„W Polsce mówią, że masz czas, a w Holandii, że tego czasu nie masz”

Zostałem po treningu, żeby potrenować swoją słabszą, prawą nogę. Podchodzi do mnie trener i pyta się mnie: – Co ty ku*wa robisz?
– Trenerze, pracuję nad swoją słabszą, prawą nogą.
– Ile goli i asyst zdobyłeś prawą nogą w swoim życiu?
– Nie wiem, na pewno mniej niż lewą.
– Dlaczego nie kształcisz lewej do perfekcji, tylko skupiasz się na prawej? Mogę cię zabrać do Hakima Ziyecha i zapytasz go, ile ćwiczy prawą nogę, a ile lewą. Dlaczego on strzela takie gole? Bartek, to jest ważne, ale ty masz taką lewą nogę, że jak ją jeszcze poprawisz, będziesz z niej czerpał największe korzyści. Lewa noga ma być perfekcyjna. Na 10 strzałów, 10 ma być w sieci.

„W Polsce mówią, że masz czas, a w Holandii, że tego czasu nie masz”

Bartłomiej Urbański w 2017 roku wyjechał do holenderskiego ekstraklasowicza – Willem II, aby dalej się rozwijać i przebić do piłki seniorskiej. Miał za sobą udany sezon, grał w Młodzieżowej Lidze Mistrzów przeciwko Realowi Madryt, Borussii Dortmund i Sportingowi Lizbona. W trzecioligowych rezerwach Legii występował regularnie i odgrywał w niej ważną rolę. A Jacek Magiera zapraszał go wielokrotnie na treningi pierwszej drużyny.

Jednak Holandii nie udało mu się podbić. Wrócił do Polski, a konkretniej do Chojniczanki Chojnice, gdzie nie grał i borykał się z różnymi problemami, a następnie rozwiązał kontrakt z winy klubu. Obecnie jest zawodnikiem drugoligowej Pogoni Siedlce, gdzie nie jest podstawowym zawodnikiem. Co się stało, że nie wyszło? Przechodząc z juniorów do seniorów odbił się od ściany?

Zapraszamy na dłuższą rozmowę z 22-letnim Urbańskim, w której powspominaliśmy jego czasy w Legii, występy w Młodzieżowej Lidze Mistrzów przeciwko m.in. Achrafowi Hakimiemu, Oscarowi Rodriguezowi, Rafaelowi Leao czy Jacobowi Bruun Larsenowi.

***

Zanim przejdziemy do piłki nożnej – jesteś zawodnikiem, który nadal dba o swoją edukację, prawda?

– Tak, jestem już na trzecim roku studiów na EWS (Wyższa Szkoła Edukacja w Sporcie – przyp. red.) w Warszawie, gdzie studiują również m.in. Mateusz Wieteska czy Konrad Michalak. Piszę obecnie pracę licencjacką o zarządzaniu klubem sportowym na podstawie Legii Warszawa. Myślę, że jest to fajny temat, tym bardziej, że grałem trochę w Legii i zaciekawiło mnie to. O samej uczelni mogę powiedzieć, że dla mnie – rewelacja. M.in. ze względu na ich mobilność i indywidualny program nauczania. Dlatego mogłem zacząć studia, będąc w Holandii. Terminarz egzaminów jest tak poukładany, żebyś na spokojnie mógł sobie wszystko zaliczyć.

A co dalej? Chcesz się nadal uczyć?

– Najpierw muszę obronić pracę licencjacką we wrześniu. A potem będę chciał zrobić magisterkę. Co dalej? Zobaczymy. Dyrektor sportowy Willem II, Joris Mathijsen, który ściągał mnie do tego klubu, pokazał mi wiele rzeczy. Tam mają specjalny program, jeżeli chodzi o wykształcenie, zawodnicy zaczynają robić je podczas kariery i dowiadują się, jak zarządzać klubem. Mam na myśli sprawy finansowe, organizowanie eventów z piłkarzami, całą otoczkę klubu. Jak prowadzić klub w miłej atmosferze? W tym kierunku też się kształcę, bo jestem na kierunku „menedżer sportu”. W Polsce często jest tak, że dyrektorzy sportowi się zmieniają co 3-4 miesiące. A kluby są na deficytach finansowych i cały czas szukają sponsorów. Mathijsen pokazał mi, że można to fajnie prowadzić. A ostatnie półtora roku, które spędziłem w Polsce, jeszcze bardziej mnie zmotywowało, aby iść w tym kierunku. Powiedziałem sobie: „ucz się Bartek, bo ludzie, którzy są obecnie w polskiej piłce, nie do końca są fair wobec piłkarzy i nie chcą się rozwijać. Możesz być jedną z osób, które mogą coś zmienić”. Na pewno chciałbym kiedyś pracować w strukturach klubu.

Chcesz przez to powiedzieć, że to jest twój plan B na życie?

