CLJ-ka od środka: „Nie krzykiem, a wiedzą zdobywa się autorytet”

Mateusz Michniewicz podąża tą samą drogą, co ojciec? Obecny selekcjoner reprezentacji Polski swoją przygodę z piłką rozpoczął od gry na pozycji bramkarza, następnie w młodym wieku zajął się trenerką. Jak to wygląda u syna Czesława Michniewicza? Był golkiperem juniorów Arki Gdynia i Cracovii, a od 19. roku życia szkoli się w kierunku… trenera. Jakie ma spojrzenie na futbol? Czy młody wiek nie przeszkadza mu w zdobyciu szacunku i zaufania od niewiele młodszych zawodników? Czy w niedalekiej przyszłości chciałby pracować w sztabie ojca? Co mu dała praca trenerska w Arce? Co dalej? Rozmawiamy z 21-letnim szkoleniowcem.

CLJ-ka od środka: „Nie krzykiem, a wiedzą zdobywa się autorytet”

Wraz z końcem sezonu 2021/22 zakończyła się również twoja przygoda trenerska z Arką Gdynia, którą spuentowałeś awansem do CLJ U-17. Jaki to był sezon w wykonaniu twoich podopiecznych?

– Sezon zaczęliśmy od rozgrywek Centralnej Ligi Juniorów U-17. Początek był dla nas trudny, dlatego, że nasza drużyna rodziła się na nowo. W Arce Gdynia, jeśli chodzi o kategorię juniora młodszego, nie ma kontynuacji roczników. Przychodzą do nas zawodnicy z SI Arka Gdynia, ale nie tylko, bo dochodzą też chłopcy z całego kraju. Przygotowania do sezonu są krótkie, bo zaledwie pięć tygodni, a to był czas na to, żeby zbudować skład, poznać ekipę i nastawić się na rywalizację z wymagającymi, ogranymi rywalami. CLJ-kę zaczęliśmy od mocnego falstartu – siedem porażek z rzędu. Gdy w październiku przyjechała do nas Pogoń Szczecin, byliśmy już pogodzeni z faktem, że rundę wiosenną spędzimy w I lidze wojewódzkiej. Nie mieliśmy wielkich oczekiwań wobec tego meczu. Jednak okazało się, że było to przełomowe spotkanie, które pobudziło naszych zawodników i przywróciło wiarę w to, że mogą w tej lidze zwyciężać. Wygraliśmy 2:0 i powoli zaczęliśmy nabierać wiatru w żagle. Nie ukrywam, że nasi chłopcy byli podłamani mentalnie. Mieli z tyłu głowy też to, że niedawno spadli z hukiem z CLJ U-15. Dochodziły do nich takie myśli, że to może z nimi coś jest nie tak, skoro historia się powtarza. Aczkolwiek to nieprawda, bo w roczniku 2005 i 2006 są zdolne bestie, które potrafią grać w piłkę. Oni po prostu mieli blokadę psychiczną, a pierwsza wygrana spowodowała, że coś ruszyło.

Jednak i tak nie uniknęliście spadku z CLJ U-17 w rundzie jesiennej.

– Tak, bo mieliśmy gorszy bilans meczów bezpośrednich z FASE. Zdobyliśmy tyle samo punktów, co oni, ale okazaliśmy się słabsi o… jedną bramkę. Pierwszy mecz przegraliśmy z nimi 0:3, gdzie w końcówce przy stanie 0:2 ruszyliśmy mocno do przodu i nadzialiśmy się na kontrę. W rewanżu wygraliśmy 2:0.

Aczkolwiek wystarczyło nie przegrać ostatniego meczu i utrzymalibyście się w lidze.

– Przed ostatnią kolejką mieliśmy tyle samo punktów, co FASE i do rozegrania jeszcze mecz zaległy z Lechem Poznań. Gdyby szczecinianie nie wygrali swojego meczu z AP Reissa na wyjeździe, a my pokonalibyśmy Pogoń, to już wtedy mielibyśmy zapewnione utrzymanie. Starcie z „Portowcami” nie należało do najłatwiejszych. Pierwsi straciliśmy bramkę i musieliśmy gonić wynik. W przerwie wraz z trenerem Krzysztofem Janczakiem stwierdziliśmy, że nie będziemy mówić o tym, jaki jest rezultat w równolegle rozgrywanym meczu w Poznaniu. Chcieliśmy, żeby nasi podopieczni nie patrzyli za siebie, a skupili się na tym, że mają mecz do wygrania. Pokonaliśmy Pogoń 3:2, a AP Reissa nie zabrała punktów FASE (1:2), więc walka o utrzymanie dalej trwała i chcąc pozostać w lidze, nie mogliśmy przegrać zaległego starcia z Lechem, który był rozgrywany trzy dni po ostatniej kolejce. Czasu było mało, a do tego wypadło z gry naszych dwóch podstawowych zawodników. Duże ciśnienie, spętane nogi, sporo nerwowości, samowolne cofnięcie się do defensywy, a do tego ciągłe zerkanie na zegar, kiedy mecz się skończy – to wszystko skutkowało tym, że w 80. minucie sędzia podyktował rzut karny dla rywali, a ci wyszli na prowadzenie. Ten gol sprawił, że chłopcy się podłamali, nie byli w stanie się podnieść. Końcowy efekt był taki, że musieliśmy pogodzić się z porażką i spadkiem z CLJ U-17.

