„Dla mnie to było coś niesamowitego. Orzeł na piersi i hymn”. Włosko-polska historia Rafała Urbańskiego

Jak wygląda szkolenie w Cagliari Calcio? W jaki sposób przebiega selekcja w akademii klubu z Serie A? Jak ważnym elementem w mikrocyklu treningowym jest taktyka? Czy intensywność treningów już na poziomie dziecięco-młodzieżowym jest na wysokim poziomie? Jakim trenerem jest, znany z boisk Serie A, David Suazo? Na te pytania odpowiedział nam Rafał Urbański, który trafił do Cagliari mając 11 lat i spędził tam kilka kolejnych, stopniowo wspinając się coraz wyżej w hierarchii akademii.

„Dla mnie to było coś niesamowitego. Orzeł na piersi i hymn”. Włosko-polska historia Rafała Urbańskiego

Można powiedzieć, że Urbański wychował się we Włoszech, choć urodził się w Szczecinie i posiada podwójne obywatelstwo. Jest byłym młodzieżowym reprezentantem Polski, występował w jednej drużynie z Michałem Karbownikiem, Bartoszem Białkiem czy Mateuszem Boguszem, a jego marzeniem jest zadebiutować w pierwszej reprezentacji. Obecnie ma 19 lat, jest środkowym obrońcą i występuje w klubie z Serie D (czwarty poziom rozgrywkowy) – Arzachena Costa Smeralda. Poznajcie pełną zakrętów historię chłopaka, który mimo że teraz znajduje się na peryferiach włoskiego futbolu, mocno wierzy i pracuje nad tym, żeby kiedyś przebić się do pierwszej reprezentacji. Czy to mu się uda?

Można powiedzieć, że wychowałeś się we Włoszech, jak to się stało, że trafiłeś do tego kraju?

– Odkąd pamiętam, moi rodzice żyli w separacji, a ja mieszkałem z mamą. Gdy miałem sześć lat, mama dostała pracę we Włoszech. Na początku zostawałem w Polsce i byłem pod opieką dziadków. To wyglądało tak, że mama pracowała tam dwa-trzy miesiące i wracała do Polski. Później stało się tak, że poznała tam Włocha i wyszła za niego za mąż. Gdy miałem 11 lat, wprowadziłem się do nich.

A kiedy zacząłeś grać w piłkę? Jeszcze w Polsce?

– Zacząłem grać w piłkę, gdy miałem sześć lat i swoje pierwsze kroki stawiałem w Salosie Szczecin.

Coś pamiętasz z okresu trenowania w Polsce? Czy jak przez mgłę?

– Treningi były inne, ale wtedy byłem mały. Siłą rzeczy musiało to inaczej wyglądać, więc nie mogę porównywać Polski z Włochami pod tym względem. Aczkolwiek mam fajne wspomnienia z tamtego okresu. Pozostałem w kontakcie z moim trenerem, prowadził mnie m.in. Michał Stelmaszczyk. Pozostaliśmy w bardzo dobrych relacjach i co jakiś czas ze sobą rozmawiamy.

Gdy przyjechałeś do Włoch już na stałe, twoim pierwszym celem było znalezienie drużyny, w której mógłbyś grać w piłkę nożną?

– Tak, gdy jeszcze byłem w Polsce, to myślano o tym, jak to zorganizować, żebym mógł grać regularnie w piłkę. Mój ojczym ma kolegę, którego syn grał w Cagliari Calcio. I zapytał się go, czy jest taka możliwość, żebym przyszedł na trening, aby się pokazać. To już była akademia, która miała swojego odpowiednika w Serie A. Nie brali tam byle kogo. Miałem tydzień na to, żeby się sprawdzić. Po tym czasie miałem dostać odpowiedź czy są mną zainteresowani. Pamiętam, że przyjechałem do Włoch 5 września 2012 roku, a dzień później już trenowałem z drużyną. Tak zaczęła się moja przygoda z Cagliari Calcio.