– Jeśli mam być szczery, gdybym był w klubie ekstraklasowym lub zagranicznym, to można myśleć, że może to być plan B. Teraz gram w II lidze i nie jestem też młodym zawodnikiem, bo, niestety, mam już 22 lata. Jednak, gdy skończę studia, to będę myślał o tym, żeby to był mój plan A. Jeżeli po studiach znalazłbym dobrze płatną pracę na rynku w Warszawie, gdzie mam też dziewczynę i w przyszłości chciałbym tam mieszkać, byłyby z tego lepsze pieniądze – to może się to przerodzić w plan A. Bo od momentu, gdy zacząłem studiować, jestem mocno tym tematem zainteresowany i mam to z tyłu głowy. Może to być mój główny plan na życie. Nauka to największa inwestycja w siebie.

Powoli już myślisz o tym, żeby, jak to się mówi „zawiesić korki na kołek”?

– Nie, jeszcze nie, dam sobie jeszcze trochę czasu. Ciężko nagle znaleźć sobie pracę z wynagrodzeniem takim, jakie się ma w pierwszoligowych klubach. Na pewno nadal wierzę w to, że mogę wejść na wyższy poziom, grać i pokazywać to, co potrafię. Jednak chcę być przygotowany na każdą możliwość. Nie chcę, żeby moje życie zależało od innych ludzi, tylko chcę mieć wszystko w swoich rękach. Też nie mam ochoty prosić się klubów o zatrudnienie mojej osoby gdzieś na końcu Polski, za cztery tysiące złotych miesięcznie. Patrzę na to, żeby być szczęśliwym człowiekiem, a nie na to, gdzie ja będę grał. To jest dla mnie najważniejsze – być szczęśliwym wraz z rodziną. A to, czy będę grał w piłkę nożną, to jest sprawa drugorzędna. Oczywiście najlepszy scenariusz jest taki, żeby nadal grać w piłkę nożną i to na wysokim poziomie, ale w ostatnim roku otrzymałem tyle ciosów, na które naprawdę nie byłem przygotowany, że inaczej patrzę na sport w polskim wydaniu.

Jak obecnie wygląda twoja sytuacja w Pogoni Siedlce? Nie grasz za często, masz na swoim koncie zaledwie 27 minut w drugiej lidze.

– Tak, nie grałem za dużo i nie zanosi się na to, żebym grał. To jest decyzja trenera. Przyszedłem do Pogoni Siedlce tydzień przed pandemią. Przez ten czas zawodnicy wrócili po kontuzjach. Biorę tę decyzję na klatę i dalej pracuję. Straciłem bardzo dużo czasu w Chojniczance Chojnice. Jestem teraz w Siedlcach i pracuję. Gdy nie gram, to staram się poświęcać czas na naukę, uczelnię. To jest mój zawód, przyjmuję do wiadomości to, co mój trener mówi i tyle. Mogę się z tym godzić lub nie, ale muszę szanować trenera i jego decyzje. I tak do tego podchodzę.

Kontrakt z Pogonią Siedlce zaraz się skończy, bo umowa wygasa 30 czerwca…

– Tak, zobaczymy, co będzie później. Odbyliśmy rozmowę, że chcą przedłużyć umowę do końca sezonu. A co będzie potem? Zobaczymy, gdy nie będę grał, to na pewno tutaj nie zostanę. Tak, jak mówiłem przed chwilą – dla mnie priorytetem jest szczęście. Jeżeli gra tutaj, nie będzie dawała mi przyjemności i będę siedział na ławce, to będę szukał alternatyw. Siedziałem na ławce w Chojnicach i tyle mi wystarczy.

Masz w sobie jeszcze sportowe ambicje?

– Oczywiście. Nadal wierzę w to, że mogę być dobrym piłkarzem i chciałbym, żeby tak było. Czy tak będzie? To się okaże. Moim obecnym celem jest powrót do regularnej gry. Bo ostatni raz grałem regularnie jeszcze w Willem II, kiedy schodziłem o drużyny U-23. Z pierwszą drużyną jeździłem na mecze Eredivisie, ale siedziałem na ławce rezerwowych. A w poniedziałki grałem zawsze w zespole U-23. Jestem obecnie poza regularną grą. Gdy do tego wrócę, może wszystko na nowo ruszy. Fajnie by było, gdybym mógł się odbudować w Pogoni.

Przejrzałem sobie skład Legii Warszawa, która występowała w Młodzieżowej Lidze Mistrzów i muszę powiedzieć, że większość z tej ekipy występuje na poziomie przynajmniej pierwszej ligi czy Ekstraklasy. Grali z tobą Sebastian Szymański, Miłosz Szczepański, Radosław Majecki, Mateusz Hołownia, Konrad Michalak Sandro Kulenović, Adam Ryczkowski, Mateusz Żyro i jeszcze kilku innych. Ty dziś jesteś na poziomie drugiej ligi i nie grasz. Czy nie patrzysz na tych chłopaków z pewną dozą zazdrości?

