„W Norwegii nie ma spadków i awansów. To klub wybiera, w jakiej lidze chce grać”

Reprezentacja Norwegii nie jest jeszcze obecna na wielkich turniejach, ale już teraz ma w swoim składzie kilka wielkich gwiazd. Ma też coś znacznie ważniejszego – ogromną powszechność uprawiania sportu i kulturę fizyczną na wysokim poziomie. Jak to wygląda na poziomie piłki dziecięcej i młodzieżowej? Opowiada Marcin Wódka, polski trener od lat pracujący w Norwegii. 

„W Norwegii nie ma spadków i awansów. To klub wybiera, w jakiej lidze chce grać”

Czym byś wyróżnił trening piłkarski dzieci w Norwegii? Mówię nie tylko o warstwie czysto piłkarskiej, ale także podejściu, coachingu?

– Raczej nie ma tutaj wielu rzeczy, których my nie znamy. Duży nacisk w Norwegii jest kładziony na to, by trening dzieci był przede wszystkim zabawą. Radość z przyjścia na trening, radość z gry w piłkę – to najważniejsze rzeczy. Dzieci mają być aktywne. To nie oznacza, że nie patrzy się na rzeczy stricte piłkarskie, np. technikę. Tutaj chodzi przede wszystkim o to, żeby była zabawa. W niemal wszystkich klubach w Norwegii przewodnim hasłem jest „najdłużej, jak możliwe i najlepiej, jak możliwe”. Chodzi o to, żeby dzieci rozpoczynające trenować daną dyscyplinę sportu, pozostały w niej przynajmniej do 18. czy 19. roku życia.

Jeżeli w roczniku zaczyna trenować trzech zawodników, najlepiej byłoby utrzymać wszystkich. To bardzo trudne i często się to nie zdarza. Jednak utrzymanie większości grupy jest możliwe. Z tej grupy naturalnie są selekcjonowane jednostki bardziej nastawione na sport profesjonalny, zawodowy. Zazwyczaj i tak cała grupa trenuje razem. Szczególnie w klubach spoza Eliteserien, spoza topu. Tam jak już trenujesz, to raczej z myślą o karierze profesjonalnej. Natomiast w tych klubach także są różne grupy treningowe, gdzie każdy może przyjść i trenować. Grupy są dopasowane pod kątem umiejętności w danej chwili, żeby każdy miał frajdę z przychodzenia na treningi.

Utrzymanie całej grupy od siedmiolatków do juniora to bardzo trudne zadanie. Sam obserwuję na przykładzie swojego klubu, gdzie w drużynie U-14 jest już niewielu chłopców, którzy trenują od początku istnienia grupy. Zastanawia mnie, jak Norwegowie potrafią to utrzymać, chociażby pod kątem poziomu w grupie? Przez lata potrafi się on mocno rozjechać pomiędzy najlepszymi a najsłabszymi…

– Selekcji jako takiej nie ma. Tutaj każdy może przyjść i zacząć grać w klubie. Nawet, jeżeli masz 12-14 lat i nie kopnąłeś nigdy piłki. Nie mówię tutaj o klubach pokroju Rosenborg czy Molde. Z drugiej strony oni także mają takie grupy, gdzie przyjmują absolutnych nowicjuszy w wieku 12-14 lat. Jeśli chcesz przyjść, przyjmą cię. 

Ile kluby mają grup w danych rocznikach?

– Zależy od roczników, ale sześć-siedem grup spokojnie może być. Jestem w małym klubie, który jest dość młody, ale u nas są po 3-4 grupy w niemal każdym roczniku.

W Polsce zazwyczaj są dwie grupy w najmłodszych kategoriach wiekowych. Jeśli są trzy lub więcej, mówimy już o czymś niecodziennym. Dodatkowo wiele klubów będących w certyfikacji, mocno ogranicza liczbę zawodników w grupie. Jeśli potrzeba jednego trenera na czternastu chłopców, to tylu ich jest. Takie „drastyczne” okrojenie występuje już w drużynach żaka czy orlika! 