Miałeś 11 lat, jak trafiłeś do Cagliari. Później stopniowo piąłeś się w strukturach drużyn w akademii?

– Na początku grałem w lokalnych ligach młodzieżowych, bo odbywały się tylko na Sardynii. Można powiedzieć, że dopiero od U-15 zaczyna się wszystko na poważnie. Pojawiają się kadry młodzieżowe i mecze ligowe z wszystkimi drużynami z Włoch, tj. Inter, Milan, Juventus itd., czyli taka mini Serie A. Przychodzi kolejna selekcja w Cagliari, gdzie trenerzy szykują drużynę pod te rozgrywki.

I cały czas byłeś w Cagliari?

– Cały czas byłem zawodnikiem Cagliari, ale był taki moment, gdzie będąc w drużynie U-17, zostałem wypożyczony na pół roku do drużyny z piątej ligi włoskiej. Po to, żeby połapać minuty. Byłem podstawowym zawodnikiem tej drużyny, ale szybko, bo w styczniu, wróciłem do Cagliari. Sezon się skończył i przyszedł czas na Primaverę. To jest ten okres w wieku zawodnika, kiedy zaczynają się renomowane młodzieżowe rozgrywki. Wtedy też podpisałem swój pierwszy kontrakt z menadżerem. Wspólnie zdecydowaliśmy, że pójdę na wypożyczenie do Avellino. To była wtedy drużyna z Serie B, ale coś się stało i musieli zacząć od Serie D.

Czyli poszedłeś tam z myślą, żeby ogrywać się na poziomie seniorskim?

– Avellino to uznany klub we Włoszech. I chcieli szybko wrócić przynajmniej na poziom Serie B. Dlatego zdecydowali się pozyskać kilku zawodników z doświadczeniem w Serie A i Serie B. Tam miałem po raz pierwszy możliwość trenowania na prawdziwym stadionie, na którym nie tak dawno rozgrywali mecze w Serie A. Jako 16-latek mogłem trenować z doświadczonymi piłkarzami. Grał tam m.in. Santiago Morero, czyli argentyński obrońca, były piłkarz chociażby Chievo Werona. Miałem od kogo się uczyć na treningach.

Ale po sezonie wróciłeś do Cagliari?

– Tak jak mówiłem, w Avellino zacząłem już trenować i grać w seniorach. I nie chciałem wracać do Primavery. A Cagliari było skłonne mnie wypożyczyć do klubu z Serie D. Od tego roku zaczęły się problemy. Plan był taki, że miałem trafić do Sondrio Calcio. Aczkolwiek miałem uraz, który doskwierał mi od początku 2019 roku. Nie udało mi się tego dobrze zaleczyć i z czasem zaczęło się pogarszać. Przechodziłem rehabilitację, ale cały czas odczuwałem ból w stopie. Jednak fizjoterapeuci mi powtarzali, że jest to efekt zabiegów rehabilitacyjnych i dlatego mnie boli, dlatego się tym nie przejmowałem. Myślałem, że mi to przejdzie. Zaciskałem zęby i trenowałem. Gdy wyjechałem na obóz przygotowawczy z  Sondrio Calcio, po pierwszym tygodniu odczuwałem taki ból pod stopą, że nie mogłem już chodzić. To było jeszcze przed podpisaniem kontraktu. Lekarz klubowy powiedział, że nie wie, kiedy wrócę do treningów, a mogą być to nawet cztery miesiące przerwy. Klub nie chciał podjąć ryzyka i nie wziął zawodnika, który nie jest gotowy do grania. To był sierpień, czyli tuż przed ligą i wróciłem do Cagliari.

Tam się wyleczyłeś?