– Trochę inaczej na to patrzę, bo gdy odchodziłem z Legii po Młodzieżowej Lidze Mistrzów, byłem w holenderskiej ekstraklasie. Wielu chłopaków tułało się wtedy po pierwszoligowych wypożyczeniach. Mam wrażenie, że ja obrałem nieco inny kierunek od nich. Chciałem od razu zostać na najwyższy możliwym dla mnie poziomie. Zapowiadało się na to, bo jeszcze mając 19 lat siedziałem na ławce rezerwowych podczas meczu z Feyenoordem na De Kuip. W spotkaniu z PSV Eindhoven byłem pewny, że zadebiutuję, wszystko mogło się dla mnie inaczej potoczyć. Pretensje mogę mieć jednak tylko do siebie, że jestem dzisiaj w drugiej lidze. Spadłem z wysokiego konia. Pluję sobie w brodę, że tutaj jestem, ale niewykluczone, że za trzy lata będę wyżej od niektórych chłopaków z tamtej drużyny.

Piłka nożna jest przewrotna. Jest mi z jednej strony przykro, ale też cieszę się, że wielu moich kolegów gra regularnie, jak Szczepański w Rakowie czy Nawotka w Zagłębiu Sosnowiec. To mnie buduje i cieszy. Miłosz jest moim dobrym przyjacielem i życzę mu jak najlepiej. Chciałbym dołączyć do tego poziomu, na jakim on jest. Chciałem iść inną drogą… Zabrakło mi cierpliwości, bo nie chciałem zostać wypożyczony do innego holenderskiego klubu. A może warto było spróbować? Dzisiaj mogłoby być tak, że byłbym w zachodnim klubie i grał, a oni nadal byliby w Polsce. Życie to są wybory. Ważne też jest to, na jakich ludzi trafisz. Jest mi przykro, że to tak wygląda, ale z drugiej strony też wiele rzeczy się nauczyłem. Rozwinąłem się jako człowiek i piłkarz. Wierzę, że to doświadczenie zaprocentuje w przyszłości.

Bartłomiej Urbański cieszący się mistrzostwa CLJ 2016/17

Często mówi się o tym, jak ciężko jest przejść młodemu zawodnikowi z drużyn juniorskich do seniora. Zaznacza się, że wielu zawodników odbija się od zespołu seniorskiego, jak od ściany. Uważasz, że odbiłeś się od takiej „ściany”?

– Nie, uważam, że gdy miałem okazję być w pierwszym zespole Legii Warszawa u trenera Jacka Magiery, nie czułem przeskoku pod względem intensywności. Miałem okazję trenować z Vadisem Odjidja-Ofoe i Thibault Moulinem, na tych treningach „się paliło”. To nie był przypadek, że wtedy sięgnęli po mistrzostwo Polski. Grali też świetnie w Lidze Mistrzów. Ciężko mówić o zderzeniu ze ścianą, gdy miało się okazję tak często trenować z takim zawodnikami. Słowem „zderzenie” można natomiast określić intensywność i fizyczność w walce z Tomaszem Jodłowcem czy Vadisem. W Holandii zaznałem jeszcze większej jakości piłkarskiej. Spotkałem jeszcze lepszych piłkarzy. Uważam, że jedyne, czego mi zabrakło, to cierpliwość. Bo tam zawodnik potrafi rok nie grać i nagle wchodzi w buty innego zawodnika, i gra wszystko od dechy do dechy.

Vadis Odjidja-Ofoe walczący o piłkę na treningu z Bartłomiejem Urbańskim. Z tyłu Konrad Michalak

Przez słowo „cierpliwość ” masz na myśli to, że nie zostałeś dłużej w Holandii?

– Tak, bo klub chciał mnie wypożyczyć, a ja byłem zniesmaczony tym i widziałem przed oczami tylko jedną opcję – powrót do Polski. Nie miałem zamiaru siedzieć na wypożyczeniu na zapleczu Eredivisie. Chciałem wrócić do Polski i na nowo budować swoją markę.

Powiedz nam coś więcej o treningach w Willem II. Jakie widzisz różnice między Polską a Holandią w tym aspekcie?

– Jeżeli chodzi o detale, to pierwsza rzecz jaka mi się rzuciła w oczy, jako środkowemu pomocnikowi – to gra do dalszej nogi. Trening zaczynał się od podań do dalszej nogi. Cały czas, tak, aby kolega miał łatwiej. Dużo było małych gierek z piłką 4 na 4, 3 na 3. Jedna różnica, która od razu się rzuciła oczy tutaj – w tych gierkach nie możesz grać do bramkarza. Dostajesz piłkę od golkipera i masz sobie radzić. Uważam, że to jest coś, czego jeszcze w Polsce nie rozumiemy, a Holendrzy uczą w ten sposób dryblingu. Zawodnicy nie boją się brać gry na siebie. Małą gierkę rozpoczyna bramkarz i nie ma tak, że on trzyma tę piłkę nie wiadomo jak długo. Kilka sekund i oddaje futbolówkę, a potem są szybkie podania przez 45 sekund. Uważam, że taki drybling u nas kuleje, bo młody piłkarz, gdy zaczyna dryblować, może dostać ochrzan od starszego. Ostatnio pan Kazimierz Węgrzyn powiedział, że „Michał Karbownik za długo holuje piłkę”. Karbownik, obok Kamila Jóźwiaka, to chyba najczęściej dryblujący i wygrywający pojedynki zawodnik w lidze. Zaraz może odejść do lepszego, zachodniego klubu. A stara myśl szkoleniowa mówi, że jest to złe.

