Maliszewski: „Czy chcielibyśmy, żeby nasze dzieci prowadził trener podobny do nas?”

– Jeśli trenerzy nie „studiują” piłki nożnej na co dzień, nie biorą udziału w podcastach, kursokonferencjach, szkoleniach, gdzie dostęp do tej wiedzy jest często darmowy, ale wybierają się na zagraniczny staż, to nikt mnie nie przekona, że tygodniowy pobyt nawet na dobrze zorganizowanym stażu da im tyle wiedzy, ile mogą po prostu zaczerpnąć na miejscu – mówił w „Jak Uczyć Futbolu” Michał Maliszewski, trener Polonii Warszawa U-17 oraz pełnomocnik zarządu Escoli Varsovia.

Maliszewski: „Czy chcielibyśmy, żeby nasze dzieci prowadził trener podobny do nas?”

O swojej przyszłości:

– W tej chwili najbardziej jestem zaangażowany w prowadzenie zespołu w CLJ U-17. Prowadzenie drużyny na takim poziomie sprawia, że koncentracja głównie jest skierowana na wyzwaniach związanych z tym zespołem, natomiast pojawia się taki dysonans w moim postrzeganiu siebie w piłce nożnej. Z jednej strony nie wyobrażam sobie życia zawodowego poza piłką nożną i pracą na stanowisku trenera, a z drugiej strony bardzo cenię sobie poczucie takiej stabilności i pewności w życiu, tym bardziej że nie jestem trenerem świeżo po studiach, mam dość liczną rodzinę, więc patrzę troszeczkę szerzej niż tylko przez pryzmat podejmowania jakiegoś krótkotrwałego wyzwania i związanego z tym ryzyka. Czuję się trenerem, uwielbiam nim być, ale oczami wyobraźni widzę się też na innych stanowiskach, tj. dyrektora czy koordynatora akademii. Nie ukrywam, że od kilku lat mocno się do tego przygotowuję.

Czy każdy trener powinien posiadać swój model gry?

– Odpowiem, że żałuję, że za swój zabrałem się tak późno. Bazując na możliwie najlepszych wzorcach, powinienem tworzyć model gry – swój autorski oczywiście – dużo wcześniej. Gdy rozpoczynałem pracę trenera, to były troszeczkę inne czasy i mówiono, że jest holenderska myśl szkoleniowa, niemiecka myśl szkoleniowa, ale nie ma polskiej. Dość szybko zorientowałem się, że tak nie jest, że mimo wszystko kluby i szkółki, najlepsi trenerzy budują narzędzia i się nimi legitymują. Żałuję, że tak późno się za to zabrałem, bo w mojej opinii był to proces, który pozwolił mi zrobić największy progres.

– Najwięcej nauczyłem się, tworząc własny plan szkolenia. Więcej niż na stażach zagranicznych, niż na szkoleniach, webinarach i tak dalej, i tak dalej. Myślę, że proces tworzenia tego dokumentu pozwolił mi zrobić największy krok w piłce nożnej pod względem nabycia kompetencji twardych.

Jak zacząć pracę nad stworzeniem modelu gry?

– Najważniejszym elementem, najważniejszą fazą w tworzeniu własnego modelu gry – rozumianego oczywiście poprzez tworzenie dokumentu, który zawiera ideę gry, organizację funkcjonalną, strukturalną, profil zawodników – było systematyczne zbieranie „klocków” – konceptów czy zawartości.

Ile zawartości liczy dziś katalog Maliszewskiego?

– Katalog zawartości czy konceptów (Maliszewski korzystał z pierwszej formy – dop. red.) jest podzielony na cztery duże części – każda dotyczy innej fazy gry. Jest katalog zawartości w: ataku, obronie, transferu pozytywnego i transferu negatywnego. Najliczniejszym katalogiem jest ten związany z atakowaniem, bo w piłce nożnej najwięcej rzeczy do nauczenia jest właśnie w ataku. Mój katalog stale się rozrasta – w tej chwili liczy ok. 1400-1500 zawartości.

– Gdy kilka lat temu byłem na poziomie 400-500 zawartości, to wydawało mi się, że to jest „cała” piłka nożna. Gdy mam ich blisko półtora tysiąca, to wiem, że to dopiero początek, że cały czas będę coś dokładał do tego zbioru, więc muszę nadać jakąś hierarchę. Utwierdziłem się w przekonaniu, że uczenie piłki nożnej w jakikolwiek inny sposób niż całościowy czy holistyczny nie ma sensu. Nawet trenując 20 razy w tygodniu, nie będziemy w stanie w praktyce nauczyć zawodników każdego detalu, każdej wyizolowanej zawartości, a więc po prostu musimy znaleźć sposób, żeby możliwie dużo rzeczy w tym deficycie czasu nauczyć.

