„Wyluzowany rodzic, pewny swojej wartości, nie musi budować jej na dziecku”

Reprezentacja Hiszpanii nieoczekiwanie odpadła w 1/8 finału z katarskiego mundialu. Jest jednak coś, co selekcjoner Luis Enrique zostawił po sobie: selekcjoner „La Furia Roja” regularnie streamował na Twitchu podczas turnieju i powiedział słowa, które każda osoba związana z dziecięcą piłką powinna wziąć sobie do serca. Kamil Sosnowski, znany w sieci jako Tata Trampkarza, przetłumaczył fragment i podzielił się na ten temat swoimi przemyśleniami.

„Wyluzowany rodzic, pewny swojej wartości, nie musi budować jej na dziecku”

Nieoczekiwanie Luis Enrique podczas mundialu zasłynął kapitalnym przesłaniem dotyczącym sportu dziecięco-młodzieżowego. Jego słowa potwierdzają coś, co najbardziej świadomi trenerzy młodzieży głoszą od dłuższego czasu. Teraz otrzymali solidne wsparcie, bo powiedział to wielki autorytet piłkarski. 

– Tak, dlatego od razu zabrałem się do roboty, gdy zobaczyłem ten filmik. Na polskiego Twittera wrzucił go chyba Piotr Urban. Pomyślałem, że fajnie byłoby go przetłumaczyć, żeby ta myśl niosła się w polskiej „piłkosferze” na Twitterze czy Facebooku. Takie treści są jak najbardziej potrzebne, ponieważ nadal jesteśmy na etapie, gdy edukacja jest niezwykle potrzebna.

Autorytet powinien otworzyć oczy wielu osobom.

– Ktoś napisał, że możemy sobie wysyłać dziesiątki, setki takich filmików i cieszyć się na taki przekaz, jednak dużo czasu musi upłynąć, zanim cokolwiek się zmieni. Zgodzę się z tym. Tuż po takim filmiku wyobrażam sobie trenera zmotywowanego, trenera myślącego, że chce się zmienić i wprowadzić to w życie. Luis Enrique jednak o nich mówił, że chcieliby tak robić. Potem – jak przyjdzie, co do czego –  chwalą się wygranymi ligami i turniejami. Fajnie obejrzeć taki film, ale każdy trener może łatwo sobie odpowiedzieć, czy on zadziałał. Niech spojrzy w 80. minucie meczu na swoją ławkę rezerwowych, gdy przegrywa jedną bramką. Zobaczy tam chłopca, który grał danego dnia siedem minut. Kwestia, czy wpuści go, czy zostawi do końca na ławce, bo najważniejsze jest gonienie wyniku, to najlepszy test na to, czy słowa Luisa Enrique trafiły do trenera. Można się wtedy przekonać, czy trener faktycznie tym żyje. Może obejrzał film, przyklasnął nawet, udostępnił i “dostał kilka punktów” wizerunkowych w internecie, a realne życie idzie swoim torem.

https://twitter.com/tatatrampkarza/status/1599791276160753664

Pojawił się także inny komentarz na Twitterze. “Najgorsze jest to, że u nas jest, dokładnie odwrotnie” – napisał jeden z trenerów.

– Pewnie tak, ale to bierze się z wielu czynników. Jak mówił Grzegorz Mielcarski, problemem są dorośli: trenerzy, rodzice. Gdyby się zagłębić w psychologiczne tematy, to jako dorośli mamy jakieś nieprzepracowane rzeczy z młodości, które w nas tkwią. One kierują zapewne naszym postępowaniem teraz.

Wyluzowany dorosły, pewny swojej wartości, nie musi jej budować na dziecku. Nie musi chwalić się zwycięstwami syna, jego golami czy obecnością w najlepszej akademii. Mając ten luz, wartości, świadomość i background, łatwiej jest funkcjonować w taki sposób, by sport pozostawić dzieciom i nie przekładać na niego swoich ambicji. Pewnie to temat rzeka. Małymi krokami do przodu, kropla drąży skałę i idźmy w tym kierunku.

Grzegorz Mielcarski mówił, że dorośli nadto wchodzą z butami w sport dzieci. Czasem dorosłych bardziej interesuje każdy kolejny mecz, turniej pod kątem wyniku niż dzieci. Mimo że de facto to nie oni, a ich dzieci biorą w tym udział. Wydaje mi się, że to największa pułapka. Przy czym to nie chodzi o rodziców. Bo oni mają też prawo być nieświadomi. Przyprowadzają dzieci na zajęcia i po to oddają dzieci pod opiekę, by te trafiły do kompetentnej osoby.