A jakbyś porównał intensywność treningów?

– Nie chcę tego porównywać do tego, co mam teraz w Pogoni Siedlce, czy wcześniej w Chojniczance. Patrząc na Willem II i Legię, nie ma wielu różnic pod tym względem. Miałem sporo szczęścia, że trafiłem na takich ludzi w Legii jak Sebastian Krzepota od motoryki czy Krzysztof Dębek w rezerwach. Ci ludzie to „zapaleńcy”. Dzięki pracy z nimi nie czułem przeskoku w Holandii. A gdy wróciłem do Polski, to zeszło ze mnie powietrze. Bo w Holandii zapieprzaliśmy na treningach, a w Chojnicach były 45-minutowe rozruchy.

W wywiadzie dla portalu „Łączy Nas Piłka” zaznaczyłeś, że Willem II to była dla ciebie lekcja życia. W takim razie, czego się tam nauczyłeś?

– Przede wszystkim wiele indywidualnych spraw, bo się w pełni uniezależniłem. Musiałem sobie wiele rzeczy samemu załatwić, np. założyć konto w banku. Niby banalna rzecz, ale załatw to w obcym języku. Język angielski był u mnie na dobrym poziomie, ale mogłem go jeszcze wyszkolić do perfekcji. Do tego też dochodziły jakieś inwestycje, wyjazdy. Ze wszystkim radziłem sobie sam. Chłopak z małej wsi, najpierw przeprowadził się do Warszawy, a potem do Holandii. Wszystko potrafię sobie załatwić sam, gdy jadę do Brukseli czy Amsterdamu, nie potrzebuję pomocy. Poznałem też w tym klubie wielu ludzi i nabyłem sporo kontaktów, które mogą mi się przydać w przyszłości.

A pod względem piłkarskim?

– Nawet to przyjęcie kierunkowe, o którym cały czas mówię. Staram się też grać więcej do przodu. Bo w Polsce wyglądało to tak: „spokojnie, zagraj do tyłu, utrzymajmy się przy piłce”. W Polsce mówią, że masz czas, a w Holandii, że tego czasu nie masz. Nabyłem też sporo doświadczenia, bo miałem okazję podglądać piłkarzy na dobrym poziomie europejskim. W pierwszym sezonie jeździłem na mecze pierwszej drużyny. Mogłem zobaczyć na żywo Robina van Persiego. Oglądanie meczu z wysokości murawy, to jest zupełnie coś innego niż w telewizji.

Kto robił największe wrażenie na treningach w Willem II?

– Jeżeli chodzi o jakość piłkarską, to Dan Crowley, czyli obecny piłkarz Birmingham City. Uważam, że pod względem piłkarskim jest to niesamowity gość. Śmialiśmy się, że jest trochę odklejony od rzeczywistości, taki „wariacik”. Stereotypowy Anglik, choć ma też obywatelstwo irlandzkie. Gość bez pokory. Żył w swoim świecie. Było raz tak, że nie mieliśmy treningów przez dwa dni, bo padał śnieg. Dan postanowił wrócić na Wyspy Brytyjskie. Wróciliśmy do treningów, a jego nie ma. On sobie poleciał do domu i się tym nie przejmował. Jednak pod względem piłkarskim robił wrażenie. Nie dziwię, że porównali go do Jacka Wilshere’a z Arsenalu, bo razem też grali. To jest zawodnik, który może jeszcze zaistnieć w piłce. Wyróżniłbym też Konstantinosa Tsimikasa z Olympiakosu Pireus. Fantastyczny gość, z którym mam kontakt do dziś. Bardzo dobra lewa noga, szybki, nie bojący się dryblingu. Gdybym miał porównywać, to zestawiłbym go z Michałem Karbownikiem, tylko że lewonożny. I Fran Sol, który teraz gra w Dynamie Kijów – profesjonalista. Robił wszystko na 100%. Fantastyczny człowiek, jak każdy Hiszpan, którego poznałem. Świetny napastnik, który zawsze wiedział, gdzie się znaleźć. Charakter wojownika. Zrobił na mnie duże wrażenie.

A środkowi pomocnicy, czyli twoi bezpośredni rywale do miejsca w składzie?

– Tak, jak mówiłem, że mogłem grać w Willem II, tak myślę, że Pedro Chirivella mógłby grać w Liverpoolu. A coś nie zagrało i wylądował w Tilburgu. On sam nie zna przyczyny i nadal jej szuka. „The Reds” kupili go już w 2013 roku z Valencii za 2,3 miliona euro, gdy miał 16 lat. Rozwijał się, zaliczył szybko debiut w pierwszej drużynie. Coś zaczynał grać, a potem lekka kontuzja i nie mógł wskoczyć na wyższy poziom. Jednak pod względem samych umiejętności – prowadzenie piłki, podanie – top.

Jeżeli dobrze pamiętam jego występy w Liverpoolu, to miał problemy z zadaniami defensywnymi.