Jak ewoluowało spojrzenie Michała Maliszewskiego na model gry na przestrzeni lat?

– Myślę, że taką największą zmianą w postrzeganiu piłki nożnej i w edycjach modelu gry było przesunięcie się w kierunku takiej wertykalności z horyzontalności, w której pewnie wielu z nas zdążyło się zakochać.

– Dzisiaj większe znaczenie ma dla mnie obserwacja, na jakiej wysokości jest ustawiona linia obrony przeciwnika i umiejętne wykorzystanie tej wiedzy, czyli prowokowanie rywala, żeby wszedł większą liczbą zawodników na naszą połowę. To jest oparte na obserwacji, na postrzeganiu reakcji na nasze ruchy i działania taktyczne czy techniczne.

O porównaniu trzech tercji do innych dyscyplin sportowych:

– Warto czerpać także z innych sportów zespołowych. Przykładowo pierwszą tercję boiska, czyli tę fazę otwarcia gry i budowania niskiego, przyporządkowałbym do siatkówki, mając na myśli przede wszystkim właśnie wybór korytarza do progresu. W piłce siatkowej chodzi o to, żeby wystawić piłkę do zawodnika, który będzie wolny i przeciwko któremu rywal nie zdąży ustawić bloku, więc to jest nic innego, jak właśnie wybranie strony, którą będziemy atakować w otwarciu gry w piłce nożnej.

– Jeśli chodzi o drugą tercję boiska, to przypisałbym do tej tercji rugby, co się sprowadza do tego, że robi się krok do tyłu, żeby zrobić dwa do przodu. Nie da się grać tylko do przodu, czasem trzeba tę piłkę zagrać do tyłu, udzielić wsparcia awaryjnego, żeby ten przeciwnik ruszył i tym samym stworzył lukę, którą możemy wykorzystać.

– Trzecia tercja boiska, którą podzieliłbym na atakowanie przestrzeni, ale też przede wszystkim atakowanie pola karnego, najbardziej przypomina piłkę koszykową. Jeśli chodzi o atakowanie samego pola karnego, to tutaj więcej analogii jest do piłki ręcznej, bo tam tę przestrzeń trzeba po prostu penetrować, wbijać się w tych obrońców i szukać metra kwadratowego przestrzeni, z którego można uderzyć na bramkę.

O rozwoju:

– Jest przeświadczenie, że rozwijamy się, środowisko trenerskie robi progres w rozwoju. Ja też to widzę, natomiast z drugiej strony bardzo często pojawiają się stwierdzenia, które mówią: okej, ale gdy my robimy krok wprzód, to na Zachodzie robią dwa albo trzy. Wydawałoby się, że gdy będziemy kopiować jeden do jednego to, co robią na Zachodzie i tylko tym się inspirować, to nieuniknione, że będziemy robić postęp. Ale nigdy nikogo nie wyprzedzimy.

– Jeśli czymś się inspiruję, coś mi się podoba, coś implementuję do swojej metodologii, to zawsze mam drugą myśl z tyłu głowy, co zrobić, żeby to było jeszcze lepsze? Sugerowałbym zastanawiać się nad tym, czego w piłce jeszcze nie ma, niż co w piłce już jest.

O rzutach rożnych:

– W Centralnej Lidze Juniorów U-17 zdecydowaliśmy się na korzystanie z bramkarza przy rzutach rożnych. Nie widziałem tego nigdzie wcześniej, więc pomyślałem, że to będzie jeden z pomysłów, który przetestujemy i zobaczymy, czy to się sprawdza. Nie korzystamy z tego przy każdym rzucie rożnym, ale regularnie.

– Nie ma sensu, żeby przy każdym rzucie rożnym wysyłać bramkarza w szesnastkę przeciwnika, bo wejście bramkarza nie jest po to, żeby on zdobył bramkę. Znaczy może strzelić gola, ale przede wszystkim są dwa inne zadania. Pierwsze jest takie, że jeśli przeciwnik widzi bramkarza w polu karnym, to jego percepcja i koncentracja jest ukierunkowana przede wszystkim na tym, żeby bramkarz nie strzelił gola, bo to trochę obciach. Przeciwnik będzie myślał głównie o tym, żeby ten bramkarz nie doszedł do piłki. Co za tym idzie? Inni zawodnicy mają wolną przestrzeń, więcej swobody i szansa, że strzelimy gola, będzie większa.

– Drugi powód, to tutaj zgadzam się w stu procentach z trenerem Przemysławem Gomułką, że zawodnicy zaangażowani w „zbieranie kurzu” i bronienie tego rzutu rożnego w ataku nie mają możliwości popełnienia błędu – doskonale wiedzą, że muszą przejąć piłkę albo przerwać akcję. To też jest rozwijające.

Co wyróżniało wychowanków Maliszewskiego, którzy się przebili? Dlaczego dziś grają na wysokim poziomie?

