CLJ-ka od środka: „Akademia Lecha to idealne miejsce do rozwoju trenera”

Sebastiana Maderę pamiętamy z boisk Ekstraklasy. Grał w barwach takich klubów jak Widzew Łódź, Lechia Gdańsk, Jagiellonia Białystok czy Zagłębie Lubin, gdzie w sumie rozegrał 126 spotkań. W ubiegłym roku związał się umową z akademią Lecha Poznań i tam uczy się fachu trenera. Obecnie jest asystentem Bartosza Bochińskiego w drużynie U-17, która występuje w CLJ. Czego do tej pory nauczył się Madera, pracując we Wronkach? Co ma do przekazania młodym zawodnikom? Czy chce w przyszłości pracować z seniorskimi drużynami? Widzi w Lechu utalentowanych młodych środkowych obrońców, których lada moment ujrzymy w  Ekstraklasie? 

CLJ-ka od środka: „Akademia Lecha to idealne miejsce do rozwoju trenera”

Jak w tym momencie przebiegają wasze przygotowania do nowego sezonu CLJ U-17?

– Przebiegają płynnie i na szczęście w komplecie. Jesteśmy skoszarowani w internacie we Wronkach. Mamy dobre warunki do trenowania. Jesteśmy szczęśliwi, że możemy trenować i z optymizmem patrzymy w przyszłość. Za nami już dwa tygodnie mikrocyklu i dwie gry kontrolne.

Szykujecie jakiś obóz przygotowawczy?

– Nie, mamy takie warunki we Wronkach, że nie musimy nigdzie jeździć. Mamy wszystko na miejscu. Mamy boiska na wyłączność, więc nie ma sensu jeździć po Polsce.

Ile macie zaplanowanych gier kontrolnych do samego startu ligi?

– Jutro zagramy z Chrobrym Głogów, a 8 sierpnia zmierzymy się z Legią Warszawa na wyjeździe. I to będzie na tyle, bo pierwszy mecz ligowy gramy już 15 sierpnia z CWZS-em Bydgoszcz.

Kadrę pod rozgrywki CLJ U-17 macie już gotową?

– Tak, kadra jest już gotowa, ale zawsze w tygodniu mogą pojawić się na treningach zawodnicy testowani, takich do tej pory było trzech. Aczkolwiek nikt do nas nowy nie przyszedł. Mamy kadrę dwudziestoosobową, w której jest tylko czterech zawodników, którzy występowali w tamtym sezonie w CLJ U-17. To jest kadra stała, ale zawsze ktoś może do nas zejść z zespołu CLJ U-18. Bo tam też są zawodnicy z rocznika 2004, więc mogą do nas w każdej chwili przyjść.

W tym sezonie CLJ będzie obowiązywał przepis, że będzie mogło występować czterech zawodników z rocznika starszego w CLJ. Z uwagi na to, że stracili pół roku grania na tym poziomie, z uwagi na pandemię koronawirusa. Czy Lech będzie korzystał z tej możliwości? Czy raczej nie ma mowy, by zawodnicy z rocznika 2003 grali w CLJ U-17? AKTUALIZACJA: Ten przepis dotyczyć będzie tylko CLJ U-18.

– Nie można się na to zamykać, ale myślę, że rocznik 2003 raczej aspiruje do gry w drużynie rezerw. I to jest też moment, gdzie muszą już funkcjonować w kategorii juniora starszego. Raczej ci zawodnicy nie będą schodzić do naszej drużyny.

W ubiegłym sezonie był pan asystentem trenera Huberta Wędzonki w CLJ U-18, teraz doszło do zmiany. Trener Madera pracuje z Bochińskim przy CLJ U-17, a Wędzonka z Jakubem Leoszem przy CLJ U-18. Dlaczego?

