„Dla Bartka największą karą było nie pójść na trening”

Przemysław Bereszyński, ojciec Bartosza, który w przeszłości sam był piłkarzem, a dzisiaj jest trenerem, w rozmowie z „Łączy Nas Piłka” opowiedział o piłkarskich początkach swojego syna.

„Dla Bartka największą karą było nie pójść na trening”

Czesław Michniewicz, selekcjoner reprezentacji Polski, do Kataru zabrał siedmiu uczestników Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku” – największych zawodów piłkarskich dla dzieci w Europie. Obok Bartosza Bereszyńskiego, w kadrze na mistrzostwa świata znaleźli się: Krystian Bielik, Damian Szymański, Sebastian Szymański, Piotr Zieliński, Arkadiusz Milik oraz Krzysztof Piątek.

Jak wyglądały piłkarskie początki obrońcy Sampdorii? „Zawsze miał ciągotki do piłki i była jego nieodłącznym przyborem. W wieku sześciu lat poszedł na pierwszy trening. Wybraliśmy TPS Winogrady, bo tam miał świetne warunki. Rozwijał się pod okiem nieżyjącego już trenera Mariana Rogowskiego. Miał też sporo szczęścia, bo trafił do Szkoły Podstawowej nr 34, w której nauczyciel wychowania fizycznego też był piłkarskim fanatykiem i cały czas grali w różnych turniejach” – wspomina Przemysław Bereszyński.

Bartosz Bereszyński wyróżniał się na boisku, a jak było w… szkole? „Trudnych momentów z nim nie było. Trzeba było jedynie przypilnować trochę obowiązków szkolnych. Dla niego największą karą było nie pójść na trening. Jak były problemy, to ten argument zawsze przeważał. Piłka zaczynała być coraz ważniejsza dla Bartka, ale mieliśmy na uwadze to, że coś się może zdarzyć: kontuzja czy nie przebije się wyżej i musiała być alternatywa” – wyjaśnia ojciec piłkarza.

Przełomowym momentem w karierze 50-krotnego reprezentanta Polski był transfer do Legii Warszawa. „W Lechu nie potrafili się zdecydować, czy na niego stawiać, czy nie. Wtedy jeszcze był napastnikiem, ale sprowadzono Łukasza Teodorczyka. Barek miał iść na wypożyczenie, ale sprawa się przeciągała. I jak grom z jasnego nieba spadła oferta z Legii. Jacek Magiera i Jan Urban byli konkretni. Choć mówili, że będą go przygotowywać do gry za pół roku, to życie pisze inne scenariusze. Ktoś doznał kontuzji w Legii i grał właściwie od początku. Jeśli chodzi o reakcje, to byłem zaskoczony. Odezwało się kilku kolegów z boiska, z którymi nie miałem kontaktu od dłuższego czasu i gratulowali transferu syna. Środowisko piłkarskie to rozumiało. Gorzej było z kibicami, bo krzykaczy widać najbardziej. Było kilka nieprzyjemnych zdarzeń, ale ci, którzy mają nieco oleju w głowie, zachowywali się porządnie. To Lech nas bardziej zmusił do odejścia, niż my go zdradziliśmy” – tłumaczy Przemysław Bereszyński.

Fot. Newspix