Zawodnicy mocno przeżyli spadek z CLJ U-17?

– Bardzo mocno, bo zrobili wiele w rundzie jesiennej, żeby w tej lidze się utrzymać. Wiosną wygrali 5 z 7 spotkań i dali sobie szansę na to, żeby wrócić z piekła do nieba. Po 7. kolejkach, czyli w połowie rundy mieliśmy zero punktów, więc byliśmy na totalnie straconej pozycji. Nikt na nas nie stawiał i nie wierzył w to, że pozostaniemy w tej lidze na wiosnę. Dlatego chłopcy bardzo żałowali tego, że finalnie nie udało się utrzymać CLJ-ki. Było bardzo blisko. Zależało im na tej lidze, bo chcą się rozwijać, a tu jest wysoki poziom sportowy, nie to, co w lidze wojewódzkiej. Mają tę świadomość, że mogą dużo zyskać, dzięki grze w tych rozgrywkach, stąd to rozgoryczenie. W przerwie zimowej musieliśmy podjąć ważne decyzje w kontekście naszych zawodników, żeby mogli dalej sukcesywnie się rozwijać. Dlatego najbardziej wyróżniający się chłopcy z naszej drużyny przeszli do zespołu Roberta Wilczyńskiego i tam trenowali na początku każdego tygodnia, a w czwartek przychodzili do nas i z nami przygotowywali się do meczu ligowego. Muszę przyznać, że naszym zawodnikom dużo to dało. Podnieśli swoje umiejętności w bardziej wymagającym środowisku. Tylko przypomnę, że Arka Gdynia w minionym sezonie została wicemistrzem Polski U-18. Jeśli chodzi o treningi to na wiosnę w drużynie juniora młodszego mniej skupiliśmy się na taktyce, bo stwierdziliśmy, że nie ma to sensu, kiedy większość naszych podstawowych zawodników nie funkcjonuje z nami w pełnym mikrocyklu. Dlatego priorytetem był dla nas rozwój indywidualny. Efekty naszej codziennej pracy z młodszymi chłopakami były widoczne w dwumeczu barażowym o CLJ-kę z Salosem Szczecin, gdzie pokazali się ze świetnej strony.

Artur Renkowski i Mateusz Michniewicz to prawdopodobnie jedyne osoby w Polsce, które zaznały Centralną Ligę Juniorów zarówno jako zawodnik i trener. Czy możesz nam przybliżyć dwie perspektywy postrzegania tej ligi przez ciebie jako trenera i zawodnika? Jakie widzisz różnice? Czy zmieniłeś swoje zdanie na temat CLJ przez ten czas?

– Moim zdaniem bardzo dobrym ruchem, jeśli chodzi o CLJ-kę, była jej pełna centralizacja. Bo, jak pewnie dobrze pamiętasz, był taki czas, kiedy CLJ U-19 dzieliła się na dwie grupy szesnastozespołowe. W pierwszym sezonie po reformie w CLJ U-18 mogło grać czterech zawodników ze starszego rocznika, co sprawiało, że ci późno dojrzewający mieli fajne miejsce do rozwoju, a poziom ligi szedł znacząco do góry, bo występowali w niej utalentowani chłopcy z U-19. Ogólnie uważam, że Centralna Liga Juniorów to dobre rozgrywki do poprawy swoich umiejętności, ponieważ spotykasz się tutaj co tydzień z drużynami ułożonymi taktycznie, grasz na świetnych boiskach, a same mecze są rozgrywane na wysokim tempie. Rzadko, kiedy jest tak, żeby zespoły w CLJ-ce w okolicach 60. minuty odstawały od rywali pod względem motorycznym. W IV lidze częściej się to zdarza, lecz jest to spowodowane tym, że niektóre ekipy nie mają możliwości regularnego treningu w pełnym składzie. Z kolei drużyny rezerw, które występują w niższych ligach, mają tę przewagę, że wytrzymują tempo spotkań i z każdą kolejną minutą zyskują przewagę nad rywalem, jeśli chodzi o walory biegowe, wydolnościowe i kulturę gry.

Co sądzisz o reformie CLJ U-17? Nie będzie już czterech grup ośmiozespołowych, gdzie w rundzie jesiennej w każdej z nich spadają po dwa zespoły. Od teraz będziemy rozgrywać pełen sezon, który liczyć będzie 30 kolejek, bowiem liga jest podzielona na dwie grupy szesnastozespołowe.

