żadna zmiana klubu nie pomoże mu wydatnie). Może jednak… warto?!

Od klubu wypada zacząć. Bo ten, który dzwonił, być może lepiej usytuowany jest w piłce seniorskiej. Być może dysponuje też lepszym zapleczem, ale już poziom trenerów czy samych zawodników stwarzają pole do dyskusji. Czy warto wyrywać więc chłopaka z drużyny, w której gra u boku swoich klasowych kolegów od kilku lat? Czy warto, by spędzał każdego tygodnia w sumie po dziesięć godzin w samochodzie, dojeżdżając na treningi?

Podbieranie zawodników to w dzisiejszej polskiej piłce młodzieżowej norma. I możemy mówić, że trenerzy doprowadzili do patologii, ale zasadniczo – w dużej mierze to nie ich wina. Problemem nie jest to, że angielski trener to trener świadomy, a trener polski to zwykły ignorant. Różnica leży zupełnie gdzie indziej.

Różnica jest tutaj: w Anglii kluby Premier League, Championship, League One oraz League Two tworzą Elite Players Performance Plan. Zamknięty system, obwarowany zasadami. Normami, standardami, które spełniać trzeba. Wymaganiami, które są konieczne, by otrzymywać dofinansowania od Premier League i by móc w ogóle rywalizować na poziomie młodzieżowym z innymi najlepszymi w kraju.

System więc obejmuje około stu klubów, które decydują tylko, na którym poziomie akademię chcą umiejscowić: pierwszym, drugim, trzecim czy czwartym. Normy znacznie przerastają poziom grassroots, przez co śmiało mówić w piłce dziecięcej czy młodzieżowej możemy tam o hierarchii.

Czy taka hierarchia istnieje w Polsce? No właśnie – program certyfikacji to ciekawa próba jej utworzenia. Jak wiemy jednak, zupełnie nieudana. Dość powiedzieć, że wystarczyłoby stworzyć zestawienie klubów Ekstraklasy, I i II ligi – czyli odpowiedników angielskich ekip ze szczebla centralnego – i zweryfikować, jak wielu podmiotów w certyfikacji w ogóle nie ma. A dlaczego ich nie ma?

Ja już nie wiem czy program certyfikacji przeznaczony jest dla klubów wszystkich czy tylko dla tych z poziomu grassroots. PZPN mógłby wreszcie usiąść z Ekstraklasą i podjąć decyzję – taką na stałe, taką, która nie zmieni się znowu za rok. Wypracować wspólne stanowisko. Podjąć decyzję, która zostanie wdrożona i która przez najbliższe pięć lat przez wszystkich będzie respektowana. Decyzję, która na największych wymusi pracę przy akademiach, ich rozwój, której efektem będzie zhierarchizowanie polskich szkółek. Raz, na zawsze. Według określonych reguł i zasad. Z możliwością dołączenia kolejnych do projektu, jeżeli oczywiście spełnią warunki. System, będący motywacją. Batem. Ale i marchewką – dla tych, którzy będą w nim sprawnie funkcjonować.

Zdaje się, że w Anglii taką motywacją są ekwiwalenty, o czym bardzo rzeczowo opowiedział mi ostatnio Przemek Soczyński. Jednocześnie wypaść z systemu, to jak wydać na siebie wyrok – zobaczcie co omija takich ananasów, gdy ich wychowankowie zagrają gdzieś indziej…

Co dalej? Gdy z klubu grassroots ktoś w Anglii chce ściągnąć kogoś do siebie, zrzeszeni w EPPP zgłaszają się zawsze oficjalnie. Gdy jednak przez 7 dni nie otrzymają odpowiedzi, sprawa trafia do ligi. Dezinformacja więc nie ma żadnego sensu. Zatajający rzeczywistość szybko dostają po łapach, dostając na oczach rodziców, którzy mogą mieć im takie zachowanie, co naturalne, za złe. Malutcy znają więc swoją pozycję w szeregu. Wiedzą, że w tym ekosystemie są w danym miejscu, a kluby topowe posiadają akademie z prawdziwego zdarzenia i spełniają normy, których spełnić nie jest łatwo.

Perspektywę skautingową weryfikuje dodatkowo tabela z kilometrami, która systemowo rozwiązuje problem z podróżami młodzieży po całym kraju.

***

Możemy psioczyć na tego czy tamtego, na jego zachowanie, etykę pracy, co do której mamy zastrzeżenia. Ale możemy też zastanowić się, co byłoby, gdyby do ekwiwalentów podejść tak mocno racjonalnie, jak tylko się da.

Dziś małe kluby mają pod górkę. Choć stanowią fundament piłkarskiej piramidy, fundament ten jest kruchy. Nawet jeżeli czterolatka doprowadzą do kategorii Orlik, a później przejmie go jakaś wielka akademia, to nic nie zyskują, poza satysfakcją. Z drugiej strony – duzi mówią, że reforma ekwiwalentów była potrzebna, bo kwoty wyliczane za pomocą tabel przed laty bywały przesadzone.