– W Norwegii w dużych klubach jest to podzielone na grupy. Im starsi, np. 13-15 lat, to już zaczyna się rozdzielać zawodników. Trenują osobno, mają innych trenerów i tak dalej. U nas, jeśli jest grupa 40-osobowa, to ta grupa trenuje razem. Jednak dzielimy ich na kilka małych podgrup w trakcie zajęć. Rozgrzewka i podstawowe ćwiczenia wszyscy wykonują razem. Potem dzielimy się według zaawansowania techniczno-taktycznego, dzięki czemu najlepsi trenują ze sobą, średni ze sobą i najsłabsi ze sobą – każdy wtedy jest zadowolony. Na taką 40-osobową grupę przypadać będzie sześciu, może siedmiu trenerów. 

Duża indywidualizacja zajęć. 

– Zdecydowanie tak. Tutaj celem jest, by grupa była razem. Chcą budować wartości, budować przyjaźnie i relacje między zawodnikami. Nawet, gdy skończą granie, będą później trzymać się razem. Dla nich to jest bardzo ważne, dlatego pierwsze ćwiczenia są robione w jednej grupie. Podczas dzielenia jednak nikt nie ma pretensji, że jest w grupie drugiej czy trzeciej. Jest to tak naturalne i tak zakorzenione, że nikt nie ma nic przeciwko. Poziom zaawansowania może być lepiej dostosowany do poszczególnych zawodników i łatwiej ich rozwijać. Nie oznacza to, że ktoś z jednej grupy nie może zrobić postępu do innej. Razem trenują, więc trenerzy wszystko widzą. Jeśli ktoś zrobił postęp, może wskoczyć na wyższy poziom, przejść do kolejnej grupy. Potem do rozgrywek są zgłaszane – w zależności od liczby zawodników – nawet cztery drużyny. One grają na swoich poziomach, patrząc na ich obecne umiejętności. Tutaj w ligach nie ma spadków i awansów. Klub decyduje na podstawie siły danego rocznika, gdzie powinien grać, żeby jak najlepiej się rozwinąć. Nie chodzi o wygranie ligi, ale by dać szansę gry dzieciom na swoim poziomie.  

Cała grupa jest razem i wszyscy razem trenują. Trochę mi to koreluje z tym, co powiedział ostatnio Tomasz Motyka. W Japonii również mocno stawiają na kolektywizm i uczestnictwo wszystkich

– Tutaj trenujemy wszyscy razem na treningach, ale na tym się to nie kończy. Poza zespołowymi zajęciami, są jeszcze dobrowolne dodatkowe treningi. Zazwyczaj zgłaszają się na nie najlepsi oraz ci, którzy bardzo chcą zostać piłkarzami. Na tych treningach poziom jest nieco wyższy niż na jednostkach typowo drużynowych. Zazwyczaj przychodzą zawodnicy, którzy nie schodzą z boiska, cały czas trenują oraz prezentują w danym momencie wyższy poziom. W Norwegii także jest mocno rozwinięta kooperacja klubów. Od nas z klubu – Sedalen – wielu zawodników trenuje i gra mecze z Brann Bergen. Tutaj nie ma z tym kłopotu, by ktoś grał dla dwóch klubów. 

Brann Bergen to już rozpoznawalny klub. Czy wy jako mniejszy klub czerpiecie z tego tytułu jakieś profity, że przygotowujecie graczy dla tego większego?

– Szczerze mówiąc? Nie (śmiech). Jest to całkowicie dobrowolna współpraca i odbywa się na bazie porozumienia między klubami. Dobro zawodnika jest na pierwszym miejscu. Jeżeli ma możliwość trenowania z lepszymi zawodnikami dwa razy w tygodniu, to tam idzie. To są takie dodatkowe zajęcia. Dla Brann to jest jakiś sposób selekcji. Mają oko na chłopaków z mniejszych klubów. Profity przychodzą z czasem, gdy zawodnik podpisze profesjonalny kontrakt, pojawia się ekwiwalent za wyszkolenie. W młodszych kategoriach nikt nie patrzy na wynik ani płacenie za kandydatów na piłkarzy. Zawodnik ma się rozwijać. 