– To jest bardzo dobry pomysł. Mówiłem na samym początku, z jakimi problemami borykaliśmy się jako Arka Gdynia w CLJ U-17, że do klubu przychodzi wiele nowych zawodników i na nowo tworzy się drużyna juniora młodszego. Jednak chłopcy potrzebują czasu, żeby się dobrze poznać i zgrać. W kontekście poprzedniego systemu rozgrywek było takie utrudnienie, że od razu byli rzucani na głęboką wodę, bo, jeśli chcą się utrzymać w lidze, muszą punktować od pierwszych kolejek. Bardzo szybko są stawiani przed dużą presją wynikową. Reforma rozgrywek sprawia, że drużyny mogą pozwolić sobie na kilka porażek z rzędu na samym starcie, bo liga trwa 30. kolejek, a nie 14., więc jest więcej czasu na to, żeby się odbudować i odrobić straty. Wracając jeszcze do poprzedniego pytania – czy zmieniłem swoje zdanie na temat CLJ? Gdy byłem zawodnikiem, to mój rocznik był pierwszym, który występował w nowym formacie CLJ U-18. Wszyscy tej ligi uczyliśmy się na nowo, zarówno trenerzy, jak i zawodnicy. Nie wiedzieliśmy, z czym to się je. Spójrzmy teraz na CLJ U-19, jeśli chodzi o Arkę Gdynia, to będą tam zawodnicy, którzy rozegrali już na tym poziomie dwa, trzy sezony. Dlatego, że drużyna rezerw na co dzień występuje w IV lidze, gdzie poziom nie jest najwyższy. Grając w CLJ-ce więcej zyskają. Zapewne inaczej wyglądałaby sytuacja, gdybyśmy mieli zespół w III lidze.

Przede wszystkim reforma CLJ U-17 sprawi, że Arka Gdynia nie spadnie z tej ligi po pół roku. Ostatnie dwie rundy jesienne kończyły się spadkami. 

– Tak, to prawda, choć jest to trochę zaskakujące, że przydarzały się nam te spadki, bo wcześniej regularnie rywalizowaliśmy na tym poziomie rozgrywek.

Z mojej strony to tylko żartobliwa szpileczka, bo mam świadomość tego, że te konkretne sezony były dla was mocno niefortunne. Dwukrotnie ta sztuka przytrafiła się trenerowi Krzysztofowi Janczakowi. Raczej trzeba to oceniać w kategoriach pecha, a nie złej pracy szkoleniowca.

– Krzysztof Janczak to bardzo dobry, doświadczony trener, który prowadził wiele roczników w akademii Arki Gdynia. Co prawda, dziesięć lat temu mistrzostwo Polski juniorów starszych zdobył Robert Wilczyński ze swoją ekipą, ale warto pamiętać o tym, że trener Janczak wcześniej pracował z tymi zawodnikami i wpłynął znacząco na ich rozwój. Ma też mamy na swoim koncie wicemistrzostwo Polski juniorów młodszych z 2013 roku. Jeśli chodzi o rundę jesienną sezonu 2020/21, to była mocno pechowa dla podopiecznych trenera Janczaka. Na koniec ligi przydarzył nam się taki tydzień, gdzie w ciągu trzech dni kontuzji doznało naszych trzech bramkarzy. Z sytuacji kadrowej, gdzie masz trzech dobrych golkiperów, nagle zostajesz z niczym. Awaryjnie został pozyskany chłopak z młodszego rocznika, ale ani on, ani reszta drużyny nie była już pewna siebie. Do tego to była era koronawirusa, która odcisnęła swoje piętno również na tej ekipie w kluczowym momencie sezonu. Wszystko, co złe skumulowało się na ostatnie mecze CLJ-ki. W tym spadku nie widzę winy trenera Janczaka, miał ogromnego pecha. Jeszcze raz zaznaczę, że to świetny fachowiec, któremu wiele zawdzięczam.

Pamiętam dobrze ten przypadek, bo nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji, żeby 18 punktów zdobytych w CLJ U-17 lub U-15 nie dało utrzymania. Co więcej, wtedy Arka miała tylko trzy punkty straty do trzeciego miejsca, a i tak spadli z ligi. Coś niewiarygodnego, a jednak to się stało i przydarzyło trenerowi Janczakowi. Wcześniej nieraz słyszałem następujące twierdzenie od trenerów z CLJ: „wystarczy zdobyć 15 punktów, żeby utrzymać się w CLJ”. Do tego zdania chyba trzeba dopisać w nawiasie: „nie dotyczy Arki Gdynia”, bo dwukrotnie spadliście z ligi, spełniając ten warunek.

– Fakt, duży pech trenera Janczaka. Teraz będę trzymał mocno kciuki za to, żeby szybko zapewnili sobie utrzymanie w lidze. Pech też ma swój limit. W poprzednich latach drużyny prowadzone przez tego szkoleniowca zawsze plasowały się na podium swojej grupy. Mocno wierzę w to, że trener Janczak ponownie złapię pozytywną serię.

Czego nauczyłeś się dzięki Centralnej Lidze Juniorów jako zawodnik i trener?

