Odegaard, Haaland, Sporting i… Akademia Widzewa. Poznajcie Tomasa Pereirę

Do Sportingu Lizbona polecał Martina Odegaarda i Erlinga Haalanda. Nie miał jednak takiej siły przebicia, by do transferów dzisiejszych gwiazdorów przekonać klubowych działaczy. Tych przekonał jednak w Łodzi. Na początku sierpnia Akademię Widzewa wzmocnił nowy trener. Portugalczyk Tomas Pereira został  koordynatorem metodologii. Kim jest 32-latek? Jak to się stało, że ze Sportingu, przez Norwegię, trafił do Polski? Jak patrzy na szkolenie i czego nauczył się podczas swej wędrówki po Europie?

Odegaard, Haaland, Sporting i… Akademia Widzewa. Poznajcie Tomasa Pereirę

Podobno byłeś skautem w Sportingu Lizbona, tak wszyscy cię przedstawiają…

– To prawda.

Twoje CV jest jednak znacznie bardziej rozbudowane.

– Aktualnie kończę doktorat. Pracowałem w Sportingu w departamencie skautingu, tak jak powiedziałeś, a później tę pracę łączyłem z „wędrówką” po Norwegii. W tym kraju spędziłem siedem i pół roku, gdzie po trochu… popracowałem wszędzie. Zaczynałem na północy, później przeniosłem się na południe, w międzyczasie wciąż współpracując ze Sportingiem – na rynek skandynawski. W ostatnim roku w Norwegii pracowałem w Lillestrøm SK, w klubie Eliteserien. Następnie przeniosłem się do Portugalii, gdzie przez dwa lata współpracowałem z naszym piłkarskim związkiem. A później… przyszła do mnie oferta pracy w Widzewie, więc dziś jestem w Łodzi.

Spędziłeś ponad siedem lat w Norwegii, pracując tam jako trener?

– Na początku byłem tam na programie wymiany nauczycieli. Zaczynałem więc ucząc w szkole, ale rozesłałem kilka wiadomości do klubów z regionu, dzięki czemu zacząłem pracować i grać w tamtejszych drużynach. W Portugalii pracowałem w mniejszych zespołach jako trener, więc w trzecioligowym norweskim klubie pełniłem rolę grającego asystenta trenera. Zakończyliśmy rozgrywki na pierwszym miejscu i otrzymałem ofertę z Sandnes Ulf. Później przeniosłem się na południe, dalej trafiłem do drugoligowego Fredrikstad, gdzie odpowiadałem za to, za co odpowiadać będę w Widzewie – byłem tam koordynatorem metodologii w akademii. A po tym trafiłem do Lillestrøm. To moja historia (śmiech).

Największym klubem w twojej karierze był jednak ten, w którym zaczynałeś – Sporting Lizbona.

– W Sportingu pracowałem od 2010 roku. Na początku moja praca dotyczyła Portugalii. Kiedy przeprowadziłem się do Norwegii, zostałem szefem skautingu na Skandynawię, gdzie szukałem zawodników zarówno do drużyn młodzieżowych, jak i tych starszych, o określonych profilach. To trwało do roku 2014.

Kogo udało ci się wyszukać dla Sportingu?

– Znaleźliśmy wielu zawodników, ale skauting na tym poziomie to bardzo złożony proces. Pierwszym przykładem, o którym mogę powiedzieć w kontekście swojej pracy, jest Martin Ødegaard. Pierwszy raz zauważyłem go, gdy grał jeszcze w juniorskich drużynach Strømsgodset. Wysłałem wtedy do Sportingu raport. W Lizbonie wtedy nie byli nim jednak zainteresowani. Później Ødegaardem zainteresował się Real Madryt i wtedy Sporting zaprosił go do siebie. Miał zobaczyć centrum szkoleniowe, ale to był już taki etap negocjacji z „Królewskimi”, że było za późno. Po chwili Norweg podpisał kontrakt z Realem. Później wysyłałem też wiadomość do Sportingu np. o Erlingu Haalandzie, który teraz gra w Dortmundzie. Również nie byli zainteresowani. Z tych, których warto jeszcze wspomnieć – rekomendowałem m.in. Matthijsa de Ligta.