Jak wygląda struktura treningu w Norwegii, np. dla grup U-10?

– Staramy się, by wszystkie ćwiczenia albo większość z nich były z użyciem piłek. To jest pierwsza zasada. Trenerom zależy też na tym, żeby jak najwięcej ćwiczeń, a może i wszystkie były z przeciwnikiem. Pasywnym lub aktywnym, ale żeby występował element decyzji, rywalizacji. Jest na to kładziony duży nacisk. Oczywiście są takie grupy, których poziom jest taki, że nie pozwala to na obecność przeciwnika w wielu ćwiczeniach. Wówczas stosujemy ćwiczenia wyizolowane, by nauczyć ich techniki. Czasami gramy na utrzymanie i piłka wypada w co drugim zagraniu. Wtedy trzeba popracować nad podstawami. Tego jednak wiele nie jest – 10-15% czasu treningu.

Ile trwają jednostki treningowe?

– W najmłodszych grupach godzinę, w kategoriach U9-U10 zajęcia trwają 75 minut, a później już półtorej godziny.

Podobnie jak w Polsce.

– Poza tym staramy się stosować jak najwięcej gier na treningach. Czy to na małe bramki, czy na duże. Oczywiście w małej liczebności, z podziałem na grupy. Trening przede wszystkim ma być dla dzieci przyjemnością, ale mają się też w trakcie niego czegoś nauczyć. Pomaga w tym liczba trenerów, która jest naprawdę imponująca. Wielu trenerów lub ich asystentów to są rodzice, którzy pomagają przy tych grupach. Na 16-osobową grupę często potrafi przypadać czterech, pięciu trenerów. Kwestia organizacji piłek, ćwiczeń czy opieki nad grupami to naprawdę duże ułatwienie. Trenerzy główni mają zazwyczaj dobre kwalifikacje, nawet w tych mniejszych klubach. Oni stawiają na ich szkolenie, żeby wszędzie mieć dobrze wykształconych trenerów. Nie jest o to trudno, bo kilka razy do roku można zrobić kursy trenerskie. Są organizowane w klubie, więc nie trzeba nigdzie jechać. Przychodzisz do pracy i masz zajęcia.

Dużym plusem dla trenerów w Norwegii jest sprawność ogólna dzieci. Nie musicie nadrabiać na treningach, tylko możecie zająć się aspektami piłkarskimi. 

– Dokładnie tak. Oczywiście zdarzają się też przypadki, którym trzeba pomóc. To jednak nie jest praca od zera. Siedzę właśnie w biurze i mam podgląd na halę gimnastyczną. Około 30 dzieciaków bierze aktywny udział w zajęciach wychowania fizycznego. Nie widzę nikogo, kto siedzi ze zwolnieniem lekarskim (śmiech). Jeśli chodzi o podstawowe przygotowanie motoryczne, to nie ma problemu.

Jak Norwegowie to robią, że potrafią zaszczepić w dzieciach miłość do uprawiania sportu?

– Dzieci od najmłodszych są bardzo aktywne. Zaczyna się już od przedszkola, gdzie zdecydowaną większość czasu przebywają na zewnątrz, bez względu na warunki pogodowe. Nikt im nie zabrania wspinania się na różne przeszkody terenowe, skałki, drzewa, co sprawia, że wyrabiają sobie już od najmłodszych lat naturalną koordynację ruchową. W szkole podczas długiej przerwy wszystkie dzieci muszą wyjść poza budynek szkolny, również bez względu na pogodę. Tam bardzo często organizują sobie sami mecze tak, jak to było kiedyś na podwórku. Rodzice bardzo starają się zaszczepić radość z uprawiania nie tyle sportu, co każdej aktywności ruchowej. Uczestniczą też bardzo chętnie w treningach swoich pociech. Czy to jako trenerzy, czy pomocnicy. 