– To zależy od optyki, bo jeżeli znasz założenia, które były w szatni, to inaczej to wygląda. Pedro grał w Willem II z takimi zawodnikami jak Ben Rienstra, który lepiej wygląda w defensywie. I on mógłby dać więcej w obronie. Pedro, jak każdy Hiszpan, lubi iść do przodu. Choć Pol Llonch, były piłkarz Wisły Kraków, jest jego totalny przeciwieństwem, bo u niego to wygląda tak: „tackle, tackle, tackle”, czyli cały czas na wślizgu. Gdyby Pedro miał obok siebie takiego zawodnika, to też inaczej ludzie by go oceniali. Może nie byłoby już głosów, że „Pedro nie wraca do defensywny”, tylko: „dobrze wygląda z przodu”.

U Jurgena Kloppa raczej jest tak, że każdy musi bronić. Może nie pasował mu do taktyki? Chirivella grał głównie w Pucharze Anglii lub Pucharze Ligi Angielskiej, gdzie Liverpool grywał głównie rezerwowy składem.

– Mimo to myślę, że Pedro jest zadowolony, bo grał dla Liverpoolu. I nie zwracał uwagi na to, czy to Puchar Anglii, czy inne rozgrywki. Grał w Liverpoolu – najlepszym klubie świata. To jest duma i może się z tego cieszyć. Był częścią tej drużyny.

Patrzę na kadrę Willem II, gdy ty tam byłeś – wtedy występował tam były piłkarz Schalke 04, Donis Avdijaj, reprezentant Kosowa.

– O! O nim jeszcze nie wspomniałem. To jest kolejny gość, który ma papiery na niesamowite granie, ale głowa… Gra jeden na jeden i strzał – europejski top. To nie jest przypadek, że Trabzonspor go zakontraktował, mimo że ten nie grał przez pół roku. Teraz, gdy tak się zastanawiam, to o każdym piłkarzu Willem II mógłbym powiedzieć: „super człowiek, mega piłkarz”. Nie mówiłem jeszcze o Bartholomew Ogbeche, a to jest mój serdeczny przyjaciel, z którym mam kontakt, jak z kolegą z Warszawy. Co drugi dzień ze sobą rozmawiamy, piszemy. Uważam, że miał fajną karierę piłkarską, choć sam mówił, że nie zawsze wszystko było w porządku z menedżerami. Niesamowity gość, który nieraz mnie zapraszał do siebie na wspólny obiad z jego rodziną. Wiesz, nie udało mi się zadebiutować w Willem II, ale zdobyłem coś cenniejszego – przyjaźń. Śmieszna sprawa, bo mój znajomy, Tomasz Tchórz, wraz z Kibu Vicuną, będą od przyszłego sezonu pracować z Ogbeche w Kerala Blasters. Ogbeche na co dzień mieszka w Hiszpanii. Stały kontakt mam też z Franem Solem i Polem Llonchem. To są tak świetni ludzie, że pół roku temu zacząłem się uczyć hiszpańskiego. Byłem na urodzinach córeczki Pola, gdzie byli sami Hiszpanie i ja. To też sporo pokazuje. A na następnej takiej uroczystości chciałbym jej już zaśpiewać „feliz cumpleanos”.

To jest ciekawe, co mówisz. Mimo że z Ogbeche dzieli was kilkanaście lat różnicy…

– To jest ta różnica, która jest widoczna w Polsce, a w Holandii już nie. Z Ogbeche nie raz wybieraliśmy się na zakupy do Amsterdamu. Nie chcę też uogólniać, bo w Legii czy w Chojnicach miałem również fajnych starszych kolegów, np. Emila Drozdowicza czy Krzysztofa Danielewicza – super chłopaki. Jednak w szatni to inaczej funkcjonuje. Jordens Peters, czyli kapitan Willem II, nie miał problemu z tym, żeby nosić piłki po treningu. To jest kwestia różnic kultur i mentalności. Tego się nie zmieni.

Coś się zaskoczyło w Holandii pod względem kultury i mentalności?

– Na pewno to, że kapitan musiał zakładać opaskę LGBT i my, jako piłkarze Willem II, musieliśmy uczestniczyć w evencie związanym z LGBT. To mnie zdziwiło. Jeśli chodzi o to, nie mam z tym problemu, bo akceptuję tych ludzi. Jednak nie chciałbym, żeby ktoś mi to narzucał, że muszę iść. To jest moja wola. Akceptuję, ale nie biorę w tym udziału.

Ktoś mógł się temu sprzeciwić i nie uczestniczyć w tym?

– Nie było takich przypadków. Raczej każdy chciał to „odbębnić”. Holenderscy zawodnicy akceptują to, tam nie ma z tym problemu. Z rasizmem się również nie spotkałem. A z Ogbeche spędzaliśmy sporo czasu i nikt nigdy nie powiedział mi, że coś było nie tak.

Wracając jeszcze do kadry Willem II, chciałem zapytać o brata Georginio Wijnalduma, Giliano. Zapamiętałeś go z jakiejś konkretnej sytuacji?

– Zawsze mi powtarzał, że był większym talentem od brata, ale głowa mu nie dojechała. Georginio był konsekwentny w swoich działaniach i dlatego tak daleko zaszedł. Widać było, że Giliano to jest gość, który potrafi zrobić z piłką wiele rzeczy, ale leżała u niego motoryka i jest leniwy. Charakteru nie kupisz. On sam powtarzał, że tego mu zabrakło, brat to ma i osiągnął większy sukces od niego.