Ale pieniądze moglibyśmy wypłacać też za efekt. Końcowy. Za wychowanka w Ekstraklasie. Za zawodnika, który rozegrał w niej 50 meczów. Za to, że ktoś przeniesie się do ligi włoskiej czy do niemieckiej. Gdybyśmy mogli cierpliwie poczekać – pieniądze z takich transakcji mogłyby być relatywnie duże, przez co realnie mogłyby wpływać na mniejsze podmioty. Kluby profesjonalne z kolei nie musiałyby kalkulować, bo za każdego jakiś procent musiałyby przesyłać do klubu-matki. Co za różnica dla nich, do którego kluby kierowałyby przelew?

Problem podbierania zawodników zniknąłby z horyzontu. Bez względu na to, w którym miejscu się znajdziesz. Jeżeli będziesz w systemie i będziesz powyżej poziomu grassroots, możesz zaoferować coś więcej niż grassroots. Kiedy ekstraklasowi mocarze z kolei wypłacać będą atrakcyjne nagrody, na dole nie będziesz już dłużej próbował zatrzymać swojego ulubieńca. Co z tego, że zrobi ci wynik (w lidze bez awansów w dodatku) i dzięki niemu chętnych do opłaty składek będzie kilku więcej – skoro jeden mecz w Ekstraklasie to dla ciebie tak duży zastrzyk gotówki, że wolisz się skupić tylko na tym?

Trener, wiedząc, że jego zawodnikiem interesuje się ktoś z topowej akademii, powinien się tylko cieszyć. Wtedy nasz system uznać będziemy mogli za skuteczny – gdy poprzez ustalone zasady i reguły każdy będzie chciał pracować dla dobra jednostki, gdy kalkulować nie będzie sensu, bo wygrywać będą wszyscy.

A dziś, we Wrocławiu, jest pewnie z pięć szkółek, które idą łeb w łeb. Na jednej płaszczyźnie lepiej wygląda jedna, na innej druga. W jednym roczniku mocniejszy skład mają jedni, w drugim drudzy. W trzecim dominują trzeci, którzy w poprzednich dwóch delikatnie odstają, ale to dlatego, że dostarczyli do Śląska kilku wychowanków. I to wszystko jest przecież w porządku. Ale gdy do tego dochodzą wzajemne przepychanki o swoich graczy – robi się bagno.

Wydzwanianie do rodziców za plecami innych trenerów buduje konflikty, a większość o swoim podmiocie ma mniemanie wyższe, niż jest w rzeczywistości. Oceniać się można tylko na podstawie miejsca w tabeli, co siłą rzeczy jest zjawiskiem niezdrowym.

Czy powinniśmy sobie odpuścić te wszystkie rotacje? Oczywiście nie. Wypracować warto jednak jakieś zasady.

Może każdy tego typu kontakt tymczasowo przejść powinien przez jakiś extranet? Idealnie byłoby, gdyby to kluby kontaktowały się ze sobą i gdyby to one, wspólnie, znajdowały kompromis. Gdyby to między nimi dochodziło do dyskusji o najlepszej ścieżce rozwoju dla każdego z zawodników. Ale nie łudźmy się, że to może mieć miejsce, bez jakiegokolwiek nadzoru.

Dziś w niemal każdym mieście słyszę o konflikcie. Jadę na reportaż i słyszę o tym, jak druga strona postępuje i jak bardzo nieetyczne są te zachowania. Sporo kraju zjeździłem i nie przypominam sobie miejsca, w którym jedni wspierali by drugich, a wszyscy w mieście nadawali na tych samych, pozytywnych falach. Zawsze słyszę za to o negatywnych emocjach i o zadrach, pretensjach za wydarzenia z przeszłości. Zawsze do kawy zamiast ciastka dostaję gorzką historię o rywalu zza miedzy.

Na dzień dzisiejszy bazować możemy tylko na wartościach tych, którzy tworzą drużyny. Na ich kręgosłupie moralnym i na tym, że zawsze interes dziecka przedłożą oni ponad własny. Tacy też się zdarzają w tym środowisku i za nich trzeba trzymać kciuki. Ale na dziś wiara, że to oni będą stanowić większość, to utopia. Moim zdaniem kompletna swoboda i demokracja w tym zakresie nie doprowadzi do niczego dobrego. Raczej widzę tu kolejny obszar, który wymaga jasnej unifikacji.

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Chcesz podyskutować o szkoleniu? O najnowszym artykule? Nie zgadzasz się ze mną lub chciałbyś coś dodać? Napisz koniecznie – przemyslaw.mamczak@weszlo.com.