– Tak, ale mówimy o świecie idealnym. O świecie, w którym trenerzy wiedzą, w jaki sposób dzieci przyjmują wiedzę, mają podstawowe kompetencje o emocjach dziecięcych, background pedagogiczny. Jeśli wiedzą, jak się dzieci uczą, to wiedzą, jak je uczyć. Żeby się uczyły i przy tym świetnie bawiły.

Nie wiem, czy się uda jakoś wyjść z tego klinczu. Z jednej strony rodzic ma prawo nie wiedzieć. Czasem mam wrażenie, że lepszym wyjściem jest to, o czym mówił Luis Enrique – rodzice są zobojętnieni na „karierę” dzieci. Do niedawna młodzi adepci akademii Legii Warszawa dostawali – teraz nie wiem, jak to jest – podręcznik, w którym był dosłowny cytat. „Z doświadczeń wynika, że największe postępy i najlepiej sobie radzą dzieci, których rodzice mniej interesują się i angażują w ich sport„.

Wrócę do rodziców, bo to świat bliższy mi. Znam więcej rodziców niż trenerów. Dzisiaj jest taki czas, gdy mamy naprawdę ogromny dostęp do wiedzy. Jednak może on dawać wrażenie, że możemy “hakować” rozwój dzieci.

Co masz na myśli?

– Nasi rodzice pozostawili kwestie naszego sportu nam. Teraz rodzic, który obejrzy sobie filmy innego ojca, który nagrywa zwody dziecka, widzi ten efekt. Nie ma co ukrywać, że te filmy robią wrażenie. Inny rodzic może pomyśleć, że pójdzie w tym kierunku. Zacznie robić to z dziećmi, często wbrew temu, czego dzieci oczekują i potrzebują.

Luis Enrique mówił, że ważnym czynnikiem jest nauczenie dzieci, by wiedziały, że nie są pępkiem świata. W wielu przypadkach jednak tak się dzieje. Dzieci wynoszą to z domu. Dziecko nie musi o niczym myśleć. Wszystko jest za nich robione: plecak spakowany na trening, mama przypomni o czapce i kurtce. On nie musi pamiętać, czy ma kurtkę, bo zawsze ktoś za niego to zrobi. Nazwałbym to, że „zdrowe zaniedbanie” jest potrzebne, by dzieci się dobrze rozwijały.

Jeżeli dziecko jest pępkiem świata, to „zdrowie zaniedbanie” nie występuje. Rodzic analizuje każdy trening, każdy mecz. Potem gada mu :”A może to, a może tamto” i tak dalej. Jest do tego stopnia zaangażowany w karierę swojego dziecka, że potem dużo trudniej mu wszystko przyjąć. Np. to że dziecko nie jest podstawowym zawodnikiem i rozpoczyna się narzekanie – na klub, na trenera w środowisku innych rodziców. Na każdą decyzje: dlaczego ten gra tutaj, dlaczego ten nie gra. Powstające „kwasy” biorą się z tego, że rodzice za bardzo biorą do siebie kariery swoich dzieci.

To też zapewne częsty powód sytuacji, w której dziecko powie: „Mi już się znudziło i nie mam ochoty chodzić na piłkę„. Wtedy jednak może dostać „kontrę” od rodzica… „Ale jak to? Przecież tyle czasu poświęciłem na twoje treningi i teraz rezygnujesz„. Dziecko czując presję, zostaje przy piłce, ale to już nie jest to samo. Bardziej, żeby mieć spokój, a by spełniać swoją pasję.

– Dosłownie w ostatni weekend rozmawiałem z dawno niewidzianym kuzynem, który ma teraz 18-letniego syna. Zeszło na temat sportu. Opowiadał, że jego syn trenował karate przez 9 lat. Dodał jednak, że trenował siedem z własnej woli, a dwa ostatnie ze względu na… ojca. Odeszli koledzy z karate, on nie chciał już za bardzo chodzić. Kuzyn mówił mu: „Chodzisz już tyle czasu, więc szkoda byłoby to wszystko zaprzepaścić”. No to syn chodził dodatkowe dwa lata, ale ostatecznie porzucił.