– Z perspektywy zawodnika na pewno nową rzeczą były dalsze wyjazdy na mecze ligowe. Z tego tytułu też nocowaliśmy dzień wcześniej w hotelu. Nowa sytuacja, do której musisz przywyknąć, bo takie jest też zawodowe życie piłkarza. Zupełnie inaczej wygląda twój przeddzień meczowy na wyjeździe, aniżeli w domu. Wcześniej w ligach wojewódzkich najdalej na spotkania jeździliśmy do… Ustki, a w CLJ-ce masz Poznań, Bydgoszcz, Szczecin itd. Jeżeli chodzi stricte o boiskowe sytuacje to trudno mi coś powiedzieć, bo nie mam za dużego ogrania na poziomie CLJ, zaliczyłem tylko trzy spotkania w tej lidze. Z kolei jako trener uczyłem się analizy tego, co dzieje się na boisku, oraz w jaki sposób przeprowadzić zajęcia, żeby wyegzekwować to, co chcemy zrobić w meczu. Mądrą rzecz powiedział mi trener Szymon Hartman: „trening musisz zrobić taki, żeby oni w meczu zrobili to, co chcesz, ale nie byli świadomi tego, że to robią”. Po prostu chodzi o to, żeby zawodnicy przełożyli to, co robią na treningach na jednostkę meczową. Czasem bywa tak, że my, trenerzy wiele mówimy tym chłopcom, przekazujemy wiele treści, instruujemy i podpowiadamy, a można wpoić im wiedzę przez ciągłą praktykę. Gdy trener widzi braki u zawodnika, to chce mu jak najwięcej przekazać. Są to jednak młode umysły, które na co dzień są obciążone przyjmowaniem dużej dawki wiedzy, dlatego trzeba poszukać innego sposobu, żeby robili to, co chcesz, nie będąc do końca świadomym tego, że realizują twoje założenia. 

Niektórzy młodzi zawodnicy mogą do tego podchodzić w taki sposób: „jestem w Centralnej Lidze Juniorów, czyli już tylko krok dzieli mnie od Ekstraklasy”. Aczkolwiek, gdy podamy przykłady poszczególnych drużyn juniorskich z poprzednich lat, wyjdzie, że pojedynczym jednostkom uda się wejść na wyższy poziom. Skąd bierze się to przekonanie? Czy ty też tak, do tego podchodziłeś? Będąc w CLJ-ce młody zawodnik jest o krok od Ekstraklasy, I ligi?

– Mimo wszystko jest to daleko. Nie przypominam sobie żadnego zawodnika, który błyszczał w CLJ-ce, żeby później od razu wszedł do pierwszego zespołu i tam odgrywał kluczową rolę. Przeskok z juniora do seniora jest bardzo ciężki. Nie tylko w Polsce mamy z tym problem. Szymon Hartman mi mówił: „Gdyby był na to jakiś złoty środek, to Niemcy na pewno już by z niego korzystali”. Oni też mają z tym kłopot. Tam znajdziesz wielu zawodników, którzy wymiatają w A-Junioren Bundesliga, a później ich droga do Bundesligi wcale nie jest taka prosta. Do końca nie wiem, z czego to wynika. Na pewno w seniorach jest wyższa intensywność i presja na wynik. Szatnia seniorów jest zupełnie inna niż juniorska. W CLJ-ce stracisz piłkę, to nie ma nikt do ciebie pretensji, że popełniłeś błąd, a w dorosłym futbolu jest zdecydowanie większa odpowiedzialność za futbolówkę i wynik. W Centralnej Lidze Juniorów raczej rzadko zdarza się, żeby trener został zwolniony za to, że przegrał trzy, cztery mecze z rzędu. Z kolei w piłce seniorskiej można szybko stracić stołek i siłą rzeczy szkoleniowcy zmieniają taktykę i skupiają się na dowiezieniu wyniku, a nie ładnej dla oka grze. Dlatego też cierpliwość trenerów do młodych zawodników jest zdecydowanie mniejsza niż w CLJ-ce, bo tam wszystko jest układane pod ciebie, żebyś mógł się rozwijać i poprawiać swoje deficyty. W seniorach najważniejszy jest najbliższy ligowy mecz i jego końcowy rezultat. Brakuje indywidualnego podejścia do młodych chłopców w seniorskiej drużynie. Gdy kończysz grę w CLJ-ce, to nie jesteś w pełni ukształtowany piłkarzem. Masz dopiero 18-19 lat i stawiasz pierwsze kroki w seniorach, potrzebujesz czasu i zaufania od trenera. 

Jesteś bardzo młodym trenerem i pracujesz z młodzieżą. To, że jesteś starszy od swoich podopiecznych o 2-3 lata to jest twój atut czy zmora? Z uwagi na wiek łatwiej tobie nawiązać dobry kontakt z zawodnikami? Czy wręcz z uwagi na twoją metrykę, nie traktują cię do końca na poważnie?

– Miałem taką sytuację w sezonie 2019/20, kiedy pracowałem przy drużynie U-18, że moimi podopiecznymi byli zawodnicy, z którymi rok, dwa lata wcześniej grałem jako zawodnik. Na początku nie mogłem być dla nich trenerem, który krzyczy i wytyka błędy. Byłby to za duży kontrast do tego, że przed chwilą byliśmy kolegami z jednej drużyny, a teraz jestem ich szefem. Nie, dalej byłem ich kolegą. Pamiętam dobrze, gdy pierwszy raz podniosłem na nich głos, to byli mocno tym faktem zaskoczeni. Ich reakcja była w stylu: „Mati, co ty robisz? Podnosisz na nas głos? Przecież jesteśmy kolegami”. Gdy masz coś mądrego do przekazania, to wiek nie jest dużą barierą. Wiele z nimi rozmawiałem i można rzec, że pełniłem rolę dobrego policjanta. Gdy mieli jakiś problem, to od razu nie szli do pierwszego trenera, tylko pytali mnie o radę: „czy jest sens z tym iść do trenera? Jak on na to zareaguje?”. Sam nie rozwiązywałem problemów w drużynie, bo zawsze pytałem o zdanie Szymona Hartmana.