– Kontrakt z Cagliari miałem do 4 września, czyli do moich urodzin. Taka umowa wygasa, gdy zawodnik kończy 18. rok życia – wtedy trzeba podpisać nową umowę. Cagliari chciało mnie wypożyczyć, ale ciężko im było to zrobić, gdy byłem kontuzjowany. Dlatego ostatecznie nie przedłużyli ze mną umowy. Nie pomogli mi ostatecznie w rehabilitacji, a do tego zostałem bez menadżera. To był trudny czas dla mnie. Pojawiały się myśli, żeby skończyć grę w piłkę. Nawet nie wiedziałem, czy mam operować tę stopę, bo opinie lekarzy były podzielone. Mam szczęście, że moi rodzice zawsze we mnie wierzyli i mi pomogli. Rehabilitację przechodziłem na nowo, za którą zapłacili. Można powiedzieć, że jakoś z tego wyszedłem.

Kto ci pomógł w znalezieniu nowego klubu?

– Jeszcze podczas rehabilitacji musiałem myśleć o tym, żeby znaleźć sobie drużynę. Sam się za to zabrałem. Pamiętałem, że gdy grałem jeszcze w Avellino, tam był trener, który we mnie bardzo wierzył i mieliśmy dobre relacje. On powtarzał mi, że chciałby mnie widzieć u siebie w drużynie na kolejny sezon. Napisałem do trenera, ale wiesz, nie chciałem od razu pisać, w jakiej sprawie do niego piszę. Zagaiłem o to, jak tam drużyna i jak on się czuje itd. Liczyłem na to, że spyta się, jak wygląda moja sytuacja klubowa. Odpowiedziałbym, że „dzieje się” (śmiech). I tak się stało, padło takie pytanie, a ja wyjaśniłem, że przechodzę rehabilitację i będę gotowy na 22 września, czyli w sumie mało czasu minęło od tego zamieszania. Trener Avellino chciał mnie u siebie w drużynie i zadzwonił do Cagliari. We Włoszech jest taka zasada, że można zrobić maksymalnie sześć wypożyczeń w sezonie. Avellino było skłonne mnie wypożyczyć, ale byłbym po prostu siódmy i nie mogło do tego dojść.

Nie rozumiem, mówiłeś, że Cagliari rozwiązało z tobą kontrakt?

– Trener Avellino do mnie zadzwonił i wyjaśnił mi, co dowiedział się od Cagliari. Byłem zdenerwowany i nie wiedziałem co powiedzieć. Nie rozumiałem, dlaczego mi blokują transfer? Dlaczego nie mogłem z nimi trenować? Umówiłem się na spotkanie z dyrektorem sportowym Cagliari, żeby wyjaśnić całą tę sprawę. Okazało się, że jednak mam jeszcze rok ważnego kontraktu. Powiedziałem dyrektorowi, że nieładnie się zachowali, bo zostawili mnie w sytuacji, gdzie nie mogłem nic zrobić. I zadeklarowałem, że chcę odejść. Avellino to już był klub Serie C z aspiracjami na powrót do Serie B i chciałem tam trafić. Udało się rozwiązać umowę z Cagliari.

Trafiłeś do drużyny Serie C, a jak kontuzja?

– Od maja byłem bez treningu. Gdy otrzymałem zgodę od lekarza na trening, od razu chciałem wejść na wyższe obroty… Pracując indywidualnie w domu jeszcze przed treningami z zespołem. Chciałem być, jak najlepiej przygotowany do powrotu na boisko, a pojawił się uraz kolana… Na szczęście nie był poważny i szybko go uleczyłem. Gdy trafiłem do Avellino, zostałem przydzielony do drużyny z Primavery. Pierwszy trening odbyłem w piątek, a już w niedzielę… zagrałem cały mecz ligowy. Później spotkałem się z władzami klubu, które powiedziały mi, że widzą mnie w przyszłości w pierwszej drużynie w Serie C. Jednak zanim tam trafiłem, potrzebowałem dużo czasu, żeby złapać odpowiednią formę na grę w seniorach, bo miałem duży rozbrat z piłką. W styczniu zacząłem trenować z pierwszym zespołem. A po styczniu, jaki jest miesiąc?

Luty, a wraz z nim przyszła pandemia.