– W dużej mierze z chęci rozwoju. Jestem na początku swojej drogi trenerskiej. Praca z jednym szkoleniowcem, a później drugim, jest pozytywna w kontekście mojego rozwoju. Mogę czerpać wiedzę od dwóch bardzo dobrych, doświadczonych trenerów, z dużymi umiejętnościami. Pojawiła się taka możliwość i z niej skorzystaliśmy. Bardzo się cieszę, że tak to wygląda.

Jak pan podsumuje swój rok pracy w akademii Lecha Poznań?

– Jestem bardzo zadowolony z tego ruchu. Jestem byłym zawodnikiem i potrzebuję się uczyć od ludzi, którzy są przygotowani do tego zawodu pod kątem teoretycznym – ukończyli wyższe uczelnie, są od dłuższego czasu w strukturach akademii. A ta jest jedną z najlepszych w Polsce i szkoli zawodników w określony sposób od wielu lat. Dla mnie, jako byłego zawodnika, jest to rewelacyjna sprawa. Przyjść tutaj, czerpać od nich wiedzę, uczyć się planowania, organizacji pracy, z czym my, jako zawodnicy, nie mieliśmy do czynienia. Do tego Lech Poznań jest wielką firmą, a Wronki to jest magiczne miejsce, gdzie panują bardzo fajne warunki i rodzinna atmosfera. Pracują tu ludzie, którzy są od wielu lat związani z tym miejscem. Wiążę się to też z tożsamością klubu. Mogę mówić o tym miejscu w samych superlatywach. Sama organizacja też stoi na wysokim poziomie. Byłem w wielu klubach i potrafię docenić to, że tutaj jest wszystko na czas – stroje wyprane, sprzęt uszykowany, boiska wykoszone. Nie ma na co narzekać. To idealne miejsce do rozwoju dla przyszłego trenera i dla przyszłych piłkarzy.

Gdy spojrzymy na piłkarskie CV Sebastiana Madery, próżno szukać tam Lecha Poznań. Jak to się stało, że pan tutaj trafił?

– To nie ma nic wspólnego z moją karierą zawodniczą. Kariera trenerska toczy się już swoim torem i inne kluby też będą wchodzić w rachubę. Jako piłkarz grałem w innych miejscach, a teraz jestem trenerem, gdzie nie grałem wcześniej jako zawodnik. Jedno drugiego nie wyklucza.

Jak się panu współpracowało z trenerem Hubertem Wędzonką?

– Jestem Hubertowi bardzo wdzięczny, bo trafiając do akademii, byłem „świeżakiem”, a on się mną zaopiekował. I stopniowo wprowadzał w wymogi, jakie tu funkcjonują. Pewnie nieraz musiał przymknąć oko na jakieś moje „ułomności”. Zawsze był wyrozumiały. Bardzo się cieszę z tej współpracy. Hubert jest świetnym człowiekiem, każdy go tu zna. On jest już na stałe związany z Wronkami, przeprowadził się tu. Chce się rozwijać i być pierwszym trenerem Lecha. Myślę, że oboje przez ten rok pracy coś od siebie wyciągnęliśmy. Ja wziąłem od niego wszystkie sprawy organizacyjne, przygotowanie praktyczne, a Hubert ode mnie aspekty, które wyciągnąłem z piłki seniorskiej na poziomie zawodowym. Fajnie ten czas spożytkowaliśmy. To był dla nas bardzo rozwojowy okres.

Jakie obowiązki pełnił trener Madera przy drużynie juniora starszego? Bardziej stał z boku i obserwował? W razie potrzeby – podpowiadał?

– Na pewno uczyłem się tej roli. Bo pierwszy raz w życiu byłem asystentem pierwszego trenera. Na początku chciałem się przyglądać, obserwować, jak to wszystko wygląda. Nieraz chciałem podpowiedzieć lub stworzyć coś samemu. Pierwszy rok był dla mnie nauką nowej roli. Swoje wnioski też na bieżąco wyciągałem. Myślałem o tym, jak osoba, która jest w cieniu, może jak najlepiej pomóc. I jak najmniej zaszkodzić. Drugi rok mojej pracy, tym razem z Bartoszem Bochińskim, staram się spożytkować tak, żeby jako drugi trener być jak najbardziej wydajnym. Chcę przygotować się do tego, aby w przyszłości samodzielnie poprowadzić swój zespół. Myślę, że jest to fajna rola, jak na początek, żeby przyuczać się do zawodu. Gdy byłem na kursach trenerskich w Białej Podlaskiej, trener Andrzej Dawidziuk powiedział mi: „najlepiej jest zacząć sobie z boku, jako asystent, poprzyglądać się i nie być aż tak odpowiedzialnym, bo to nie to samo, co bycie pierwszym trenerem”.

Zdarzało się w pańskiej karierze, że zakładał pan opaskę kapitana, był też często liderem defensywy swojego zespołu. Czy przed meczami drużyn młodzieżowych Lecha stara się trener motywować młodzież w szatni? Wygłasza odprawę? To jest też pana rola?

– Nie, ja bardziej im podpowiadam. Nieraz tonuje ich nastroje, bo są tak mocno naładowani energią, że należy ich hamować i dać im trochę luzu, uśmiechu, żeby ciśnienie z nich zeszło. Tak, by potem dali z siebie wszystko. Oni są skoszarowani w jednym miejscu, z jednym celem, żeby zostać piłkarzami. Tych bodźców wokół siebie mają mnóstwo. Gdy byłem zawodnikiem, nie lubiłem tego, gdy ktoś krzykiem lub generalskim zarządzaniem kierował szatnią. Chciałbym, żeby to była rodzina. Żeby ufali nam, sobie nawzajem i chcieli grać jak najlepiej w piłkę.

Rozumiem, ale czy jest jakieś rozgraniczenie między trenerem a zawodnikiem? Zawodnicy zwracają się po imieniu, czy mówią „panie trenerze”? Wiem, że Dariusz Dudka podchodzi do młodych zawodników Lecha tak, że z każdym jest na „ty” i prowadzi z nimi luźną rozmowę.

– Jest u nas zachowana hierarchia między zawodnikami a trenerami. Zawsze się do mnie zwracają: „trenerze”. Nieraz nie do końca to czuję, gdy ktoś mówi do mnie: „trenerze”, jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłem. Bardziej czuję się starszym kolegą, który grał w piłkę i może pomóc. Bo sam to przeżyłem, grałem w defensywie. Słowo „trener” brzmi dla mnie sztywno. Może kiedyś się przyzwyczaję, a może nie? Jestem pasjonatem piłki nożnej, kocham ten sport, czerpię niesamowitą radość z tego, że jeżdżę z nimi na mecze, że mamy takie warunki do trenowania. Cieszę się z tego, że młodzi zawodnicy mogą się przy mnie rozwijać. Na razie jestem w cieniu, ale i tak czerpię z tego ogromną przyjemność. Cały czas się uczę – środki treningowe, jak się je organizuje, jak to wszystko powstaje. Z miesiąca na miesiąc jestem coraz bardziej świadomy i mam z tego jeszcze większą frajdę. Bo gdy zaczynasz, czujesz się jak we mgle, stąpasz w ciemności. Przychodziłem zmęczony do domu i nie wiedziałem czy im coś przekazałem, czy nie. To był jeden wielki chaos. Tutaj uczę się uporządkowania – krok po kroku. Im bardziej jesteś tego świadomy, radość z tego zawodu jest jeszcze większa.

Czy z uwagi na fakt, że był pan obrońcą, więcej czasu poświęca pan defensorom?

– Przemysław Małecki mi kiedyś powiedział, że: „są trenerzy ofensywni i defensywni”. A ja widzę u siebie taką ciągotkę do defensywy. Swoją pierwszą uwagę zwracam na organizację zespołu w defensywie. Trener Czesław Michniewicz to jest mój idol i wzoruję się na jego pracy. Każde jego słowo jest dla mnie dodatkową wiedzą. On lubi uporządkowany futbol, czerpie inspiracje z włoskiej piłki. Ja mam tak samo. Chcę jak najbardziej ograniczyć przypadek. Gdy patrzę na zespół, to pierwsze na co zwracam uwagę, to jak funkcjonuje on w defensywie. Gdy drużyna dobrze funkcjonuje w tyłach, dopiero wtedy spoglądam na to, co dzieje się w przodu. Jednak gdy widzę, że zespół jest rozwalony w defensywie, nie gra tak, jak bym chciał, to już mi się nie chce na niego patrzeć (śmiech).

Czy u obrońców, z którymi trener pracował w poprzedniej kampanii, widzi taki potencjał, że zaraz będziemy oglądać ich na boiskach Ekstraklasy?

– Nie chciałbym nikogo wyróżniać personalnie. Są to chłopcy, którzy cały czas się rozwijają. Jest paru chłopaków, też w młodszym roczniku, którzy dobrze pracują. Widzę tzw. perełki. Jednak powiem, że to wszystko szybko się zmienia. Z miesiąca na miesiąc można zauważyć progres u jednego zawodnika i regres u drugiego. Nie można wysnuć jednej oceny, bo można się łatwo na tym przejechać i później trzeba z pokorą spuścić głowę. W roczniku 2005 są dwie perły, w których, jeśli im zdrowie dopisze, widzę piłkarzy. Dobrze wyglądają i poruszają się na boisku. Mają już pewne nawyki i zachowania. Przede wszystkim patrzę na poruszanie się u zawodników – sylwetka, bieg, zwrotność. Na teraz widzę dwóch takich zawodników, a na resztę trzeba poczekać. Mówię tu tylko o jednym roczniku. Bo w całej akademii takich piłkarzy jest mnóstwo. Sam pan widzi, że co jakiś czas wchodzą do pierwszego zespołu.

Co musi mieć młody środkowy obrońca, żeby mógł wejść do drużyny seniorskiej?

– Obrońca może być niższy, wyższy, ale oczywiście musi mieć określone warunki fizyczne, bo nie może mieć 150 cm wzrostu. Mówię o tym, że są defensorzy, którzy mają 180 cm, 182 cm czy 190 cm. Ważne jest to, żeby był też skoordynowany, do tego dobrze czytał grę. Jeżeli on nie przewiduje, nie antycypuje, nie zapełnia dobrze przestrzeni, to w momencie, gdy jest tylko sprawnym atletą, będzie się spóźniał, nie będzie zamykał centrum bramki, które chcemy zamknąć. Najbardziej w cenie są ci, którzy są sprawni ruchowo i do tego czytają grę, przewidują. Myślę, że to jest dar, który ciężko wytrenować. To się ma albo się tego nie ma. Mi, jako środkowemu obrońcy, brakowało zalet motorycznych. Nieraz musiałem nadrabiać swój brak szybkości dobrym ustawieniem. To robi dużą robotę i może dać wiele całemu zespołowi, gdy środkowy obrońca dobrze się ustawia. Dodatkowo, taki zawodnik musi emanować spokojem, nie może to być gość, który jest elektryczny przy piłce i podejmuje dziwne decyzje. Czasem nawet przy prostym wybiciu piłki poza boisko widać spokój w interwencji. Widać, że zawodnik wie, jak się zachować. Nie musi otrzymywać wskazówek, kiedy ma wybić, a kiedy nie.

Często mówi się, że trener z doświadczeniem piłkarskim jest w stanie więcej przekazać młodym zawodnikom od tych bez tego doświadczenia. Czy zgadza się pan z tą tezą?

– Nie zamykałbym się za to. Nie lubię, gdy osoby, które nie grały w piłkę, są zamknięte na tych, którzy grali. I odwrotnie. Rzućmy przykład: Maurizio Sarri. Ja od niego wiele rzeczy wynoszę, sam analizuję jego pracę. On też jest zwolennikiem grania w strefie, zamykania przestrzeni. To mi się bardzo podoba. A to jest człowiek, który nigdy nie grał w piłkę. Podoba mi się, gdy ktoś dochodzi do czegoś ciężką pracą. Pochodzę z małej miejscowości i jako zawodnik włożyłem sporo pracy w to, żeby się wybić z tego miejsca i zagrać w Ekstraklasie. Mimo przeciwności losu. Tak samo jest w trenerce. Nie chcę niczego za darmo. Wierzę, że ci, którzy są na topie, na to zasłużyli. Nie zazdroszczę im, tylko spoglądam z pokorą, jak ktoś funkcjonuje. Wyciągam wnioski. Ci, którzy narzekają, szukają wymówki i to jest ich słabość. Jestem pasjonatem i jeśli złapię siebie na tym, że zacznę narzekać, że ktoś ma za łatwo, a ja za ciężko, to będzie oznaczało, że kroczę w złym kierunku. Niech ci, którzy są pasjonatami i lepiej rozumieją ten sport, idą wyżej i pchają go do przodu.

Co do przekazania ma Sebastian Madera młodym zawodnikom Lecha?

– Przede wszystkim pasję i zaangażowanie. A czy ja im daję dobre wskazówki? Czy ich dobrze rozwijam? Nie mnie to oceniać. Obecnie nie jestem osobą odpowiedzialną za zespół i planowanie. To nie jest drużyna Sebastiana Madery. Ja mogę oddać całego siebie, przekazać to, co przeżyłem i starać się pomóc zawodnikom, jak tylko potrafię.

Czy praca w akademii Lecha Poznań to tylko przystanek w pańskiej karierze trenerskiej?

– Może tak być. Nie wykluczam tego, bo też mam rodzinę i muszę patrzeć na nią. Żona jest z Łodzi, a mieszkamy tutaj wszyscy razem. Gdy byłem zawodnikiem, cały czas jeździli ze mną. Nie chciałbym, żeby teraz też tak było, że całe życie kręci się wokół mnie. Na razie jest, jak jest, mamy małą córeczkę i postanowiliśmy, że przychodząc do Lecha, przyjedziemy wszyscy razem, żeby dzieciństwo nam nie uciekło. Mam jeszcze rok kontraktu z akademią. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. Naprawdę jestem przeszczęśliwy, że mogę tu być. Do jakiego pokoju trenerskiego bym nie wszedł, zawsze każdy służy radą i pomocą. Zaopiekowali się mną, a też nie jest to łatwe, gdy przychodzi piłkarz do trenerów, bo może tak być, że będzie chciał dostać wszystko za darmo. Jednak nie mogę powiedzieć złego słowa. Jest tutaj Rafał Ulatowski, pasjonat, jakiego wcześniej nie widziałem. On naprawdę kocha ten sport. Zaopiekował się trenerami jako dyrektor sportowy akademii, w której panuje rodzinna, fajna atmosfera. Ona sprzyja rozwojowi.

Czytałem takie wypowiedzi, że czuje się pan widzewiakiem, mimo że pochodzi z Dolnego Śląska. Sebastian Madera chciałby wrócić do Widzewa jako szkoleniowiec?

– Nie wiem, chciałbym się przede wszystkim rozwijać. W piłce wszystko samo się toczy. Gdy przychodziłem do Lecha, nie składałem CV. Pojechałem na kursy do Białej Podlaskiej. Tak się jakoś potoczyło, że tutaj trafiłem. Nikogo tu nie znałem wcześniej. Życie samo chciało, żeby tak to wyglądało i tak się stało. Przede mną jeszcze rok obfitej pracy z trenerem Bochińskim, który też ma ogromną wiedzę. Przez rok mogę się jeszcze wiele nauczyć, a później zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

A czy w przyszłości chce pan pracować z seniorami?

– Ten okres pandemii przyniósł wiele refleksji. Na pewno chciałbym się skupić na piłce jedenastoosobowej, czyli junior starszy albo seniorzy. Jednak to nie będzie też tak, że będę jeździł z walizką i szukał pracy. Mogę sobie spokojnie pracować w akademii. Zapisałem się też na studia pedagogiczne. Chciałbym zrobić dodatkowe uprawnienia. Teraz jest wiele możliwości, są szkoły sportowe. Dużo radości sprawia mi praca z juniorami. Najwięcej mogę dać chłopakom, którzy przechodzą do seniorskiej piłki. I tutaj bym się widział. Nie w tej młodszej piłce. Tam są dużo więksi fachowcy.

Przejście z wieku juniora do seniora to trudny proces? Zawodnicy, którzy wyróżniają się w juniorach, nie zawsze przebijają się do piłki seniorskiej. Jak można to zmienić?

– Wiele rzeczy się w piłce zmienia, ale niezmienne pozostają takie aspekty jak ruch od i do piłki, przyjęcie kierunkowe, wyjście na pozycję. Najprostsze rzeczy, które są powtarzalne i niezależne od systemów. To jest kluczowe – bieganie z piłką, bez piłki, poruszanie się, koncentracja, przygotowanie motoryczne. Nieraz chłopcy chcą góry przenosić, wziąć piłkę i jednym zagraniem pokazać się z najlepszej strony, aby zobaczyli to zagraniczni skauci. Brakuje często powtarzalności w najprostszych rzeczach. Ci, którzy mają wrodzony talent do piłki – im można bardziej zaszkodzić niż pomóc takim treningiem. Jeżeli ktoś ma wrodzoną „manianę”, to jego trzeba zostawić i on sam się najlepiej rozwinie. Ewentualnie można mu coś podpowiedzieć w poruszaniu się bez piłki. Zwróciłbym największą wagę na najprostsze rzeczy.

Przez całą naszą rozmowę pojawia się słowo „rozwój” w kontekście piłkarzy i trenerów. W niedługim czasie powstanie Centrum Badawczo-Rozwojowego Akademii Lecha we Wronkach, które jeszcze bardziej przyczyni się do rozwoju szkolenia w tym miejscu…

– To jest top. W Polsce powstaje coraz więcej infrastruktury. Chwała tym ludziom, którzy się za to wzięli. To jest jedyna słuszna droga, żeby wszystko poszło do przodu. Cały czas chwalę Lecha, ale tutaj naprawdę jest fajny, rodzinny klimat. Przyjeżdżałem do Wronek jako zawodnik ekstraklasowy i od razu czułem w powietrzu piłkę nożną. To miejsce żyje sportem. Tutaj jest pan Tadzio od sprzętu, który pamięta czasy Bieniuków, Dembińskich. Jest pan Piotr, który od zawsze opiekuje się trawą. To buduje tożsamość klubu i to jest fajne. Właściciele też o wszystko dbają. Nikt nie spóźnia się z wypłatą, murawa jest zawsze, jak na polu golfowym. Młodzi chłopcy może nie są jeszcze świadomi, w jakim są miejscu, bo dopiero są na początku swojej drogi. Mam duży szacunek do tych ludzi. Trzeba być szczerym, uczciwym człowiekiem, żeby tak ludzi szanować.

Czy z trenerem Bochińskim wyznaczyliście sobie cele na zbliżający się sezon CLJ?

– Najważniejszy jest rozwój indywidualny zawodników. I od tego się nigdy nie odchodzi. A jeżeli za tym pójdzie sukces drużynowy, to będziemy się z tego cieszyć. Uważam, że to wszystko się ze sobą wiąże – potencjał zespołu z rozwojem zawodnika. Jeżeli będą się prawidłowo rozwijać, to zespół też będzie szedł do przodu.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Akademia Lecha Poznań