Byłem łącznikiem między trenerem a zespołem. Miałem dobre relacje z chłopakami, cały czas mówiliśmy sobie po imieniu. Powiedziałem im, że byłoby to dziwne, gdyby z dnia na dzień mówili do mnie „panie trenerze”, skoro wcześniej byliśmy na ty. Gdybyśmy to zmienili, oni czuliby się z tym niekomfortowo i ja też. W pierwszym roku mojej pracy kontakt z zawodnikami to na pewno był mój duży atut. W ubiegłym sezonie pracowałam już z chłopakami młodszymi o cztery, pięć lat, więc siłą rzeczy ten dystans był już większy. Aczkolwiek i tak nawiązaliśmy partnerskie relacje. Jeśli budowałbym swój autorytet tym, że jestem od nich starszy, to naraziłbym się na śmieszność. Nie krzykiem, a wiedzą zdobywa się autorytet. Dlatego też nie miałbym problemu z tym, żeby pracować ze starszymi od siebie zawodnikami. 

Jaka była twoja rola w sztabie szkoleniowym Szymona Hartmana w sezonie 2020/21 i Krzysztofa Janczaka w 21/22?

– Do sztabu Szymona Hartmana trafiłem w sierpniu 2020 roku na dwa tygodnie przed startem ligi. Jeżeli chodzi o prowadzenie treningów, to w tamtym momencie byłem goły i wesoły (śmiech). Na początku byłem bacznym obserwatorem oraz pomagałem w rozkładaniu i składaniu sprzętu. Aczkolwiek po każdym treningu  rozmawiałem z trenerem i wspólnie zastanawialiśmy się, co było dobrze zrobione, a co wymaga poprawy. Po miesiącu Szymon Hartman podszedł do mnie i powiedział: „dobra, synu ty tu jesteś, żeby się uczyć, a nie tylko patrzeć, zatem bierz się do roboty”. Za to podejście jestem mu niezmiernie wdzięczny. Od tamtego momentu samodzielnie prowadziłem rozgrzewkę i części wstępne do głównego treningu. W praktyczny sposób pokazał mi, jak należy przeprowadzić jednostkę treningową, na co zwracać uwagę, gdzie się ustawiać, jak modulować głosem, w jaki sposób panować nad całym zespołem. To mi dużo dało. Trener Hartman zawsze się śmiał: „dobra, ty idź do roboty, a ja będę jak Sir Alex Ferguson – stanę sobie z boku i będę obserwował trening, a jak będzie się coś działo, to wkroczę i ci pomogę”. Jeżeli chodzi o przedmeczowe zajęcia, to zajmowałem się oprawą graficzną.

Przedstawiałem stałe fragmenty i zajmowałem się analizą rywala – na co warto zwrócić uwagę, kto, kogo będzie krył itp. Z trenerem Szymonem Hartmanem mieliśmy taki plik z różnymi stałymi fragmentami, który był dla nas inspiracją, jeśli chodzi o mecze. Aczkolwiek, nie trenowaliśmy tego namiętnie, bo wychodziliśmy z założenia, że najważniejsza jest gra z piłką przy nodze i bez niej. Jednak to był taki sygnał dla naszych zawodników, że stałym fragmentem gry też można zaskoczyć rywala, zdobyć gola i wygrać mecz. U trenera Janczaka moja rola była bardzo podobna. Aczkolwiek w drużynie juniora młodszego zwraca się uwagę na nieco inne aspekty podczas treningu. W przypadku CLJ U-18 to jest mały krok od wejścia do piłki seniorskiej i trzeba zawodników przygotowywać stricte pod trening seniorski. W drużynie U-17 mniejszą wagę przykuliśmy do aspektów taktycznych. Trener Janczak bardzo lubi stosować małe gry. Podczas zajęć skupiamy się na tym, żeby przyjęcie piłki, podanie i wyjście na pozycje było na jak najwyższym poziomie. Mieliśmy bardzo dużą grupę treningową w juniorze młodszym i często było tak, że dzieliliśmy zespół na pół i wraz z trenerem Janczakiem prowadziliśmy zajęcia równolegle do siebie. On brał jedną grupę zawodników, a ja drugą.

Czy zajmowałeś się też analizą taktyczną i jest to dziedzina, którą się mocno interesujesz, i chcesz rozwijać?

– Tak, zajmowałem się analizą taktyczną wraz z głównym trenerem prowadzącym. Aczkolwiek to wyglądało tak, że naszym zawodnikom pokazywaliśmy tylko pięć, sześć filmików, w których omawialiśmy mocne strony rywala, na co musimy uważać i pięć, sześć wideo, gdzie widzimy nasze szanse na to, żeby zdobyć gola. Przedstawiliśmy im zawsze tylko najważniejsze rzeczy. Zawsze mieliśmy przygotowaną głębszą analizę, którą wdrażaliśmy w treningu. Tak, jak mówiłem wcześniej, działaliśmy tak, żeby przez ćwiczenia na zajęciach, przemycić im założenia, które chcemy zrealizować w kolejnym meczu.

