Piłkarskie dzieciństwo: Waldemar Prusik

„Uważam, że dzisiaj młodzież, która zaczyna trenować w klubach, już we wczesnym okresie jest wrzucona w pewne schematy treningowe. Myślę, że to nie jest dla nich korzystne. W młodszych kategoriach wiekowych jeszcze to jakoś w miarę wygląda, chłopcy próbują indywidualnych akcji, dryblują, jednakże w starszych rocznikach jest już inaczej” – mówi nam Waldemar Prusik, 49-krotny reprezentant Polski, który obecnie jest związany z Akademią Śląska Wrocław

Piłkarskie dzieciństwo: Waldemar Prusik

Jak rozpoczęła się pana przygoda z piłką?

– Jestem wychowankiem Śląska Wrocław.

Wówczas ważniejsza była gra na podwórku czy w klubie?

– Oczywiście, że na podwórku. Wtedy zupełnie inaczej wyglądała kwestia zapisów do klubu. Dzisiaj w szkółkach piłkarskich trenują 6-latkowie i młodsi, a kiedyś ten proces był opóźniony – ja mogłem zapisać się do Śląska dopiero w wieku 11 lat. Dzisiaj mamy też podział na grupy skrzatów czy młodzików, a kiedyś byli tylko trampkarze i juniorzy. Człowiek cały czas biegał za piłką, więc wszystkiego uczył się na początku na podwórkach lub boiskach szkolnych, a jak się poszło do klubu, to już coś się umiało.

Wtedy była zdecydowanie większa selekcja?

– Owszem. Trenerzy odrzucali chłopców, którzy widzieli, że się nie nadają i przyjmowali tych, u których widzieli smykałkę do piłki.

Czym pan się wyróżniał?

– Od małego grałem z dużo starszymi chłopakami, organizowaliśmy spotkania podwórko na podwórko czy ulica na ulicę. Zdarzało się, że chłopcy byli starsi o 6-8 lat, a ja zaczynałem szkołę podstawową i już byłem w składzie. Wiadomo, że to dużo dawało. Początkowo stałem w obronie i odbierałem piłki, bo z przodu nie mógłbym za dużo pomóc drużynie, bo – z racji wieku – wyraźnie odstawałem warunkami fizycznymi, ale już w starciach z rówieśnikami, grałem z przodu. Strzelałem dużo bramek, miałem dobry drybling.

Jak wyglądały same treningi w Śląsku Wrocław?

– Polegały głównie na „rzucaniu” piłki, trenerzy ustalali składy i graliśmy między sobą. Nie było żadnych schematów albo taktyki, opierało się to przede wszystkim na grze. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia, natomiast Śląsk w grupach trampkarzy miał… własną, wewnętrzną ligę z 12 zespołami. Mecze były rozgrywane w poniedziałki o godz. 16:00 na bocznym boisku przy ul. Oporowskiej, do teraz pamiętam.

Czyli Śląsk w grupie trampkarzy miał ponad 100 dzieciaków?

– Tak. Chodziło o to, żeby było jak najwięcej grup, spośród których klub wybierał później zawodników do np. juniorów młodszych.

Istniał podział, że najlepsi grali z najlepszymi, słabsi ze słabszymi?

– Nie pamiętam już dokładnie, ale podejrzewam, że takiego podziału nie było. Jak na tamten czas, mieliśmy w Śląsku naprawdę dobre warunki. Uważam, że… obecnie trenujący w klubach wcale nie mają lepszych.

A minęło niemal pół wieku…

– Dokładnie. Często, jak patrzę na tych młodych chłopaków z pełnymi torbami sprzętu na jednym ramieniu oraz plecakiem z książkami na drugim, którzy przychodzą na trening, to kiedyś tego nie było. Każdy miał swoją półkę w klubie, tam trzymaliśmy cały sprzęt. Otrzymywaliśmy również bloczki na obiady do ówczesnych barów mlecznych, dwa razy w roku jeździliśmy na obozy do jednostek wojskowych, oczywiście za darmo. Warte podkreślenia jest także to, że mieliśmy dobrych trenerów w Śląsku. Byli pasjonatami, zależało im na tym, żeby wychować jak najwięcej chłopaków, którzy później zaistnieją w piłce.