Sport w Norwegii to jednak sprawa nie tylko dzieci, ale także dorosłych.

– Jeżeli chodzi o społeczeństwo, podam przykład z wczoraj. Byłem na zewnętrznym basenie pływackim z podgrzewaną wodą. Basen jest usytuowany tuż nad fiordem, gdzie jest zrobione kąpielisko i zejście schodami do wody. Mnóstwo osób w przedziale wieku 60-80. Co chwilę wszyscy z ciepłego basenu robili sobie krótką wizytę we fiordzie, gdzie woda miała temperaturę 5,2 stopnia! Na każdym kroku można zobaczyć biegaczy, a większość klubów fitness jest zapełnionych. Tutaj czuć, że większość żyje szeroko pojętym sportem. Czy to jako typową rekreacją, czy jako aktywny kibic, działacz (w pozytywnym sensie tego słowa), czy uprawiając sport bardziej profesjonalnie. Bardzo popularny w Norwegii jest również dugnad, czyli tak zwany czyn społeczny. Ludzie zbierają się i starają się zrobić coś dobrego dla klubu sportowego, w którym trenują ich dzieci lub oni sami. Ogólnie pojęta kultura fizyczna jest moim zdaniem na wysokim poziomie. 

Wróćmy do treningu. Ostatnio w „Przeglądzie Sportowym” czytałem wywiad z Vitorem Gazimbą, Portugalczykiem, który dzisiaj jest asystentem Jensa Gustafssona w Pogoni Szczecin, a kilka lat temu pracował w Norwegii. „Zauważyłem, że piłkarze w Norwegii są bardzo dobrzy w ćwiczeniach wyizolowanych. Bez przeciwnika. Są wtedy w stanie dużo wykonać – jeden na jednego z piłką, każdy rodzaj podania. Mają dobre umiejętności i relacje z piłką, potrafią biegać z nią w różnych kierunkach. W zasadzie mogą wykonać wszystko, o co ich się poprosi i wypadną podobnie jak Portugalczycy. Tylko pamiętajmy, że cały czas mówimy o wyizolowanym sposobie ćwiczenia” – to jego słowa. On opisuje jednak sytuacje sprzed kilku lat. Słuchając twoich relacji, raczej to się zmieniło… 

– Zmienia się cały czas. W moim klubie powstaje nowy plan sportowy działania klubu. Numerem jeden jest, by było jak najmniej ćwiczeń izolowanych. Jeśli pozwala na to poziom grupy, wówczas ich po prostu unikamy. Ma się pojawić przeciwnik, oczywiście w zależności od zaawansowania. Wszystko po to, by oddać to, co się dzieje w grze. Będzie łatwiej ich przygotować do takich wymagań. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu było tak, że pojawiało się wiele ćwiczeń izolowanych. To się brało z ówczesnej wiedzy trenerów. Teraz są lepiej wyedukowani. To, czego się uczą na kursach ewoluuje, zmienia się. Mówię to, chociażby na swoim przykładzie. Pamiętam, jak pracowałem 15-18 lat temu. Wiem, ile robiłem izolowanych ćwiczeń, których większość dzisiaj bym nie zrobił, ale gdy byłem na pierwszych kursach trenerskich, właśnie taką wiedzę dostałem. Wtedy nauka techniki odbywała się w sposób wyizolowany.

Norwegowie sami do tego doszli czy na bazie trenerów przyjeżdżających do kraju? Wspominałeś mi kiedyś, że są zafascynowani Premier League i angielską piłką.

– To i to. Przyjeżdżało i przyjeżdża także wielu trenerów z Hiszpanii oraz Portugalii. Jeśli ktoś miał styczność z tymi trenerami, automatycznie przejmował wiele ich zachowań, inspirował się ich sposobem pracy z dziećmi. Myślę jednak, że wszędzie teraz coś się zmienia. Gdziekolwiek nie spojrzysz, wiedza się zmienia. To, co jest przekazywane na kursach, zmienia się. Związek naciska, by to nauczanie było mocno praktyczne. Dużo decyzyjności zawodnika i mniej izolowanych ćwiczeń. To samo w rozgrzewce. Wszystko z piłką, element chaosu, podejmowania decyzji, percepcji. Odgórne przekazy sprawiają, że związki wprowadzają takie treści na kursach dla trenerów, na czym później korzystają dzieci.