To śmieszne, ale poszło dokładnie idealną ścieżką, o której wiele razy pisałem. „Wahadło” odbija i dziecko idzie ze środowiska treningowego, gdzie jest wszystko uporządkowane. Sensei w karate, mocne zhierarchizowanie, nie stawiające dziecka w centrum, tylko odtwarzanie ruchów. Syn kuzyna odbił więc w deskorolkę.

Totalna wolność!

– Wolność, zero dorosłych i nikt mu nie mówi. czy dany trick wykonał dobrze. On sam decyduje lub kolega mu doradzi. Totalny freestyle. Gdy słuchałem, aż nie wierzyłem, ale wszystko się sprawdziło z wielu historii, które opisywałem. Wielokrotnie np. o parkourze, e-sporcie czy innych tego typu rzeczach. To jest środowisko, gdzie dzieci trafiają na „odtrutkę” po wielu latach bycia w ustrukturyzowanym środowisku.

Wróćmy do kwestii rodziców, którzy się nie interesują aż tak bardzo. Perspektywa rodzica czy trenera jest różna. Jednak można zauważyć, że jest stałe grono rodziców, którzy są regularnie na treningach, meczach. Jest też wielu, którzy przywożą, mówią „baw się dobrze” i potem odbierają. Ciekawą kwestią jest, jak dzieci na to reagują. Wielu z nich jest bardzo zadowolonych, że tata przyszedł na mecz i będzie ich oglądał.

– Zapewne to zależy od dziecka. Jeżeli dziecko nie ma złych wspomnień z powrotem z meczu, gdy ojciec przeprowadza analizę w samochodzie, że jego syn powinien coś zrobić inaczej, tam popełnił błąd, to jest inaczej. Gdy jeździmy z synem na nieco dłuższy wyjazd, to wybieramy sobie jakiś podcast, który posłuchamy. Czasem audiobooka, ale nic o piłce. Zero rozmów o meczu. W takich sytuacjach dziecko może samo sobie „przepracować” emocje.

Nie ma nakręcania się meczem ani przed, ani po, gdy emocje są największe.

Jest ciekawa rzecz, o której mówi Luis Enrique. Mowa o nagrywaniu. Jedno z tych zagadnień, gdy „walczę ze sobą”. Ja nagrywam mecze, głównie dla tego, by wrzucić je potem na kanał, ale nie analizuje itd. Zrobiła się jednak tradycja, że rodzice chcą obejrzeć, bo nie mogli być na żywo. Często też ktoś strzelił ładnego gola i chcę sobie to jeszcze raz zobaczyć. Nie rozmawiam jednak o tym z synem. Jeśli coś mu wyjdzie fajnego, to on wie, że może sam odtworzyć.

Zastanawiam się jednak, czy odejście od nagrywania to nie byłby kolejny krok w zostawieniu piłki mojemu synowi w 100%. Nie wożę go, sam jeździ, sam wraca. Czasem zapytam się go, jak mu poszło itd. Jednak jest w takim wieku, że powoli się od tego odchodzi. Im starsi, tym zawsze tak jest. Najmłodsi grają po pięciu, po siedmiu, więc te mecze też są inne. Pada tam mnóstwo goli, więcej jest rodziców. Mój syn gra w roczniku 2011, w „dziewiątkach”, wyniki po 1:0, 2:0, a więc to już nie jest tak efektowne i tyle się nie dzieje. Naturalnie więc, że rodzice tracą nieco zainteresowanie.

To zawsze widoczne po obiektach. Na meczach najmłodszych “komplet” widzów, im starsi, tym publiki wśród rodziców coraz mniej.

– Z drugiej strony jeśli jesteś rodzicem, który w ogóle się nie interesuje, to jest pewne ryzyko. Może dziecko trafić pod skrzydła niekompentenego trenera, to nie zmieniając środowiska szybko, może być za późno, by odwrócić szkody wyrządzone przez trenera. Trudno pogodzić ze sobą te dwa żywioły, bo to naprawdę czasem mogą być skrajności.

W świecie idealnym nie byłoby złych trenerów, nie byłoby trenerów wynikowców, którzy wybierają większych chłopców, z pierwszego kwartału. Byliby trenerzy, którzy robią treningi dające frajdę dzieciom. Wtedy masz gwarancję jako rodzic i nie musisz się interesować. Jednak mamy świat, jaki mamy, więc chcesz jako rodzic mieć pewność, że twojemu dziecku nie dzieje się krzywda i chcesz po prostu to sprawdzić.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SZYSZKA

Fot. Łączy Nas Piłka