Rękawice wiszą na kołku i nigdy już po nie sięgniesz? Zakończyłeś przygodę bramkarską i jesteś w pełni skupiony na tym, żeby rozwijać się jako trener? Przypomnę, że masz zaledwie 21 lat, w tym wieku, rzadko kończy się karierę piłkarską.

– Kopię sobie dalej piłeczkę, ale w A-klasowej drużynie OKS Janowo. I mowa tu tylko o weekendach, bo trudno znaleźć mi czas, żeby przyjechać na trening. Studiuję dziennie, a do tego mam obowiązki jako trener. Jeżeli mecze A-klasy nie pokrywają się ze spotkaniami moich juniorów, to zawsze chętnie wpadnę i pogram. Bardzo lubię ten klimat szatni piłkarskiej. Gdy zakończyłem przygodę z piłką, to najbardziej brakowało mi rozmów i spędzania czasu w szatni, aniżeli samego boiska. Cieszę się, że mogę z nimi raz kiedyś zagrać. Nie planuję przebijać się na wyższy poziom. W tygodniu rękawice wiszą na kołku, czasem zdarzy się, że w weekend sięgnę po nie i stanę między słupkami, żeby pomóc chłopakom.

W podcaście „Znajomi ze Słyszenia” powiedziałeś takie zdanie: „Tata zakończył mi karierę piłkarską. Powiedział mi, że jak szybko zacznę uczyć się trenerki, to mogę więcej osiągnąć w tym zawodzie”. Nie miałeś takich ambicji, żeby być zawodowym bramkarzem? Słowa taty zadziałały na ciebie tak, że nagle postanowiłeś swoje życie zmienić o 180 stopni?

– U mnie wyglądało to tak, że tydzień przed lockdownem na treningu Cracovii pękła mi łękotka. Z uwagi na fakt, że ta sytuacja miała miejsce przed maturami, to stwierdziliśmy z tatą, że lepiej dla mnie, żebym poszedł na zabieg dopiero po egzaminach dojrzałości. Od momentu kontuzji do operacji minęły dwa miesiące. To był też czas, kiedy rezerwy Cracovii walczyły o III ligę, a pierwszym bramkarzem był Adam Wilk, który naprawdę jest dobry w swoim fachu i na co dzień trudno mi było z nim rywalizować, a co dopiero po takiej kontuzji i świetnym sezonie w jego wykonaniu. Tata mi mówił: „Możesz zostać w Cracovii na jeszcze jeden sezon, ale zastanów się, czy to coś ci da. Jesteś po kontuzji i trudno będzie ci wygrać rywalizację z Wilkiem. Do tego będziesz cały czas poza domem, a mógłbyś już zacząć studia i rozwijać się w innym kierunku”. To był też czas, kiedy sondowaliśmy różne opcje i pojawiła się taka szansa, żebym mógł rozpocząć swoją przygodę trenerską w Arce Gdynia. Z tego miejsca chciałbym jeszcze raz podziękować prezesowi klubu, Michałowi Kołakowskiemu, który wyszedł z taką propozycją.

Będę mu za to wdzięczny do końca życia. Bo 0d razu mogłem rozpocząć pracę w piłce jedenastoosobowej, a nie z najmłodszymi dziećmi. Na samym początku czułem się jak pasażer na gapę, ale dużo mi to dało. Stwierdziłem, że lepiej dać sobie spokój z piłką nożną i skupić się na trenerce. Prawda jest też taka, że prędzej czy później i tak zostałbym trenerem. Tata mi zasugerował, że mogę to zrobić, mając 19 lat, i skorzystałem z tej opcji. Nie żałuję. Sądzę, że jako bramkarz tułałbym się po III-, IV-ligach, a nie było mi to potrzebne do szczęścia, bo nie ma tam za dużych pieniędzy i poziom też nie był dla mnie satysfakcjonujący. Dlatego wolałem w pełni skupić się na trenerce, bo tutaj mam duże pole do popisu. Tata mi powiedział: „Jako bramkarz w Lidze Mistrzów już raczej nie zagrasz, a trenerka otwiera ci wiele możliwości”. 

Różne są historie i niewykluczone, że ty też osiągnąłbyś sukces jako piłkarz. Spójrz na Rafała Gikiewicza. On wyjechał z Polski, mając 26 lat, bez większego doświadczenia i ogrania w Ekstraklasie, a doszedł na poziom Bundesligi. W 2014 roku nikt nie wierzył, poza Rafałem, że on może jeszcze zajść tak daleko.

– Historia Rafała Gikiewicza jest świetna, bo w Polsce był skreślony, wyjechał do Niemiec i przebił się na poziom Bundesligi, aczkolwiek jest to jednostkowy przypadek. Bramkarzowi o wiele trudniej, żeby się przebić. Spójrz, że młody zawodnik, który przegrywa rywalizację na swojej nominalnej pozycji, może zostać przemianowany na inną. Michał Karbownik był środkowym pomocnikiem, dostał szansę na lewej obronie i przebił się do pierwszego składu, a następnie wyjechał za granicę. Jego kariera nabrała rozpędu. Niestety, z bramkarza nie zrobisz napastnika. Do tego w drużynie zawsze gra tylko jeden golkiper, rzadko, kiedy jest zmieniany w trakcie spotkania, więc w moim przypadku zapewne często jeździłbym z drużyną na wyjazdy i siedział na ławce. Mógłbym spróbować, ale, jaką mam pewność, że uda mi się przebić?