W Sportingu chyba muszą żałować, że nie zwrócili na te raporty większej uwagi?

– Wierzę, że tak, ale tak jak powiedziałem – skauting to bardzo skomplikowane pole. W Skandynawii byłem ja, ale w innych częściach świata byli moi koledzy, którzy również w tym czasie słali do Lizbony swoje raporty. Oni również dostrzegali interesujących piłkarzy, z myślą o tym, że ci zostaną wielkimi gwiazdami. Każda opinia jest inna, ale rozbieżność w tym, kim jest młody zawodnik, a kim będzie w przyszłości, jest niesamowita. Szkoda, bo wymienieni mogli trafić do Sportingu, a pewnie na nich klub sporo by później zarobił.

Trafiłeś do Widzewa i będziesz koordynatorem metodologii w akademii. Co to w ogóle znaczy?

– Moją rolą w klubie jest pomagać trenerom, by ci byli w stanie pomagać zawodnikom. Będziemy więc sporo współpracować. Chcemy podnosić umiejętności naszych zawodników, by ci pomagali później klubowi, poprzez to, że trafią do pierwszej drużyny Widzewa. Ich transfery mają przynieść klubowi zyski – albo finansowe, w momencie, gdy zostaną gdzieś wytransferowani, albo poprzez dobre występy, prowadzące do sukcesów w naszych barwach. Jeśli zawodnik trafi do pierwszej drużyny, musi być gotowy do występów na poziomie, w którym ona występuje. Będziemy więc rozwijać trenerów, by ci rozwijali zawodników.

Jak zamierzasz rozwijać trenerów w Łodzi?

– Pierwszą barierą, którą musimy pokonać, jest poczucie, że jestem w Łodzi dla nich. Nie chcemy ich straszyć, to nie jest nasz cel. Pierwszym krokiem jest zrozumienie, że chcemy pomóc. Drugim będzie analiza treningów. Zajęcia muszą być intensywne, trenerzy często tracą sporo czasu podczas treningów, gdzie zawodnicy spędzają po prostu za dużo czasu bez piłki. Będziemy więc obserwować i analizować dlaczego tak się dzieje oraz jak możemy to poprawić. Co możemy zrobić lepiej? Jakie ćwiczenia lepiej podziałają na naszych graczy? Tego będziemy szukać. Chcemy przygotować zawodników do sytuacji, które spotkają podczas meczów.

Widziałeś już trenerów Widzewa w akcji?

– Tak, miałem tę przyjemność. To moja praca, więc zaczynam właśnie od obserwacji i analizy tego, co widzę. Później będziemy planować, w jakim kierunku powinniśmy pójść, by pomagać trenerom się poprawiać.

Jakie było twoje pierwsze wrażenie, gdy zobaczyłeś treningi w akademii?

– Widzę duży potencjał w tych trenerach. Najważniejsze jest, by oni chcieli się jednak rozwijać. Czasem widzimy ludzi, którzy nie chcą tego. Nawet jako trenerzy – mamy przecież takich zawodników. W futbolu wszystko polega na poprawianiu się. Z minuty na minutę, z sekundy na sekundę. Tydzień po tygodniu widzimy inne sytuacje w meczach, ciągle pracujemy nad poprawą kolejnych elementów. Dopóki ktoś chce się rozwijać i poprawiać to, co nie funkcjonuje jak należy, wszystko jest w porządku. Dla mnie te chęci będą ekstremalnie istotą kwestią, byśmy byli w stanie osiągać założone cele.

Powiedziałeś, że do współpracy zaprosił cię dyrektor Maciej Szymański. Jak to się odbyło?

– To bardzo śmieszna historia. Po naszym pierwszym spotkaniu z Maćkiem moja dziewczyna powiedziała, że widzi w moich oczach gwiazdy. To było… dziwne. Zdzwoniliśmy się na Skype’ie, ale złapaliśmy z miejsca świetny kontakt. Wszystko było naturalne, natychmiast dopasowaliśmy do siebie poszczególne klocki. Kiedy tak wygląda sytuacja, dalsze sprawy idą znacznie prościej. Nasze filozofie i sposób myślenia okazały się bardzo podobne do siebie. To było więcej niż „wystarczająco”, bym przyjął ofertę pracy w Łodzi.