– Treningi przerwane i wróciłem do domu. A z Avellino miałem tylko roczny kontrakt. W międzyczasie podpisałem umowę z nowym menadżerem. Po sezonie klub nie zdecydował się przedłużyć umowy. Mogę mówić o pechu, aczkolwiek każdy może o nim mówić, bo pandemia pokrzyżowała każdemu plany. W sierpniu wszyscy wracali do treningów drużynowych,  a ja znów byłem bez klubu. Był już wrzesień, a u mnie cisza. Menadżer nie podsyłał mi żadnych ofert. Znowu musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. Spotkałem się z jednym z moich trenerów z dzieciństwa i on wskazał mi klub, do którego ostatecznie trafiłem – Arzachena.

Uważasz, że ta kontuzja mocno zastopowała twój rozwój?

– Tak, to był dla mnie bardzo trudny czas. A rywalizacja w Serie D dla nastolatka może być trampoliną do wyższych lig. Miałem 17 lat, gdybym zrobił duży progres w tej lidze, bardzo dobre kluby mogłyby się mną zainteresować. Wiele było takich przypadków, gdzie ktoś szybko awansował z Serie D do Serie B, a potem do Serie A, gdy był w młodym wieku.

Arzachena – co to za klub?

– Z Sardynii, występuje na poziomie Serie D. Ale można powiedzieć, że jestem blisko Serie A (śmiech).

Jak to?

– Właściciel Spezii Calcio, czyli beniaminka Serie A, kupił w zeszłym roku Arzachenę. Można powiedzieć, że jest to jeden klub. Zdecydowałem, że tu przyjdę, bo jest taka opcja, że jeżeli pokażę się tutaj z dobrej strony, może się stać tak, że Spezia by się mną zainteresowała. Są tutaj obserwatorzy, którzy mogą dać tobie szansę, jeśli dobrze pokażesz się w Serie D.  Nawet już od przyszłego roku może otworzyć się brama, która pozwoli mi pójść do przodu. Cieszę się, że mimo wszystkich moich problemów z szukaniem nowego klubu – koniec końców wylądowałem tutaj. Organizacja jest na przyzwoitym poziomie. Podoba mi się trener (Raffaele Cerbone – przyp. red.), który jako zawodnik grał m.in. na boiskach Serie A i Serie B.  Na pewno wie dużo o piłce i wiele mogę się od niego nauczyć. Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i będę grał, jak najwięcej. Chcę zaprezentować się jak najlepiej, żeby pomóc drużynie, aby ta skończyła jak najwyżej w tabeli. Chcę być jednym z protagonistów tego zespołu.

Jakie warunki do trenowania macie w Arzachenie? Pytam, bo już rozmawialiśmy zawodnikami, którzy doświadczyli poziomu Serie C i Serie D. Oni narzekali, że na tym poziomie są kiepskie warunki do trenowania.

– Zgodzę się z tobą, że są drużyny na tym poziomie, które nie mają odpowiednich warunków do trenowania. Jednak u nas warunki są dobre. Na to na pewno ma też wpływ współpraca Arzacheny ze Spezią. Boisko mamy dobre, nie ma na co narzekać.

A jak często trenujecie na poziomie Serie D?

– Prawie codziennie: od wtorku do soboty. Z tym, że w sobotę jest to trening stricte taktyczny, a w niedzielę jest mecz. Tylko w poniedziałki jest czas na odpoczynek. Dodam jeszcze, że prawie w każdą środę robimy dwa treningi w ciągu dnia: rano i wieczorem.

A jak wyglądają sprawy finansowe? Są to już profesjonalne kontrakty?

– Powiem tak: są osoby, które grają w Serie D i żyją tylko z tego. Są drużyny, które mają większe aspiracje, co też wiążę się z wyższymi płacami. Tak jest w Avellino, w którym grałem i podobnie też jest tutaj. Dlatego też pojawiają się w tych zespołach piłkarze z przeszłością w Serie B czy Serie A. Przed chwilą ci powiedziałem, jak często trenujemy i, że mamy trenera z doświadczeniem piłkarskim na wysokim poziomie. Wiadomo, że nikt nie będzie robił tego za darmo, jeśli jest wymagany wyższy poziom.

Wróćmy jeszcze do tematu Cagliari Calcio. Ty cały czas byłeś w głównej akademii tego klubu? Czy to działa tak, jak np. Legia Soccer Schools, czyli szkółka z brandem Legii, która  nie wchodzi w skład głównej akademii? To jest taki wewnętrzny skauting dla „Wojskowych”. Jak to wygląda w sardyńskiej akademii?

– W Cagliari jest tak, że klub ma swoje kluby partnerskie, które cały czas monitoruje i zaprasza zawodników do siebie na testowe treningi, ale ja od razu trafiłem do głównej akademii. Na Sardynii Cagliari ma wiele klubów, w których poszukują zawodników.

A jak wygląda proces selekcji w akademii? Często dochodzi do wielu zmian kadrowych? Byłeś w akademii od 11. roku życia, więc możesz powiedzieć, jak wyglądała rotacja zawodników.

– Przy każdym oknie transferowym dochodzi do wielu zmian w drużynach. Gdy jakiś zawodnik odstaje lub po prostu mało gra, to go najczęściej wypożyczają. Dają mu jeszcze rok, żeby się odbudował w innym zespole i wrócił silniejszy. Aczkolwiek też są takie sytuacje, gdzie po prostu z młodym zawodnikiem się żegnają, bo nie widzą sensu dalszej współpracy.

Drużyny młodzieżowe Cagliari funkcjonują w tym samym miejscu, co główna drużyna? Macie dostęp do tych samych boisk?

– Tak, w centrum treningowym Asseminello, gdzie jest sześć, siedem boisk, trenuje pierwsza drużyna, Primavera, U-17, U-16 i U-15. Teraz chyba trenują też młodsi, jednak gdy ja jeszcze tam byłem, to tak nie było. Szatnie seniorów i juniorów są w innych budynkach.

A mijaliście się z zawodnikami pierwszej drużyny na treningach?

– Tak, czasami nawet byli zawodnicy z pierwszego zespołu, którzy obserwowali nasze treningi. Czasem było tak, że trenowaliśmy w tym samym czasie i widzieliśmy, jak oni trenują. Często to się zdarzało.

Pierwsza rzecz, która kojarzy się przeciętnemu kibicowi z włoską piłką to  taktyka. Ona jest wam wpajana i powtarzana już od początkowych etapów szkolenia?

– Wszystko jest zależne od trenera. Miałem dwóch szkoleniowców, którzy wcześniej grali w piłkę: David Suazo i… zapomniałem, jak się ten drugi nazywał (śmiech). Nie przypomnę sobie jego nazwiska (śmiech). Trener Suazo dużo pracował z napastnikami. Sam grał na tej pozycji, więc miał dużo do powiedzenia w tym temacie. Pamiętam, że treningi były u niego wesołe, graliśmy dużo piłką – gierki na posiadanie piłki itd. Taktykę robiliśmy, ale nie jakoś bardzo dużo. Treningi były bardzo fajne. Dla piłkarza fajna rzecz, gdy wiele razy dotykasz piłkę, a na końcu treningu grasz mecz. Suazo dużo z nami rozmawiał. Głównie skupiał się na napastnikach, ale z obrońcami też pracował – 1-2 razy w tygodniu. A taktykę robiliśmy na dwa dni przed meczem.

Cała jednostka treningowa poświęcona była wtedy taktyce?

– Trening przedmeczowy, ten ostatni – tak, ale tylko on był w pełni poświęcony taktyce. W przedostatnim treningu też jest trochę taktyki, ale nie za dużo.

David Suazo to oczywiście znany zawodnik, były napastnik m.in. Cagliari czy Interu Mediolan. Wspomniałeś, że treningi były u niego radosne. On też w nich czynnie uczestniczył? Wchodził do gierek?