Wspomniałeś, że panowała tam rodzinna atmosfera. Nie było większych zgrzytów między wami, albo nie tworzyły się grupki?

– Oczywiście grupki były i pewnie są w każdym klubie. Jeżeli mam być szczery, to oddałbym wiele, żeby tam wrócić i wypełnić kontrakt do końca, czyli jeszcze półtora roku. Tam czułem się, jak w domu. Nie chciałem, żeby rodzina czy dziewczyna przyjechali do mnie na stałe. Nie grając meczów i tak, czułem się swobodnie. Kucharka, ludzie pracujący w biurze – wszyscy byli życzliwi, uprzejmi. Willem II to naprawdę świetny klub i chętnie bym tam wrócił, gdyby pojawiła się taka opcja. Ci ludzie też mi pokazali: „ok Bartek, nie grasz, ale korzystaj z życia. Masz dzień wolny, zrób dobry trening i idź sobie dobrze zjeść, dowiedz się czegoś nowego o naszej kulturze”. Zapraszają cię do domu, możesz poznawać ich zwyczaje. To jest coś wspaniałego. Myślę, że ludzie nie do końca zwracają na to uwagę, bo są zapatrzeni w swoje kariery piłkarskie. Zapominają o tym, co jest najważniejsze w życiu – ty masz być szczęśliwy i czerpać z tego radość. Podejście: „muszę grać, muszę wygrywać” też jest ważne, ale gdy nie idzie, należy szukać innych przyjemności, aby korzystać z życia.

Żałujesz, że nie zostałeś w Willem II?

– Tak, jeszcze rok temu tego bym ci nie powiedział, ale po dwóch latach mam już inną optykę. Żałuję, że tam nie zostałem, powinienem zostać i trzymać się tego Zachodu, zdecydować się nawet na wypożyczenie na zaplecze. Bo wypożyczasz się i wracasz potem do klubu bogatszy o doświadczenie. A teraz, gdy jestem po epizodzie w Chojniczance, gdzie było sporo przepychania się z działaczami, doświadczam takiej tułaczki…

Jak wyglądał twój kontakt z trenerami w Willem II? Był swobodny? Może czymś się to różnili od polskich szkoleniowców?

– Kontakt wygląda tak, że pierwszy szkoleniowiec to jest tzw. „pan trener”, ale z resztą rozmawiasz na „ty”. Jest luźna atmosfera. Możesz iść z nimi na kawę, pograć w tenisa. Nie ma z tym problemu. Trafiłem też na fachowców, bo Erwin van de Looi jest dzisiaj selekcjonerem kadry do lat 21. A Adrie Koster doprowadził Willem II do europejskich pucharów. Z takimi ludźmi pracowałem, że znowu należy zadać sobie pytanie, co nie zagrało? Z trenerem Kosterem, który jest po sześćdziesiątce, ten kontakt wygląda inaczej, ale już van de Looi jest młodszy. Reinier Robbemond, który był jego asystentem, też pracował w PSV u Marka van Bommela w sztabie. Miał fajne podejście i pełen luz. Przede wszystkim patrzy się na juniora i seniora tak samo, a w Polsce nie jest to normą.

Myślisz, że z dzisiejszą wiedzą i doświadczeniem, cofając się trzy lata wstecz, grałbyś regularnie w Willem II?

– Tak, bo z domu wyniosłem też takie wartości jak skromność i pokora, wiedziałem, że to jest najważniejsze w życiu. W piłce na pewno to nie jest najważniejsze i na pewno byłbym większym cwaniakiem, rozpychałbym się łokciami pięć razy szerzej, aniżeli w tamtym czasie. Gdyby mi ktoś zwrócił uwagę, opieprzyłby mnie, powiedziałbym mu: „fuck off” lub „go away”, a nie „okay, okay”. Jednak widzę, że w Polsce nie każdy trener lubi takie cwaniactwo. Uważam, że nie można wszystkiego przenieść z Holandii do Polski. Kiedy pokażesz, że jesteś cwany, to znajdą się trenerzy, którzy cię ukrócą. Aczkolwiek, gdybym cofnął się w czasie i jeszcze raz pojechał do Holandii, to bym to w sobie zmienił.

Uważasz, że głównym powodem, przez który nie przebiłeś się do pierwszego składu Willem II, był brak cwaniactwa?