Interesował się pan futbolem w dzieciństwie?

– Naturalnie, od małego mnie interesował. Chodziłem też na mecze Śląska, który grał w ówczesnej I lidze, a w 1973 roku awansował na najwyższy szczebel rozgrywkowy w kraju. Jak Waldemar Żmuda przeszedł z Gwardii Warszawa do Śląska, to na jego debiutanckim spotkaniu na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu było ponad… 40 tysięcy osób. Wszyscy chcieli go zobaczyć, a dodatkowo było to po mundialu w Niemczech, gdzie reprezentacja Polski osiągnęła duży sukces.

W tamtych czasach zdarzało wam się brać udział w turniejach młodzieżowych?

– Raczej nie. Później jeździliśmy na mecze do NRD czy Czechosłowacji. Nasze spotkania z Niemcami były bardzo zacięte, bo oni mieli opracowane schematy na grę, czyli coś, czego u nas nie było. W Polsce dominowała… własna inwencja twórcza. Uważam, że dzisiaj młodzież, która zaczyna trenować w klubach, już we wczesnym okresie jest wrzucona w pewne schematy treningowe. Myślę, że to nie jest korzystne. W młodszych kategoriach wiekowych jeszcze to w miarę wygląda, chłopcy próbują indywidualnych akcji, dryblują, jednakże w starszych rocznikach jest już inaczej. Teraz w treningu niestety liczy się indywidualność, a nie trening indywidualny, co potem przekłada się na to, że chociażby w Ekstraklasie widzimy bardzo mało indywidualnych zagrań.

Miał pan kiedyś styczność z Turniejem „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Wydaje mi się, że raz startowałem w tych rozgrywkach ze swoim zespołem, ale to było tak dawno temu, że już nie pamiętam, jak to dokładnie wyglądało.

Kiedy zaczął pan zarabiać pierwsze pieniądze z gry w piłkę?

– W Śląsku stworzono system przyznawania stypendiów, w juniorach otrzymywałem 400 złotych miesięcznie, co było całkiem solidną kwotą, jak na młodego chłopaka. Te pieniądze nie pozwalały na samodzielne utrzymanie, ale były sporym dodatkiem.

Jak wyglądał u pana przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej?

– Muszę przyznać, że był to trudny proces. Zdobyliśmy mistrzostwo Polski juniorów starszych, co na pewno było dużym sukcesem. W Śląsku wyglądało to w ten sposób, że chłopcy z juniorów przechodzili do drugiego zespołu, ale w rezerwach było wówczas bardzo dużo zawodników ściąganych do wojska z innych drużyn. Pierwsze pół roku miałem bardzo ciężkie, bo ówczesny szkoleniowiec w żadnym meczu nawet nie wziął mnie na ławkę rezerwowych, ponieważ uważał, że ma lepszych zawodników. W grupach juniorskich byłem pomocnikiem, ale z racji, że w rezerwach zrobił się wakat na pozycji for stopera, to właśnie tam występowałem. W miarę nieźle mi szło, a jak się zrobiło miejsce na pozycji pomocnika, to trener przesunął mnie do środka.

Jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Myślę, że u każdego zawodnika pozostaje pewien niedosyt. U mnie również, ale jak sobie uzmysłowię, jak to wszystko początkowo wyglądało, to podsumowując, mogę być z niej zadowolony.

Aktualnie jest pan trenerem w grupach dziecięcych i młodzieżowych.

– Zgadza się. Prowadzę treningi indywidualne w Akademii Śląska Wrocław oraz pracuję z dziećmi w miejscowym UKS-ie.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix