„Pracując z dziećmi, trzeba tym dzieckiem być”

Reforma szkoleniowa w Anglii przyniosła pożądane skutki. Młode pokolenie „Synów Albionu” daje im ogromne nadzieje na przyszłość, a częścią angielskiego ekosystemu są także… polscy trenerzy. Jednym z nich jest Jacek Pobiedziński, który od wielu lat pracuje w akademii Watfordu, która posiada drugą kategorię pośród profesjonalnych akademii w Anglii. Jacek podzielił się z nami swoimi spostrzeżeniami na temat tego, jak to wygląda po drugiej stronie kanału La Manche.

„Pracując z dziećmi, trzeba tym dzieckiem być”

Słowo od autora: To nie był zwykły wywiad. Jacek jest niezwykle rozmowną osobą, z którą można rozmawiać o piłce godzinami. Trudno było ubrać naszą rozmowę w pewne ramy, stąd w wielu miejscach po prostu pozostawiam zbiór myśli Jacka, które wynikały z jednego, teoretycznie niezwiązanego z konkretnym tematem pytania.

Na podstawie tego, co widzę, będąc częścią tego ekosystemu, mam wrażenie, że w Polsce piłka nożna dzieci nadal jest traktowana jako kalka tej dorosłej, co jest błędem. To kompletnie dwa różne światy. Jak wygląda podejście do sportu dzieci w Anglii?

– Rozmawiając z wieloma osobami, które tutaj były i jadą do Polski, łatwiej jest mi o tym mówić. Oni mają porównanie. Ja nie pracowałem w Polsce w żadnej poważnej akademii, więc trudno mi porównywać. Mogę jedynie generalizować, jeśli chodzi o całą Anglię. Mogę też powiedzieć, jak to wygląda w Watfordzie. Dobra atmosfera w klubie, pozytywne podejście, bezstresowość, otwartość, dobre relacje na linii zawodnik-trener. Zawodnik jest najważniejszy.

Ostatnio był u nas jeden z trenerów młodzieży z Polski i obserwował treningi przez trzy dni w naszej akademii. Zapytałem się go, jakie różnice widzi w tym, co się dzieje. Poprosiłem o cztery rzeczy. – Te dzieci są u was radosne, wy też jesteście bardzo radośni, wszyscy się uśmiechacie. W Polsce jest zawsze spina, wszędzie taki sztuczny profesjonalizm, jakby dzieci były już Premier League. U was wszystko jest jakby na relaksie. Nikt na nikogo nie krzyczy, a dzieci zasuwają aż miło – powiedział.

Wspomniał również o organizacji i intensywności treningu. Mogę to potwierdzić. U nas wszystko jest dokładnie zaplanowane, przemyślane, ćwiczenia są rozstawione według konkretnego planu, a to wszystko wpływa potem na jakość treningu. Ponadto, my pracujemy w grupach trenerów. Gdy trenują 11- i 12-latkowie, to jest po dwóch trenerów na boiskach, a także koordynator, który cały czas jest w stanie pomóc, coś podpowiedzieć. Dzielimy się zadaniami, za każdym razem coś zmieniając. Dzisiaj jedna osoba prowadzi rozgrzewkę, a potem jest konkretny podział na dane ćwiczenia.

***

Zmieniając temat, ostatnio byłem na konferencji w Racocie. Dawid Dominiczak wziął mikrofon i powiedział: – wy jakoś tak wszystko bez presji robicie. Ktoś mnie po konferencji ocenił, że w trakcie mojej jednostki z dzieciakami one rozkwitły. Dlaczego? Chętnie biorę udział w takich prelekcjach, ale zawsze stawiam pewne warunki. Jedną z rzeczy, która jest fundamentalna, to soft skills, czyli kompetencje miękkie. Nie wiem, czy ktoś zauważył, ale zawsze znam imiona wszystkich dzieci, ich ksywy i potrafię zbudować z nimi relacje. W Racocie powiedziałem Dawidowi, że muszę mieć 40 minut przed prelekcją. To czas na poznanie ich, pójście z nimi do szatni, porozmawianie z trenerem, który pracuje z nimi na co dzień. Tutaj była sytuacja nieco trudniejsza, bo mowa była o reprezentacji regionu. Jednak musisz zadbać o to, by te dzieci były spokojne. Trzeba wyjść przed 500 ludzi i się zaprezentować. Można mówić, że ja wyjdę na luzie, ale to też nie do końca tak działa. Nie najlepiej przespałem noc przed konferencją. Musisz jednak potrafić wprowadzić spokój. Jak ty będziesz zdenerwowany, niespokojny, to dzieci…

Od razu to wyczują. Udzieli im się to.

– No właśnie. Po to więc idę na 40 minut, żeby nawiązać więzi. Wchodzę do szatni i się witam z nimi. Patrzą na mnie i są wycofane. Zapewnie sobie myślą, kim jestem i czego od nich chcę. Nie uśmiechają się, są spięte. – Czemu jesteście smutni? Zaraz będziemy grać w piłkę – mówię i powoli zaczynają się uśmiechać, powoli przełamujemy pierwsze bariery. Pytam się ich o imiona, ksywy i zaczynamy relacje. Musisz mieć jakieś umiejętności interpersonalne, to oczywiste.

Mówię do nich: – Dzisiaj tutaj będzie 500 trenerów, ale najważniejsi jesteście wy! Przekazuje także, kto będzie kapitanem tego dnia, więc jego odpowiedzialność wzrasta, ale dzieci lubią wziąć tę rolę na siebie. Kolejna rzecz. Ostatnio byłem na konferencji w Leicester i tam słuchałem wykładu dotyczącego znaczenia muzyki. No więc pokazuje kolejny slajd zawodnikom. Na nim jest zawarta piosenka, do której wychodzi zespół Watfordu. To jest bardzo pobudzająca piosenka, która motywuje. Tłumaczę im: – Wchodzicie tam jak zespół. Jeden po drugim. Tak, żeby trenerzy wiedzieli od razu, że to poważna ekipa. Już wtedy widzę uśmiechy na ich twarzach. Przekazałem im cały plan – ich wejście, moje zachęcenie publiczności do oklasków, zbijanie piątek ze mną…

Wspomniałeś o muzyce i jej wpływie. Przypomniały mi się słowa Sally Needham z Sheffield United. Gdy na murawę wychodzą przeciwnicy, wówczas leci coś spokojnego. Gdy wychodzi Sheffield, muzyka zmienia się na zdecydowanie bardziej energiczną.

– To samo zrobił Mikel Arteta przed meczem z Liverpoolem. Wiedział, że będzie „You’ll Never Walk Alone”, kapitalny doping i tak dalej, więc w trakcie treningów przedmeczowych puszczał im tę piosenkę z głośników, żeby przyzwyczaić swoich piłkarzy do tego, co ich będzie czekać na Anfield.

Wracając do wspomnianej konferencji w Racocie, wziąłem jednego z rodziców i przedstawiłem mu, jaki mam plan, a następnie w całości go zrealizowaliśmy. Radość rodziców była ogromna, jak wchodzili. Do tego obudziliśmy całą salę. Niektórzy już przysypiali, a tutaj głośna muzyka, wszyscy klaszczą. Masz wtedy pozytywne środowisko do pracy. Wszyscy są wyluzowani, pełni energii. Dzieci mają chęci do pracy i są w ciebie wpatrzone – wtedy możesz zacząć działać. Przecież jako trener wiesz, jak poprowadzić trening, jakie ćwiczenia robić i tak dalej. Najpierw jednak musisz być człowiekiem. Mam kontakt ze swoimi wychowankami, których trenowałem w grassrootsie. Teraz mają 23 lata i regularnie ze sobą rozmawiamy. Czy myślisz, że oni pamiętają, co ja ich nauczyłem, jak byli młodsi?

Pamiętają zapewne, jakim byłeś człowiekiem.

– Tylko to! W Polsce trenerzy są bardziej napięci, muszą wstawić po meczu zdjęcie na Facebooka, że wygrali 3:0 w U-11. To jest nasze ego i niezrozumienie całego tematu. My jesteśmy nauczycielami, ale nie jesteśmy tam najważniejsi. Też mogłem to zrobić, bo moja drużyna w ubiegłym sezonie dwa razy ograła Chelsea. Mam akurat mocny rocznik. Ale to jest cały czas rozwój, a wstawianie takich postów nie ma większego sensu. To nie o mnie, to dla dzieci.

Przychodzą ci do głowy jeszcze jakieś wnioski z konferencji w Polsce?

– Zauważyłem także, że na konferencjach w Polsce wszędzie jest taktyka i motoryka. Tutaj 4-3-3, tam 4-4-2, a nam przede wszystkim brakuje specjalistów do pracy z dziećmi. Dużo ważniejsze od taktyki jest, żeby trener wiedział, jak nauczyć techniki na poziomie Piotra Zielińskiego. Musimy mieć specjalistów do pracy z dziećmi, którzy schowają swoje ego. Wszystko musi się kręcić wokół dziecka, sami muszą być tymi dziećmi. To nie tylko zabawa dla trenera. To przede wszystkim bardzo dużo pracy nad swoją wiedzą, żeby potem potrafić ją w przystępny sposób przekazać dzieciom, pamiętając także o indywidualizmie. Nie skupiajmy się na zespole, lecz na indywidualnościach. Praca trenera jest trudna i ze smutkiem muszę przyznać, że nie jest odpowiednio wynagradzana. Nie tylko u nas, byłem w Niemczech czy Holandii i tam jest podobnie.

W niedawnym wywiadzie Kamil Sosnowski, znany jako Tata Trampkarza, powiedział, że „Wyluzowany rodzic, pewny swojej wartości, nie musi budować jej na dziecku”. Można to sparafrazować i zmienić rodzica na trenera lub po prostu dorosłego.

– Powodów jest pełno. Trudno porównywać te dwa światy – tutaj i tam. Mam pewną teorię na ten temat. Nie wiem, czy się zgodzisz ze mną, ale wydaję mi się, że w Polsce chce się zrobić karierę – trafić do Ekstraklasy lub być Czesławem Michniewiczem. Jest myślenie, że „muszę” mieć wyniki, żeby się pokazać.

Coś w tym jest. Wygram w U-9, wezmą mnie do U-12. Potem zrobię wynik w U-12, to się załapię do U-15. Następnie mały krok i jestem w U-19, a stamtąd już niewiele dzieli mnie od piłki seniorskiej i jakiejś poważnej posady.

– Na Wyspach jest to trochę inaczej usystematyzowane. Anglicy wypuścili swoje kursy, m.in. Youth Advance jako wewnętrzny kurs o dzieciach. Dobra praca w „foundation phase” jest według moich szefów fundamentem do tego, żeby potem prowadzić nieco starszych zawodników. Dlaczego? Bo wiesz, czego im potrzeba po pierwszym etapie. Wiesz, jak to wyglądało chwilę wcześniej. Uważam, że „foundation phase” to najtrudniejszy okres. Musisz mieć bardzo duże umiejętności. Podstawy techniczno-taktyczne, wiele innych aspektów, które potem gdzieś odchodzą. Potem to głównie strategia, której jest zdecydowanie więcej. Oczywiście trzeba ją przełożyć na boisko. Collin Reid śmiał się i mówił, że jeszcze nigdy nie przegrał meczu na tablicy taktycznej, a w realnym świecie już nieco inaczej to wygląda.

Musimy w Polsce uświadomić sobie, że najcenniejszy i najważniejszym okresem jest tzw. golden age, czyli złoty okres dziecka. W wieku 7-12 lat te dzieci są jak gąbki. Wszystko chłoną, przyswajają, bardzo szybko się rozwiają. W różnych aspektach: psychologicznym, a także technicznym. U chłopców do 13. roku życia zamyka się układ nerwowy. On jest odpowiedzialny za tzw. pathway, czyli drogi układu nerwowego połączone z mózgiem. To z kolei wpływa na rozwój motoryki, koordynacji. Ta ostatnia ma ogromny wpływ na technikę, balans, zwinność. W Anglii dzielimy piłkę nożną na trzy okresy: foundation phase, development phase oraz professional phase. Foundation phase możn przetłumaczyć jako taki fundament dla dziecka, dla potencjalnie przyszłego piłkarza. Fundament musi być bardzo solidny. Dlatego w tym okresie musi być specjalista, który potrafi pracować z dziećmi, zrozumieć je. Przez różne praktyki musimy umieć nauczyć je techniki. W wieku 12-13 lat one już muszą być w jakimś stopniu ukształtowane. Później tej techniki jest mniej. W „development” występuje coraz więcej elementów taktycznych.

***

Pracujemy z dziećmi i nie mamy ego, ale… ono jest w nas. Co tydzień gramy mecz i jak słyszę, że gramy z Chelsea, to chcę wygrać. Taka jest natura, winning mentality.

To jest jak najbardziej normalne. Po to trenujesz, po to się uczy dzieci grać w piłkę, żeby wygrywać. Nikt nie lubi przegrywać – ani trenerzy, ani dzieci. Oczywiście można to robić w różny sposób. Jeśli potrafisz wygrać w sposób, który rozwija, to tylko lepiej.  

– Kluczowe jest środowisko. Od 22 lat jestem w Anglii, ale na początku i przez długi czas byłem taki sam, jak przyjechałem prosto z Polski. Zmiana mentalności zajęła mi długie lata. Mój tata był żołnierzem, wychował mnie twardo, rygorystycznie. Ja też taki byłem. Wydaje mi się, że jednak teraz jestem inny. Jeszcze 6-7 lat temu, gdy przychodziłem do Watfordu, też byłem strasznie spięty. Na treningach za wszelką cenę musiało być tak, jak ja chcę. Zobaczyłem jednak, że tutaj środowisko pracy jest inne, nikt nie wymagał ode mnie tego, żeby każdy był mi posłuszny. Wszyscy są zrelaksowani, uśmiechnięci. Nigdy nie byłem człowiekiem szczególnie uśmiechniętym. Mówiłem, że przez takie twarde wychowanie zawsze byłem zasadniczy. Pamiętam, że kilka lat temu jeden z głównych trenerów w akademii Watfordu przyszedł i się mnie zapytał. – Jacek, dlaczego ty się nie uśmiechasz? Masz się uśmiechać, dać ten entuzjazm, energię dzieciom. My ciebie znamy, więc im też to przekaż – trafnie mi powiedział.

Uśmiechamy się, żartujemy, bawimy, ale to nie oznacza, że nie wymagamy. Jesteśmy nauczycielami i w jakimś stopniu ich wychowujemy. Przychodzimy godzinę przed treningiem, żeby wszystko przygotować, ale po treningu jest inaczej. Dzisiaj dzieci nie są nauczone zbierać sprzęt po zajęciach. Musimy to szybko zrobić, gdyż wchodzą po nas kolejne grupy na boisko. Raz była taka sytuacja, gdy nikt niczego nie zbierał. Tutaj czas nam się kończy, a kilku sobie rozmawia, reszta kopie piłkę. Mój współpracownik Ryan zaczął zbierać sprzęt. Gwizdnąłem, powiedziałem mu, żeby to zostawił i wezwałem cały zespół. Wtedy już się nie uśmiecham. To też jest taka gra nauczycielska. Byłem poważny, żeby wiedzieli, że tutaj nie żartujemy. Przypomnieliśmy im o zasadach. Mieli do wyboru dwie opcje – wszyscy razem zbierają sprzęt lub wybieramy kilku dyżurnych i oni się zmieniają. Woleli pierwszy system. Jednak po raz kolejny im się nie udało, zatem zmieniliśmy na system z dyżurnymi. Mamy swoje zasady i pewne rzeczy trzeba zrobić. Powiedzieć im to, jasno zakomunikować. Nie krzyczymy, ale mówimy konkretnie: nie podobały nam się pewne rzeczy. Musimy być uśmiechnięci, ale nadal wymagać. Bez krzyku, żeby było to wszystko w miłej atmosferze. Wyznaczyć pewną granicę, której pilnujemy, jednocześnie dając im się rozwijać. Zarówno na boisku, jak i społecznie jako ludziom.

***

Są badania, które mówią, że około 2% adeptów akademii Premier League i Championship będzie profesjonalnymi piłkarzami. Nie mówimy, że będą grać w Premier League, ale będą się utrzymywać z gry w piłkę. Dla przykładu, mamy ok. 250 dzieci w akademii. Niech pięciu się przebije. Co z pozostałymi 245? Nigdy nie powiem, że jakiś chłopak został piłkarzem dzięki mnie. Składa się na to dziesiątki różnych, niezależnych czynników. Naszym zadaniem jest stworzenie odpowiedniego środowisko i zniesienie presji.

***

Jak się pokłócę z moją żoną Agnieszką, ona często mi mówi:

– Wiem, dlaczego cię tak te dzieci lubią.

– Dlaczego?

– Bo sam jesteś jak dziecko.

Pracując z dziećmi, trzeba tym dzieckiem być. Nie możesz wymagać od nich, żeby się zachowywali jak dorośli.

Zejść na ich poziom.

– Dokładnie tak! Wtedy masz takie więzi, że możesz wszystko zrobić. Tak, jak w Racocie. Pół godziny w szatni i ja się z nimi zaprzyjaźniłem. Wiedziałem coś o każdym z nich. Znałem ich pozycje, imiona, nazwiska, ksywy. Jednak to nie chodzi o to, że ja chcę się tylko z nimi zaprzyjaźnić. Chodzi o to, żeby oni się czuli lepiej w moim towarzystwie. Nie mogę być dla nich kompletnie obcym człowiekiem.

Wiele mówiłeś o podejściu do zawodników. W notatkach z czerwcowej konferencji mam zapisane słowa Jimmy’ego Gilligana. Mówił, że karanie zawodników za spóźnienia to średniowiecze. Ostatnio w Lublinie na wojewódzkiej konferencji trenerskiej był Jimmy Hogberg ze szwedzkiego związku. Gdy na salę wchodzili spóźnieni trenerzy-słuchacze, jeden z prelegentów żartował i mówił: 50, 100 zł – jako kary za spóźnienie. On tego kompletnie nie rozumiał i wspominał, że w Szwecji czegoś takiego nie ma.

– Czy dziecko same przyjeżdża na obiekt? No nie, więc usielibyśmy karać… rodziców (śmiech). To nie ma w ogóle sensu.

Czasem to też nie jest wina rodzica, bo np. goni całe miasto, żeby się nie spóźnić kwadrans, tylko pięć minut i dać dziecku jak najwięcej.

– Rodzice zawsze będą starali się być punktualni. Ostatnio miałem taką sytuację, gdy przybiega 12-latek:

– Jack, przepraszam za spóźnienie, ale tam było…

– Orlando, zapraszam do trening.

On jest nauczony z domu, żeby przeprosić. Ale nie ma sensu tego poruszać. Jestem osobą, która rzadko się spóźnia i nie lubię tego. Jednak rodzic musi odebrać dziecko ze szkoły, one muszą się przebrać, zjeść. Przejazd przez Londyn też jest wyzwaniem, więc nie ma w ogóle sensu rozmawiać na temat spóźnień.

Pewnie inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby się spóźniał notorycznie. Wtedy byśmy się spytali, skąd taka sytuacja. Czasami jednak nie ma innej możliwości. Mamy takiego 13-latka, którego mama nie jest w stanie odebrać na czas z jednego z treningów. Ma brata w innej grupie, po którego najpierw jedzie mama, a dopiero potem przyjeżdża po Adama. Udało się jednak tak to ustawić, żeby przekazać opiekę nad nim trenerowi z kolejnej grupy, starszej. A po co ma chłopak siedzieć i oglądać trening? Niech te dwadzieścia minut wejdzie do treningu ze starszymi. On będzie tylko zadowolony. Trzeba pomagać swoim zawodnikom, trzeba być człowiekiem.

***

Znów trochę zboczę z głównego tematu rozmowy. Był u nas trener z Polski na stażu. Znany klub, prowadzi juniorów młodszych i on nie może być na treningach U-19 u siebie w klubie, żeby… nie podglądać. Przecież to jest jakaś patologia!