– Tak, bardzo często z nami grał. Gdy graliśmy mecz pod koniec treningu – grał z nami.

Jesteś obrońcą, więc miałeś z nim bezpośredni kontakt. Bez problemu sobie z nim radziłeś?

– (śmiech) Powiem tak: uważał na siebie, nie przesadzał.

A wy próbowaliście czasem agresywnie wejść w niego? Jakieś wślizgi?

– Raczej nie.

Jakim trenerem jest David Suazo? Ma papiery, żeby prowadzić drużyny seniorskie? Miał epizod w Brescii Calcio, ale od tamtego czasu słuch po nim zaginął.

– Trudno mi powiedzieć. Bo trenowanie młodzieży i seniorów to nie jest to samo. Prowadzenie zespołu w Serie A czy Serie B na pewno nie jest łatwe. Jednak jestem zdania, że jeżeli ktoś czegoś bardzo chce – finalnie da radę to zrealizować. Nie wiem, co teraz robi i co ma w głowie (śmiech). Aczkolwiek myślę, że jak się w to mocno zaangażuje, to będziemy wkrótce widzieć tego efekty.

Kolejny temat: nauka gry w różnych ustawieniach. Często ćwiczyliście zmiany formacji? Czy mieliście jedno żelazne ustawienie?

– Z tego, co pamiętam, graliśmy ustawieniem 1-4-3-3. Za bardzo tego nie zmienialiśmy. Graliśmy tylko jednym ustawieniem.

Czyli nie ćwiczyliście gry na trójkę obrońców?

– Nie graliśmy trójką obrońców.

Polscy zawodnicy, którzy wyjeżdżają do Włoch, często mówią, że tam się ciężej trenuje niż u nas. I mają problem, żeby zaadaptować się do obciążeń treningowych. A po treningach wytrzymałościowych zaznaczają, że nie mogą chodzić, bo to aż tyle  zdrowia ich kosztowało. Jak to jest z tą intensywnością twoim okiem? 

– Nie mogę zrobić konfrontacji z Polską, bo na tym etapie, kiedy trenowałem w Polsce, nie było mowy o intensywnych treningach. Aczkolwiek mogę potwierdzić, że treningi w Cagliari były ciężkie. Po niektórych treningach też miałem problemy z chodzeniem. Jednak nie umiem ci powiedzieć, czy intensywność jest większa niż w Polsce.

Jak wspominasz czas spędzony na zgrupowaniach młodzieżowych kadr Polski?

– Pierwsze powołanie, jakie otrzymałem, było na turniej, który nazywał się Nordic Cup, gdzie zagrałem ze Szwecją, Irlandią Północną i Islandią. Pamiętam, że towarzyszyły temu wielkie emocje. Uważam, że to były najfajniejsze momenty w mojej karierze piłkarskiej. Dla mnie to było coś niesamowitego – znaleźć się tam, grać z orzełkiem na piersi i śpiewać hymn. Były to dla mnie naprawdę świetne dni i kapitalne przeżycie.

A jak zapamiętałeś drużynę z rocznika 2001, prowadzoną przez Bartłomieja Zalewskiego? Jak się czułeś na tych pierwszych zgrupowaniach?