A gdzie się poznaliście?

– Przez LinkedIna. Później zaplanowaliśmy spotkanie na Skype i tak to poszło.

W wywiadzie z klubową stroną powiedziałeś, że nie chcesz bardzo dobrych piłkarzy, a potrzebujesz piłkarzy najlepszych. Jak chcesz ich „stworzyć”?

– To musi być odpowiednia kombinacja. Kombinacja umiejętności rozwiązywania sytuacji w różnych konfiguracjach. Nie chcemy wytrenować zawodnika, który nie będzie pewny siebie, gdy boiskowa sytuacja nie układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Chcemy zawodników, którzy potrafią podnieść się, gdy zespół przegrywa i wydobyć z siebie pełen potencjał w takich chwilach. Kiedy przeciwnik pressuje nas wysoko, kiedy prowadzi – musimy w takich sytuacjach potrafić wyjść obronną ręką. Nasi zawodnicy mogą robić to, co chcą zrobić w każdej sytuacji. Bez względu na to, co się wydarzyło na boisku, oni mają być gotowi, by działać.

Myślisz, że procesy decyzyjne są najistotniejsze w dzisiejszej piłce nożnej?

– Myślę, że są bardzo istotne. Ale z drugiej strony wydaje mi się, że są trochę źle rozumiane. Niektórzy myślą, że podejmowanie decyzji rozwija się poprzez gry. To jednak nie wystarczy. Zawodnicy przywykli do tego, by podejmować decyzje, kiedy stworzymy im odpowiedni kontekst, by ci musieli przetrwać. To właśnie chcę zaimplementować w Widzewie. Chcemy kreować ćwiczenia, które nie będą zamykały różnych opcji dla zawodników, a które będą mieć taki kontekst, że wymuszą na graczach próby przetrwania sytuacji, w której ci się znajdą. Oni będą musieli z tej próby wyjść zwycięsko. To właściwa droga rozwoju. Poprzez wytworzenie emocji. Emocji w naszych zawodnikach, emocji, które ich rozwiną. Kiedy one będą mocno zakorzenione w ich głowach, oni je zapamiętają. Kiedy zapytam cię o najwyraźniejsze przeżycie, jakie pamiętasz – co odpowiesz? Pewnie wspomnisz swój ślub lub narodziny dziecka. Dlaczego? Bo tym wydarzeniom towarzyszyło wiele emocji. Zgadzasz się?

Jasne.

– Właśnie tę drogę chcemy obrać w treningu. Jeśli będziemy rozwijać zawodników na polu emocjonalnym, a emocje będą towarzyszyły im podczas zajęć, oni przeniosą je na ćwiczenie, a przez to rozwiązania, do których doprowadzą, pozostaną w nich dłużej, przeniosą się na mecze. Kiedy piłkarz spotyka problem w trakcie gry, może rozwiązać go tylko wtedy, gdy wcześniej spotkał się z nim podczas treningu.

Jakie błędy widzisz w treningu piłkarskim? Gdzie trenerzy najczęściej zawodzą?

– Powiedziałbym, że to nie kwestia błędów, a korekty poszczególnych aspektów. Piłka nożna to ciągły rozwój i ciągłe poprawki. Kiedyś myślano, że najważniejszą częścią przygotowania zawodnika jest przygotowanie fizyczne. Później potrzebowaliśmy rozwoju, więc trenerzy zaczęli rozwijać się w temacie techniki. Teraz wszyscy zwracają największą uwagę na taktykę, ale my wciąż potrzebujemy coś poprawiać! Musimy więc uczyć się i nie zatrzymywać. Ja aktualnie uczę się tego, jak działa mózg. O tym, jak ważne jest tworzenie odpowiedniego środowiska i dawanie odpowiednich informacji zawodnikom, by ci stawali się lepsi. Musimy ciągle coś ulepszać, być krok do przodu, by nasi wychowankowie wzrastali.

Wspominasz co chwilę o kreowaniu środków treningowych i o tym jak bardzo są istotne.