Gdy rozmawialiśmy w czerwcu, wspomniałeś, że Norwegowie mają coś podobnego do naszego Narodowego Modelu Gry. Jest to obowiązujący dokument, do którego wszyscy muszą się stosować czy bardziej wskazówka dla klubów, jak można szkolić?

– Wskazówka, aczkolwiek kluby z tego korzystają, bo jest to dość dobrze napisany, prosty i przejrzysty plan. Kluby nie mają obowiązku korzystać z tego całościowo, jednakże większość chętnie korzysta, nawet tych dużych akademii. Ten program jest tak napisany, że to nie jest coś oderwanego od rzeczywistości. Raczej coś, co jest zbieżne z obowiązującymi trendami. To nie jest książka, jak w Polsce. Widnieje jednak na stronie Związku i możesz w każdej chwili skorzystać. Warto dodać, że ten plan cały czas żyje – rzeczy są dodawane i zmieniane na bieżąco. Dokument, który ewoluuje i z którego można korzystać. 

Jak wyglądają kursy trenerskie w Norwegii?

– Tutaj nie ma kursu UEFA C, tylko się nazywa po prostu grassroots, który jest podzielony na cztery części. One są organizowane w klubach i powszechnie dostępne dla każdego, kto chciałby dobrze pracować z dziećmi. Te cztery części trzeba zaliczyć, jeżeli chce się robić UEFA B. Jednak nie trzeba ich robić po kolei. Bloki są od siebie niezależne, każdy odnosi się do innej kategorii wiekowej. Pierwszy dotyczy piłki najmłodszych, później jest część dla piłki 9-11 lat, trzeci obejmuje 12-15 lat i blok czwarty dla najstarszych grup młodzieżowych. Każdy z nich składa się z wykładów, ale także treści warsztatowych. Dostaje się dużo materiałów i dużo wiedzy. Trzeba wiedzieć, że prelegentami na tych kursach są znani trenerzy, nie tylko pracujący w Norwegii. Co ciekawe, gdy Ole Gunnar Solskjaer pracował w Manchesterze United, także brał udział w tym kursie jako prelegent! Po takim kursie musisz pracować rok, zebrać doświadczenie i wtedy możesz aplikować na kurs UEFA B. On już jest bardziej ukierunkowany pod kątem pracy z dorosłymi, ale raczej pod piłkę amatorską. UEFA A jest ukierunkowane pod piłkę profesjonalną, ale także w akademiach. 

Mowa o wieku juniorskim czy cały okres szkolenia?

– Od 16. roku życia do końca wieku juniorskiego oraz piłka seniorska. Głównie jednak piłka seniorska.

Czyli kończąc kurs grassroots nie ma już od związku treści dla trenerów chcących się specjalizować w grassroots?

– Nie ma. Sam grassroots, a potem UEFA B to już przejście znacznie wyżej.

Jakie są koszty kursów?

– Często kluby pokrywają koszty kursów grassroots. Cena waha się pomiędzy 900 a 1000 koron, czyli ok. 500 złotych, więc jest to niewielki koszt. Te kursy są dostępne dla wszystkich, natomiast kolejne są już dużo droższe. UEFA Pro to ok. 112 tysięcy koron, UEFA A 60 tysięcy koron, zaś UEFA B, przypuszczam, bo nie mogłem znaleźć bieżących cen, to około 15-20 tysięcy koron. Dużym plusem jest fakt, że kluby same chcą pokrywać te koszty. Jeśli masz ochotę dalej się szkolić, klub za to zapłaci. Dzięki temu nie ma dużego obciążenia dla trenerów. 

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SZYSZKA

Fot. Marcin Wódka/Twitter