– Trzeba powiedzieć, że w tamtym czasie powołanie dla mnie było sporą sensacją. Bo to był pierwszy rok, kiedy byłem wypożyczony z Cagliari do drużyny z niższego szczebla – Guspini Terralba. A na kadrę przyjeżdżali już zawodnicy, którzy mieli swoich menadżerów i podpisane zawodowe kontrakty w klubach. Ja tego nie miałem. Oczywiście oficjalnie byłem zawodnikiem Cagliari Calcio, ale na co dzień grałem w drużynie, której nikt nie zna. Pozostali kadrowicze byli piłkarzami renomowanych klubów w Polsce czy za granicą. Aczkolwiek muszę przyznać, że na tym moim pierwszym zgrupowaniu pokazałem się naprawdę z dobrej strony. Zadebiutowałem w kadrze U-17 w meczu z Norwegią, gdzie spędziłem na boisku 30 minut. To spotkanie przegraliśmy 0:1, ale na tyle dobrze pokazałem się na boisku, że trener dał mi później zagrać w dwóch spotkaniach po 80 minut. Warto przypomnieć, że wtedy, w tamtej kategorii wiekowej, rozgrywano mecze 2 x 40 minut. Te mecze dały mi sporo do myślenia. Skoro dostałem tyle minut, pewnie spodobałem się trenerowi Zalewskiemu. To było dla mnie spore wyróżnienie. Pod koniec 2017 roku odbyły się el. do ME U-17. Myślałem, że pojadę na ten turniej. Nie udało się, jednak byłem na liście rezerwowej. Gdyby ktoś nie dał rady pojechać, wskoczyłbym w jego miejsce.

Po tym zgrupowaniu, byłeś później cały czas na łączach z Bartłomiejem Zalewskim i innymi trenerami reprezentacji Polski? Odzywali się do ciebie i przyjeżdżali na obserwacje?

– Tak, myślę, że coś musiało pozostać w pamięci trenerów z moich występów na tamtym zgrupowaniu. Później też otrzymałem powołanie do kadry U-17, gdy graliśmy mecze w Polsce. Myślę, że wtedy też pokazałem się z niezłej strony. Później były eliminacje do Euro U-17, których nie udało się Polsce przejść. I tak się skończyła ta przygoda z kadrą U-17.

Masz z kimś z tamtej kadry kontakt do dziś?

– Nie.

A jak zostałeś w ogóle przyjęty w kadrze?

– Atmosfera była bardzo fajna. Mam miłe wspomnienia z tamtego okresu, jeżeli chodzi o kolegów z drużyny, trenerów i wszystkich tych, którzy działali przy tym zespole.

Michał Karbownik ma za sobą już debiut w pierwszej reprezentacji. Bartosz Białek powoli wchodzi do pierwszej drużyny Vfl Wolfsburg. Z kolei Mateusz Bogusz jest kluczową postacią kadry U-21. To byli twoi koledzy na zgrupowaniach kadry U-17. Gdy patrzysz na ich poczynania, towarzyszy temu lekka doza zazdrości? „Kurczę, dlaczego nie jestem na ich miejscu?”.

– Zazdrość nigdy nie pomaga i jej na pewno nie czuję. Nie ma co siedzieć i płakać, że im wyszło, a mi teraz nie idzie. Nie ma to sensu. Wiem, że mam 19 lat i jestem w Serie D, ale to, co robię i to, co chcę robić, ma mnie doprowadzić do tego, żeby ich powoli doganiać. Jestem zdeterminowany do tego, żeby dojść do tego samego poziomu, co oni. Na pewno dam z siebie wszystko. Miejmy nadzieję, że będzie dobrze. Trzeba po prostu pracować. To, że są w tym miejscu, w którym są, świadczy o tym, że na to zasłużyli swoją pracą. Muszę podążać ich ścieżką, a nie im zazdrościć. W piłce nożnej ważne jest szczęście. Jeden miał go więcej, a drugi może trochę mniej. Jednak to, co jest najważniejsze – to dać z siebie wszystko, konsekwentnie dążyć do celu i nigdy się nie poddawać.

Śledzisz poczynania wymienionych przed chwilą zawodników?

– Tak, sprawdzam, co u nich słychać. Czasem też powiem mamie: „mamo zobacz, ja z nim grałem, a teraz jest w pierwszej reprezentacji Polski”. Już mogę tak mówić! To jest fajna sprawa, że pojawiają się już zawodnicy, z którymi grałem w U-17, a teraz przebijają się do seniorskiej kadry. To daje jeszcze większego kopa motywacyjnego do działania.