Dla kontrastu: naszym głównym trenerem w U-18 jest Charlie Daniels, który jeszcze niedawno grał z Arturem Borucem w Bournemouth. W trakcie wspomnianego stażu drużyna U-18 grała akurat mecz pucharowy z Norwich na wyjeździe. Każdego dnia inna osoba „opiekowała” się stażystami. Akurat wypadło na Charliego, który zabrał wszystkich do autokaru klubowego i pojechali na mecz, spędzając cały dzień z drużyną.

Charlie ma taki zwyczaj, że jak wychodzi zespół przed meczem na obchód boiska, to wszyscy stają w kole i rozmawiają. Zobaczył, że stażyści z Polski stoją przy ławce i ich zawołał. Razem z nimi odbyli team talk. Zresztą, to nie tylko to. Dostęp do całego wideo, odpraw i masy innych rzeczy. A tutaj porównać to trzeba do sytuacji, gdy w danym klubie jeden trener blokuje drugiemu dostęp do treningu… Tego nie da się zrozumieć. Klub powinien być jednością, rodziną. U nas, gdy gra U-21, to chcemy, by wszyscy przyszli na to spotkanie, zobaczyli i może czegoś się nauczyli. Wcześniej jemy razem obiad, więc też się integrujemy.

Wspomnieliście z Pawłem Guziejko o stylach prowadzenia. Mówiłeś, że „command” to najmniej używany w tych najmłodszych kategoriach.

– To bardziej style coachingowe. Jeszcze inaczej: style nauczania. Command z dziećmi nie jest zakazany, ale nie jest też preferowany. W końcu to mówienie dzieciom, co mają dokładnie robić.

To piękny paradoks. Command jest najskuteczniejszy w krótkim okresie. Tu i teraz. Długofalowo jednak jest szkodliwy.

– Ale dajesz mu rozwiązanie. Zabijasz w nim kreatywność.

To na przykładzie dorosłych: jeśli nie umiem czegoś naprawić, a ty przyjdziesz i to naprawisz, to będzie zrobione. Nadal jednak nie będę umiał tego sam naprawić.

– Fajną rzecz ostatnio pokazywał PZPN. Jeśli chcesz kogoś czegoś nauczyć, to powinieneś mu dać tego spróbować. Jak się uczysz? Na błędach. Musisz dać mu zrobić błąd.

***

Dawid Dominiczak po konferencji w Racocie powiedział bardzo miłe rzeczy w moim kierunku. Jednak zamiast się cieszyć, trochę mnie to zmartwiło pod kątem tego, co się dzieje w Polsce. Powiedział, że pierwszy raz widział trenera, który przez 90 minut nie krytykował dzieci. Oczywiście powiedziałem, że krytykowałem, ale trzeba wiedzieć, jak to robić. Dla mnie to jednak było smutne, że takie rzeczy mówi. Przecież on dużo jeździ i widzi, co się w Polsce dzieje.

To nie chodzi o to, by mówić, że ktoś źle gra i źle podaje. Do dzieci to nie pasuje. Zresztą dorośli też tego nie lubią. Zadawałem pytania, ale czasem dziecko nie było w stanie – z różnych względów – odpowiedzieć. Zadawałem drugie pomocnicze pytanie, a potem trzecie, jeśli była taka potrzeba. Czasem się o coś pytamy, a potem nie mamy cierpliwości i sami odpowiadamy, psując to. Paweł Guziejko powiedział kiedyś, że warto się zastanowić nad tym, czy zadałeś dziecku dobre pytanie. Czasem ono nie potrafi odpowiedzieć, ale to nie jest problem z dzieckiem, tylko z dorosłym. Jeśli źle je sformułowałeś, wówczas zadaj drugie pytanie pomocnicze.

Często zadajemy pytanie i chcemy usłyszeć konkretną odpowiedź. Niby pytamy się o coś, ale to takie pytanie z tezą. Wiele razy się zdarza, że dziecko wymyśli coś lepszego albo innego.

– Ma być tak, jak my chcemy.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SZYSZKA

Fot. Jacek Pobiedziński/Facebook