Chcesz przez to powiedzieć, że brakowało ci charakteru, ambicji i pewności siebie w kontekście piłki nożnej? 

– Charakteru mi na pewno nie zabrakło. Tu chodzi o świadomość. Chcę żyć i zarabiać z piłki. Ojciec mi powiedział: „Piłkarski talerz jest bardzo duży i każdy może znaleźć swój okruszek, jeśli ma na to swój pomysł”. Zawsze chciałem być trenerem. Gdy miałem 13-14 lat, to kłóciłem się z trenerami i wytykałem im błędy. Chciałem być mądrzejszy od wszystkich. To było głupie z mojej strony, ale już pokazywało, że mam aspiracje do tego zawodu. Uważam, że nie mam takiego talentu piłkarskiego, żeby zaistnieć na wysokim poziomie. Z kolei jako trener przede mną otwarta droga i dużo czasu na rozwój. Sędzia, Szymon Marciniak kiedyś powiedział: „Gdybym nie zrezygnował z bycia piłkarzem, to nie wystąpiłbym w półfinale Ligi Mistrzów”. Swoją ciężką pracą i charakterem doszedł bardzo daleko. Uważam, że to wynika z jego samoświadomości. Wiedział, jakie ma zalety i ograniczenia, jeśli chodzi o grę w piłkę, dlatego z niej zrezygnował, ale znalazł inną ścieżkę, w której mógł się rozwijać. Tak samo jest w moim przypadku.

Obecny selekcjoner reprezentacji Polski swoją przygodę z piłką rozpoczął od gry na pozycji bramkarza, następnie w młodym wieku zajął się trenerką. Czy ty nie podążasz jego drogą jeden do jeden? Odwzorowujesz każdy krok ojca?

– Wiele osób mi to mówi. W przypadku taty karierę skończył Stefan Majewski, który zasugerował mu drogę trenerską. Ojciec tymi samymi słowami, co ww. szkoleniowiec powiedział mi, żebym zastanowił się nad odłożeniem rękawic na bok i zajęciem się trenerką. Byłbym bardzo zadowolony, gdyby moja kariera potoczyła się tak, jak taty. Widać wiele analogii, jeśli chodzi o nasze drogi, ale warto zaznaczyć, że w moim przypadku cały czas mówimy o początku. Ważne jest też wykształcenie. Studiuję zarządzanie, a po licencjacie będę chciał zrobić tytuł magistra z zarządzania w sporcie. Mój ojciec też studiował. Różnica w naszych drogach jest taka, że  tata zagrał kilka spotkań na najwyższym szczeblu w Polsce, wystąpił w europejskich pucharach, więc to doświadczenie piłkarskie ma większe ode mnie. Z kolei ja zdecydowanie wcześniej od niego rozpocząłem przygodę z trenerką. Zobaczymy, gdzie mnie ta droga zaprowadzi.  

Mówisz o tym, że masz bardzo dobry kontakt z ojcem i często ze sobą rozmawiacie. Czy macie takie samo spojrzenie na piłę? Czy czymś się różnicie?

– Siłą rzeczy musi być ze sobą zbliżona, skoro spędzamy ze sobą dużo czasu i ciągle rozmawiamy o piłce. W seniorach najważniejszy jest wynik, to on determinuje dobrego trenera. Jeśli klub ma szkoleniowca, który preferuje ofensywny styl gry i długie utrzymywanie się przy piłce, a wysoko przegrywa mecze, w takim wypadku to nie jest dobra droga, bo trzeba wygrywać. Na Twitterze po meczu Lecha w el. do LM prześmiewczo napisałem: „powiedzmy wreszcie stanowcze NIE dla terrorystów od „ładnego” klepania dla samego klepania”. Aczkolwiek to też oddaje moją wizję na seniorską piłkę. Jednak zaznaczę, że zupełnie inaczej podchodzę do młodzieżowego grania. Owszem, wynik w CLJ U-18 czy U-17 jest ważny, ale najważniejszy jest rozwój indywidualny zawodników i wyciągnięcie z nich tego, co najlepsze. W przypadku dzieci trzeba oddać im swobodę, żeby chciały podejmować trudne decyzje na boisku. Trener powinien pielęgnować pewność siebie u tych najmłodszych, żeby nie bali się grać w piłkę. Aczkolwiek uważam, że pewność siebie wynika z techniki. Jeśli dziecko ma rozwinięte umiejętności techniczne, chętniej podejmuje pojedynki jeden na jeden. Gdy widzi, że na treningu mu nie wychodzi, to w meczu automatycznie podejmuje najprostsze decyzje. W tym przypadku należy ich zachęcać do próbowania, bo tylko w taki sposób mogą się rozwijać. Jeśli chodzi o seniorską piłkę, to nie możesz wyjść „bez gardy” na mecz z lepszym piłkarsko rywalem. Takie spotkania wygrywa się sposobem. Tak samo też podchodzi mój tata do futbolu, jeśli ma mocny zespół, to wychodzi nim odważnie do przodu i chce przejąć kontrolę nad meczem. Jeśli ma słabszą piłkarsko drużynę, to szuka sposobu, jak pokonać lepszych. 