A czy był w tej reprezentacji ktoś, kto zrobił na tobie spore wrażenie i mogłeś sobie pomyśleć: „to jest kozak, on będzie grał w seniorskiej piłce”?

– Szczerze mówiąc, to nie miałem takich myśli. To była bardzo fajna reprezentacja. Rocznik 2001 to był naprawdę mocny rocznik. Nie było zawodnika, o którym mogłeś powiedzieć: „on sobie nie poradzi w przyszłości”. Każdy był na bardzo dobrym poziomie. Myślę, że każdy mógłby coś osiągnąć z tej reprezentacji. Na treningach intensywność zawsze była wysoka. Każdy dawał z siebie wszystko i prezentował się bardzo dobrze.

A czy ktokolwiek zrobił na tobie większe wrażenie? Niekoniecznie pod względem piłkarskim?

– Nie, raczej nie, a nawet jeśli, to nie pamiętam tego za bardzo, to było już ponad trzy lata temu.

Przed chwilą powiedziałeś, że dla ciebie było to bardzo ważne doświadczenie w twoim życiu – gra z orzełkiem na piersi. A jak istotna w twoim życiu jest polskość i patriotyzm?

– We Włoszech żyję już bardzo długo i czasem ktoś się mnie pyta: „czy chciałbyś wrócić do Polski i tam zamieszkać?”. Moja odpowiedź brzmi: „nie”. Bo tutaj się dobrze czuję. Jednak, gdy pada pytanie: „gdybyś dostał dwie propozycje reprezentowania kraju na arenie międzynarodowej – wybrałbyś Polskę czy Włochy?”. Zawsze odpowiadam: „Polskę”.

Dlaczego?

– Odkąd byłem małym dzieckiem, zawsze oglądałem reprezentację Polski i marzyłem o tym, żeby grać z orzełkiem na piersi. Na dodatek mój dziadek zawsze mocno wierzył w to, że kiedyś zagram w kadrze. Mam nadzieję, że kiedyś będzie to możliwe.

Z tego, co mówisz, należy wysnuć wniosek, że nie miałeś rozdartego serca i w meczu Polska – Włochy, byłeś za biało-czerwonymi? Oglądałeś w ogóle to spotkanie?

– Jestem kibicem polskiej reprezentacji. Mecz oglądałem i uważam, że Włosi minimalnie lepiej zaprezentowali się w tym spotkaniu. Aczkolwiek Polacy byli skuteczni w tym, co robili – dobrze się bronili, próbowali grać z kontry. Szkoda, że nie udało się im zdobyć bramki, bo była ku temu szansa. Reprezentacja Polski zagrała dobry mecz jako jedność, byliśmy drużyną.

Myślisz i śnisz po polsku czy na tyle długo już przebywasz we Włoszech, że to się zmieniło? Na co dzień używasz jeszcze języka polskiego?

– Myślę i śnię po włosku. Polskiego używam w rozmowach z mamą, choć łatwiej mi jest komunikować się w języku włoskim. Aczkolwiek staram się mówić po polsku. Jednak gdy zabraknie mi słowa w tym języku, szukam włoskich zamienników.

Gdzie siebie widzisz za pięć lat?

– To jest trudne pytanie, bo nigdy nie wiemy, co może stać się w naszym życiu. Jednak należy myśleć optymistycznie, bo użalanie się nad sobą nie pomaga. Myślę pozytywnie. Mam nadzieję, że za pięć lat będę grał profesjonalnie w piłkę, może w Serie A? Mam również nadzieję, że wtedy będę już w pierwszej reprezentacji Polski. Nigdy nie wiesz, co się stanie, ale tak trzeba myśleć. Trzeba mocno w to wierzyć. Tylko, gdy mocno w coś wierzysz, to może się tak naprawdę stać. Bo gdy będziesz myślał, że ci nie wyjdzie – będzie trudno, aby spełnić swoje marzenia. Dlatego wierzę, że one się ziszczą.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Archiwum prywatne Rafała Urbańskiego