– Jestem bardzo wrażliwy na tym punkcie uzurpowania sobie prawa do mówienia, że ktoś kogoś wychował. Zawodnicy średnio w ciągu doby spędzają pod okiem trenera 10% czasu, 30% poświęcają na sen, więc zostaje 60% czasu, na które często trener nie ma wpływu, a to jest czas kluczowy, który decyduje o tym, czy ten zawodnik będzie grał w piłkę, czy nie.

– Wspólnym mianownikiem Bartka Urbańskiego, Przemka Płachety czy Michała Kaputa i jeszcze kilku innych zawodników z poziomu centralnego była rola i obecność rodziców w tym procesie. Z jednej strony było widać, że są żywo zainteresowani rozwojem swoim dzieci, ale też nigdy nie przekraczali pewnych granic. Było czuć takie pozytywne wsparcie z ich strony.

– Druga rzecz, czyli mądre wybory. Przykład Przemka Płachety, dla którego krokiem milowym w karierze było przejście do Śląska Wrocław, a to był etap, w którym miał oferty z wielu innych drużyn. Przede wszystkim wybrał relację z trenerem, który powiedział mu, na co konkretnie może liczyć we Wrocławiu, jak on w tym projekcie będzie istotnym zawodnikiem. To, że zadebiutował i rozegrał kilka meczów w seniorskiej reprezentacji Polski, to może być pokłosie właśnie tej decyzji.

O stażach trenerskich:

– Podziwiam i rozumiem trenerów, którzy jeżdżą po Europie i stażują się na takich siedmio- czy dziesięciodniowych stażach, ja takich odbyłem ok. 10 i wiem, że one mogą być bardzo wartościowe, ale pod warunkiem, że są bardzo dobrze zorganizowane. To znaczy, że jest plan na ten staż, jest osoba, która czeka na miejscu i jest przygotowana na szereg spotkań, dyskusji i tak dalej, i tak dalej.

– Jeśli trenerzy nie „studiują” piłki nożnej na co dzień, nie biorą udziału w podcastach, kursokonferencjach, szkoleniach, gdzie dostęp do tej wiedzy jest często darmowy, ale wybierają się na zagraniczny staż, który wiąże się z dużym wydatkiem, to nikt mnie nie przekona, że tygodniowy pobyt nawet na dobrze zorganizowanym stażu da im tyle wiedzy, ile mogą po prostu zaczerpnąć na miejscu.

– Gdy ktoś podchodzi do stażów na zasadzie odświeżenia głowy, znalezienia inspiracji, naładowania się pozytywną energią, bo sam też bardzo często przyjeżdżałem z tych wyjazdów taki naładowany, to okej. Ale uważam, że dostęp do wiedzy jest u nas na tyle duży, że nie trzeba w tej chwili wyjeżdżać po nią za granicę.

O pozytywnej irytacji:

– Ktoś może dojść do wniosku, że to jest nawet trochę niezdrowe, ale mam w sobie takie poczucie irytacji i zdenerwowania, jak widzę i słyszę, że są trenerzy dużo młodsi ode mnie, ale których poziom wiedzy już jest bardzo wysoki, którzy być może przerastają mnie pod tym względem. To mnie irytuje, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, że to taki wyścig, w którym nie chciałbym dać się wyprzedzić.

– Staram się brać udział we wszystkim, co mogę (ostatnio Michał Maliszewski rozpoczął kurs dyrektora akademii w Szkole Trenerów PZPN – dop. red.), robić notatki i przede wszystkim jak najszybciej implementować to do własnego planu szkoleniowego.

O dodatkowej pracy:

– Zgadzam się w stu procentach ze słowami Radka Belli, który powiedział, że dobrze byłoby, gdyby trener piłki młodzieżowej miał też dodatkowe źródło utrzymania. W Hiszpanii często się o tym mówi, że trenerzy podejmują odważniejsze decyzje, nie patrzą tylko na jeden krok wprzód oraz nie obawiają się, że stracą pracę i nie będą mieć środków na życie, bo mają ten „wentyl” bezpieczeństwa w postaci dodatkowego źródła zarobku.

O tym, jakim chciałby być trenerem?

– Warto zastanowić się, czy chcielibyśmy, żeby nasze dzieci były trenowane przez takiego trenera, jakim my sami jesteśmy? Mam trójkę małych dzieci, ale oczami wyobraźni myślę sobie, co by było, gdyby jedno z nich chciało uprawiać judo czy piłkę nożną. Na jakie cechy charakteru, osobowości, temperamentu, kompetencji miękkich i twardych będę patrzył u tego konkretnego trenera, który będzie prowadził tę grupę? Odpowiedzenie na to pytanie może zainspirować do mocnej refleksji.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. MKS Polonia Warszawa