– Nie, to może być jeden z powodów, ale nigdy nie powiem, że jestem albo byłem: „panem piłkarzem”. Bo jednak grali inni, a nie ja. Trzeba to sobie powiedzieć prosto w twarz. Może zabrakło mi umiejętności? Nie powiem ci teraz, jakich, bo na to składa się wiele czynników. Bo może zabrakło jeszcze lepszego przygotowania motorycznego? Może nad innymi rzeczami powinienem popracować? Trener Gery Vink, który teraz jest asystentem Adriego Kostera, w Ajaksie wychowywał wielkie talenty, bo pracował z Donnym van de Beekiem, Frenkie de Jongiem czy Abdelhakiem Nourim. On kiedyś podszedł do mnie po treningu i widział, że jestem wkurzony, bo graliśmy wcześniej sparing, w którym słabo wypadłem i wiedziałem, że będzie średnio z graniem. Zostałem po treningu, żeby potrenować swoją słabszą, prawą nogę. Podchodzi do mnie trener i pyta się mnie:
– Co ty k*rwa robisz?
– Trenerze, pracuję nad swoją słabszą prawą nogą.
– Ile goli i asyst zdobyłeś prawą nogą w swoim życiu?
– Nie wiem, na pewno mniej niż lewą.
– Dlaczego nie kształcisz lewej do perfekcji, tylko skupiasz się na prawej? Mogę cię zabrać do Hakima Ziyecha i zapytasz go, ile ćwiczy prawą nogę, a ile lewą. Dlaczego on strzela takie gole? Bartek, to jest ważne, ale ty masz taką lewą nogę, że, jak ją jeszcze poprawisz, będziesz z niej czerpał największe korzyści. Lewa noga ma być perfekcyjna. Na 10 strzałów, 10 ma być w sieci.

W Polsce jest tak, że masz zostać po treningu i żyłować słabszą nogę. A w Holandii mają na to inną optykę. Zdziwiłem się, że trener tak na to zareagował. Wracając jednak do pytania, bo pytałeś o coś innego. Konkurencja była tak duża, że sprowadzili mnie na ziemię: Ben Rienstra, Pedro Chirivella, Dan Crowley.

Wróćmy może jeszcze wspomnieniami do Młodzieżowej Ligi Mistrzów z sezonu 2016/17, gdzie pokazaliście się z naprawdę dobrej strony na tle mocnych rywali: Borussii Dortmund, Sportingu Lizbona i Realu Madryt. Fakt, nie wyszliście z grupy, ale te mecze były na styku. Jak ty je wspominasz? Gdy spojrzymy na kadry tamtych drużyn, to możemy dostrzec takie nazwiska jak Achraf Hakimi, Rafael Leao, Jacob Bruun Larsen czy Oscar Rodriguez, czyli dziś zawodników na europejskim poziomie.

– Wymieniłeś dwóch zawodników, których mam na swojej liście dziesięciu piłkarzy, którzy wywarli na mnie największe wrażenie w życiu, czyli Hakimi i Oscar Rodriguez. Miałem okazję grać bezpośrednio na Oscara – pan piłkarz. To, że dzisiaj odnajduje się w La Liga, to nie jest przypadek. Dziwię się, że Real Madryt nie korzysta z jego usług. Może to się zmieni, bo jest tylko wypożyczony do Leganes. Dasz mu kawałek przestrzeni, a on od razu to wykorzysta. Z takim zawodnikiem musisz zagrać na maksa swoich możliwości, aby coś osiągnąć. Uważam, że nam tak dobrze szło i dobrze wyglądaliśmy, bo niczego się nie baliśmy. Trener Dębek nakazał nam grać pressingiem na ich połowie. Atak za atak, to było wspaniałe. Biła z nas odwaga. Myślę, że pokazaliśmy, że szkolenie w Legii jest na dobrym poziomie. I że jeśli chcemy, potrafimy grać jak równy z równym. Co z tego jednak, skoro z naszej ekipy na poziomie europejskim gra tylko Sebastian Szymański, a zaraz może dołączy do niego Radosław Majecki. Reszta gra w Ekstraklasie, albo w niższych ligach, jak np. ja. Nie wiem, gdzie jest złoty środek, że oni robią takie kariery, a my mamy swoje problemy.

Młodzieżowa Liga Mistrzów Bartłomiej Urbański stoi obok Luki Zidane’a, syna popularnego „Zizou”

Uważam, że i tak spora grupa zawodników z tamtej drużyny gra na wysokim poziomie…

– Też miałem okazję zagrać w I lidze, więc myślę, że z tamtej ekipy na zapleczu Ekstraklasy zagrał prawie każdy. Życzę każdej akademii, żeby wypromowała zawodników przynajmniej na poziom pierwszoligowy. Ale byłem w tej szatni i wiem, że potencjał każdego z nas jest wyższy niż I liga. Tylko może w tamtych klubach bardziej się stawia na swoich, bo graliśmy ze Sportingiem, Borussią Dortmund, a to są kluby, które żyją z transferów młodych zawodników. Real to z kolei potęga. Tam też się promuje zawodników. Może nie dostaliśmy odpowiednich szans? Nie mówię teraz o sobie, bo ja miałem propozycję przedłużenia umowy z Legią, ale wybrałem inną drogę. Ale może innym zabrakło tej promocji?

Mam nieco inny punkt widzenia. Gdy spojrzymy na kadry tych drużyn, to oczywiście znalazły się pojedyncze, wybitne jednostki, ale większość przepada. Gdy spojrzymy na Real, to zawodnicy albo grają na poziomie trzeciej ligi w Hiszpanii lub nawet pokończyli kariery. To, że ktoś jest w klubie z Madrytu, nie oznacza, że coś osiągnie, ale jak na 20 znajdzie się jeden Hakimi, to jest dużo. Gdy zerkniemy na Legię, to większość nadal gra i coś znaczy w Ekstraklasie czy w I lidze.