– Bo zobacz – chcemy, by zawodnicy grali szybko piłką. Popularnym rozwiązaniem stała się więc gra na dwa kontakty. I wszyscy grają na dwa kontakty, bo chcemy, by w meczu zawodnicy przyjmowali i podawali piłkę dalej. Ale czemu narzucać im takie sztuczne zasady? A co, jeśli zmniejszymy po prostu pole gry? Oni wtedy będą musieli grać szybciej i osiągniemy efekt w postaci gry na dwa kontakty, nie wymuszając tego poprzez zasady gry. Zawodnik, czując, że nie ma miejsca, będzie chciał jak najszybciej odegrać do kolegi. Te dwa podejścia, choć wyglądają podobnie, są skrajnie różne. To bardzo prosty przykład, ale właśnie to chcemy w Łodzi delikatnie zmienić.

W Portugalii bazujecie na periodyzacji taktycznej. Czy nie uważasz, że na piłkę patrzycie zupełnie inaczej niż Polacy?

– Jestem w Polsce bardzo krótko i widziałem dopiero kilkanaście treningów, ale na pierwszy rzut oka muszę powiedzieć, że w akademii Widzewa stosuje się wiele rozwiązań, które widziałem w Portugalii. To wygląda naprawdę podobnie.

Kto jest dla ciebie trenerską inspiracją? Na kim się wzorujesz?

– Trudno powiedzieć o kimś, kto mnie inspiruje, bo jestem taką osobą, która inspiruje się wieloma drobnymi kwestiami od wielu różnych ludzi. Jeśli mogę się od kogoś czegoś nauczyć – korzystam z tego. Gdybym miał rozważyć tych, którzy nauczyli mnie, co ciekawe – głównie tego, czego nie robić, wspomniałbym António Martinsa Silvę, który pracował ze mną w Sandnes Ulf, a później trafił do FK Haugesund U-18. On dziś jest w Bradze. To fantastyczny trener i wspaniały człowiek. To pierwsza osoba, przez którą wyszedłem z pudełka. Przez którą zacząłem inaczej myśleć o tym, co robię i o tym, co robiłem w przeszłości. Muszę też wspomnieć o José Guilherme Oliveirze z Portugalskiego Związku Piłki Nożnej, trenerze naszej reprezentacji do lat 18, czy Joaquimie Milheiro i José Couceiro, którzy również pracują dla federacji (a ten ostatni jest jej dyrektorem). Nie chcę wymieniać więcej nazwisk, bo boję się, że o kimś ważnym zapomnę. Wymienieni byli jednak bardzo ważni dla mnie i dla mojego rozwoju.

Masz duże doświadczenie w roli skauta. Widzisz wśród młodych zawodników Widzewa diamenty, które trzeba oszlifować, byśmy mogli mówić o brylantach?

– (śmiech) To bardzo trudne. Jeśli miałbym powiedzieć dziś, to widzę duży potencjał. Ale pamiętam też, że kiedy pracowałem w Sportingu, był taki zawodnik jak Fábio Paím. Kiedy Cristiano Ronaldo odchodził do Manchesteru United, powiedział: „jeśli myślicie, że jestem dobry, poczekajcie na Fábio”.  Ale on niestety nie rozwinął się tak, jak wszyscy się tego spodziewali. Kiedy był juniorem, zgarniał nagrody dla najlepszego skrzydłowego świata itd. Talent to jednak nie wszystko. Paím trafił do więzienia, nie udało mu się zaistnieć w dorosłym futbolu. W Widzewie widzę wielu utalentowanych graczy, ale to nie wystarczy. Ważna jest rodzina, jej wsparcie, wsparcie klubu. Droga do piłkarskiego szczytu jest długa i wyboista. Pojawiają się trudności, które trzeba przezwyciężać. Dobrzy trenerzy pomagają jednak swoim podopiecznym, by ci to robili.

To na zakończenie – jaka jest twoim zdaniem najważniejsza rzecz w szkoleniu piłkarskim?

– (śmiech) To bardzo trudne pytanie…

Idealne na zakończenie wywiadu!

– Miłość do piłki. Aby osiągnąć cel, trzeba chcieć się rozwijać. Aby rozpocząć ten rozwój, trzeba kochać to, co się robi. Osiągnąć szczyt jest bardzo ciężko, ale ci, którzy będą chcieli robić więcej, będą w stanie bardziej od innych się poświęcić – będą w stanie to osiągać.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MAMCZAK