Czesław Michniewicz w Meczykach.pl powiedział, że w przyszłości widzi ciebie w swoim sztabie szkoleniowym. Jak ty do tego podchodzisz? Chciałbyś pracować z ojcem w jednej drużynie? Pytam też z takiego punktu widzenia, że nie każdy syn lubi pracować ze swoim ojcem.

– Etos pracy mojego taty jest tak wysoki, że nie każdy jest w stanie sprostać jego wymaganiom. Nie każdy potrafi pracować tak, jak Czesław Michniewicz. On jest w pełni poświęcony pracy. Mama często się śmieje: „nie szukaj sobie żony, jeśli chcesz pracować, jak ojciec, bo krzywdę zrobisz dziewczynie. Drugiej takiej jak ja nie znajdziesz, która będzie to wszystko akceptowała”. Myślę, że tata widzi to, że byłbym w stanie poświęcić się tej pracy i byłby zadowolony z tego, co robię. Na treningu nie kończy się zawód trenera. Trzeba spędzić wiele godzin w klubie, żeby wszystko dobrze poukładać. Tak, chciałbym pracować w sztabie szkoleniowym mojego taty. Mimo że codziennie z nim rozmawiam, to nie wiem, jak to jest pracować z nim na co dzień, pod presją. Jestem ciekawy tego, jakby to wyglądało. Myślę, że mógłbym się wiele od niego nauczyć. Aczkolwiek chciałbym też pracować u boku innych szkoleniowców, żeby spojrzeć na piłkę też w inny sposób. Od każdego trenera można się czegoś nauczyć. Chciałbym z różnych źródeł czerpać wiedzę.

Znany jesteś ze swojej aktywności na Twitterze. Czy z tego tytułu miałeś kiedyś jakiekolwiek problemy? W Arce Gdynia miałeś pełną swobodę? Nie obawiasz się tego, że w przyszłości twój pracodawca będzie chciał ukrócić tę działalność?

– W Arce Gdynia nie miałem z tym żadnego problemu. Wydaje mi się, że ja i tak mocno poluzowałem, jeśli chodzi o moje wpisy na Twitterze. Zrobiłem jedną mądrą rzecz, że wyłączyłem sobie powiadomienia od kont, których nie obserwuję. Dyskutuje tylko z ludźmi, których znam, lubię ich zdanie, jest dla mnie cenne. Oczywiście, raz na jakiś czas coś głupiego zrobię. Muszę odpowiadać za swoje słowa. Aczkolwiek w ostatnim czasie raczej nie toczę wojenek twitterowych. 

Autocenzura?

– Nie, po prostu mi się nie chcę już w to bawić. Kiedyś to było tak, że odpowiadałem na każdą zaczepkę, gdy miałem wolny czas i mi się nudziło. Twitter to dla mnie po prostu zabijacz czasu. 

Czego może nauczyć i co ma do przekazania młodym zawodnikom trener Mateusz Michniewicz?

– Drużyny, w których pracowałem, rozwinęły się pod względem taktycznym. Oczywiście, że nie tylko dzięki mnie, ale mocno zwracałem uwagę na to, jak się ustawiać, bronić i pracować rękoma w defensywie. Zaznaczam chłopakom, żeby nie szli po odbiór piłki tylko nogą, ale pracowali też ręką. Dla mnie jest to bardzo ważne. To są takie elementy piłkarskiego cwaniactwa. Gdy ręką pomożesz sobie w pojedynku jeden na jeden, to możesz na tym wiele zyskać. Przekazuję im wiele takich wskazówek z seniorskiego grania. Oglądam wiele meczów, a później pokazuje im pewne zachowania seniorskich piłkarzy, które ułatwią im życie. 

Jakim trenerem jest i chce być Mateusz Michniewicz?

– Mateusz Michniewicz jest młodym trenerem, który musi się dużo uczyć. Mam jakąś wiedzę, ale wiele rzeczy jeszcze nie wiem. Gdy byłem zawodnikiem Cracovii, podglądałem treningi prowadzone przez Michała Probierza. To też mi dużo dało. Jakim trenerem chce być? Takim, którym ma dobry kontakt z zespołem, ale nie przez to, że jest ich kumplem, tylko dlatego, że będą chcieli za nim podążać. Chcę być trenerem rozwijającym – siebie i innych.

Zakończyłeś swoją przygodę trenerską w Arce Gdynia. Co dalej?

– Obecnie jestem na etapie dopinania ostatnich szczegółów z nowym klubem. Jeśli wszystko dobrze się potoczy, to będę samodzielnym trenerem drużyny młodzieżowej. To jest duży krok do przodu. Będę szedł na swoje i odpowiadał za to, co ja robię. Mam nadzieję, że będę mógł podpatrywać trenera pierwszego zespołu mojego nowego klubu, bo chciałbym się też czegoś od niego nauczyć. Jeśli chodzi o Arkę Gdynia to tak, jak napisałem na Twitterze, chciałbym kiedyś wrócić do tego klubu, bo jestem z nim związany od dziecka. Nie żegnam się z Arką. 

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Grzegorz Radke/400mm.pl