– Aby być w Realu, musisz być na topie. Z kolei w Borussii są piłkarze na wypożyczeniach w drugoligowych klubach. Uważam, że 2. Bundesliga jest na bardzo dobrym poziomie. Każdy klub też ma inną filozofię. Oni wypożyczają, ogrywają ich na dobrym poziomie i może o niektórych jeszcze usłyszymy: Dzenis Burnic gra w Dynamie Drezno, a Luca Kilian w Paderborn. To jest pole do dyskusji. Jednak nie narzekam na Legię, bo ten klub jest kilka pięter wyżej od innych w Polsce. Miałem tam okazję być i takie mam zdanie. Nie uważam się za Legionistę, bo znasz moją historię, przechodziłem z Polonii Warszawa do Legii. Kibicuję Warszawie na każdym poziomie, czy jeśli chodzi o siatkówkę, czy o piłkę nożną. Warszawa to jest miejsce, które mnie wychowało i ukształtowało. Mogę być tylko wdzięczny.

Czy Sebastian Szymański robił największe wrażenie na waszych treningach? Miałeś przeczucie, że zrobi największą karierę?

– Od razu było widać, że ma papiery na większe granie, ale wiem, że jest jeszcze jeden zawodnik, który może zrobić jeszcze większą karierę. Jest to Miłosz Szczepański. Uważam, że Miłosz ma trochę pecha, że urodził się w Polsce, a nie w Hiszpanii, bo jest malutki, ale jest świetnym piłkarzem i to już udowodnił. Teraz jest kontuzjowany, ale on jeszcze pokaże, że drzemie w nim ogromny potencjał i może zrobić wielką karierę. Tego mu życzę z całego serca.

Ja odniosłem wtedy wrażenie, że Adam Ryczkowski zrobi największą karierę.

– Może nadal zrobić. Z tamtej ekipy na nikim nie można stawiać jeszcze krzyżyka. Ryczkowski debiutował w bardzo młodym wieku w Legii. Mateusz Wieteska już z nami nie grał, bo był w pierwszej drużynie i zagrał nawet w prawdziwej Lidze Mistrzów. Nie można nas jeszcze skreślać, bo kariera każdego z nas potrwa jeszcze kilka lat. Za dziesięć lat, jak się spotkamy, to podsumujemy, kto zrobił karierę, a kto nie.

A który mecz najbardziej utkwił ci w pamięci? 3:3 z Borussią Dortmund, kiedy to Sebastian Szymański wyrównał w końcówce?

– Chyba tak, bo mieliśmy jeszcze „patelnię” na 4:3 i mogliśmy dalej walczyć o awans. To zabolało, że prowadzimy 2:1, gramy fajnie w piłkę, a ich indywidualności zadecydowały o wyniku. Bo Jacob Bruun Larsen strzelił pięknego gola, Majecki nie mógł nic zrobić w tej sytuacji. To trochę nas zabolało, ale też utkwił mi w pamięci mecz w Madrycie z Realem. Wyszliśmy na nich wysokim pressingiem. Nasz stoper był pod ich polem karnym. Pomyślałem sobie po pierwszej straconej bramce: „co tutaj się dzieje? skończy się szóstką”. A my zrobiliśmy jedną, drugą akcję, złapaliśmy pewność siebie i zaczęło to fajnie wyglądać. Te mecze zostaną mi w pamięci, ale coraz rzadziej o nich rozmawiam. Uważam, że to trochę też jest mój problem, że żyję przeszłością – młody talent, Młodzieżowa Liga Mistrzów, kontrakty na stole. Powinienem o tym zapomnieć i robić wszystko, aby wrócić na ten poziom, a nie ukrywam, że jest ciężko. Przychodziłem do Chojniczanki z nadzieją, że będę grał, bo będę młodzieżowcem. A spotkałem się z wielkimi problemami. Dwa lata w piłce nożnej mogą wiele zmienić. Byłem bardzo blisko debiutu w Willem II, a dzisiaj – druga liga. Jednak muszę być cierpliwy robić swoje. To jest trudny moment, ale bilans zawsze wyjdzie na zero, więc jeszcze będę walczył, a nie żył wspomnieniami.

Kilkukrotnie w tej rozmowie wywołałeś Chojniczankę Chojnice. Z jakimi problemami się tam borykałeś?

– Popełniłem błąd, że tam poszedłem, biję się w pierś. Uważam, że to nie była moja wina, że tak to zostało zakończone, że musiałem walczyć z klubem. W sumie do dziś walczę. W listopadzie złożyłem wniosek o rozwiązanie umowy, a teraz mamy czerwiec i czeka mnie jeszcze ostatnia sprawa w sądzie polubownym, abym odzyskał wszystkie pieniądze. Takiego braku profesjonalizmu, jak w tamtym czasie, mam nadzieję, że już nie spotkam.

Gdzie siebie widzisz za pięć lat?

– Widzę siebie jako solidnego ligowca, szczęśliwego człowieka z fantastyczną rodziną.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Newspix