„Program certyfikacji nie jest dla wszystkich, a każdy chce pieniądze”

Program certyfikacji PZPN dla szkółek piłkarskich nadal wzbudza wielkie emocje. Dochodziły nas słuchy, że coś w tym projekcie nie gra. W środowisku trenerskim toczy się dyskusja o sprawy organizacyjne, wymagania i kontrole PZPN-u. Słychać o absurdalnych sytuacjach, a zaraz minie rok od startu programu i można go powoli podsumowywać. Porozmawialiśmy z Damianem Sewerynem, który jest założycielem, a zarazem prezesem Akademii Kreatywnego Futbolu Poznań, szkółki z brązowym certyfikatem. Były piłkarz m.in. Widzewa Łódź, Górnika Zabrze czy Young Boys Berno rzucił nam nieco inne spojrzenie na program certyfikacji.

„Program certyfikacji nie jest dla wszystkich, a każdy chce pieniądze”

Jak ocenia pan program certyfikacji szkółek?

– Zawsze uważałem, że każda forma pomocy ze strony PZPN-u na potrzeby działań takich akademii, jak nasza, jest bardzo dobrą ideą. To jest bardzo duże przedsięwzięcie i może dlatego organizacja tego programu nie wyglądała do końca tak, jak powinna. Z punktu widzenia właściciela i prezesa uważam, że środki z tego programu dają nam szereg możliwości, żeby rozwijać akademię. Kwestie sportowe, szkoleniowe i ocen przez obserwatorów – tam są natomiast niedociągnięcia. Wystarczy, że jeden zawodnik nie będzie tak samo ubrany na treningu i można za to utrzymać minus. To nie jest najistotniejsze, jeśli miałoby to decydować o tym, kto ma zostać w programie – byłoby to chore. Jeżeli są to rzeczy, które mają rzeczywiście doprowadzić do tego, żeby akademie funkcjonowały profesjonalnie – okej. Jak dla mnie nie robi to jednak większej różnicy. Najważniejsze jest to, abyśmy spełniali kwestie szkoleniowe. W akademiach w całym kraju jest wielu trenerów z ogromną wiedzą szkoleniową, optowałbym za tym, żeby zorganizować konferencję, na której mogliby wymienić się swoimi spostrzeżeniami, żeby ulepszać ten program. Jestem daleki od oceny wartości merytorycznej, bo nie mam odpowiedniej wiedzy w tym zakresie, ale z punktu widzenia prezesa mogę powiedzieć, że wolę te pieniądze mieć, niż ich nie mieć. Mogę je spożytkować na poczet rozwoju akademii. A otrzymaliśmy brązową gwiazdkę, więc szkółki ze srebrnymi czy złotymi certyfikatami mają jeszcze więcej profitów.

Uważa pan, że aspekty finansowe to jedyny pozytyw tego programu?

– Nie, ale na tematy szkoleniowe powinny wypowiadać się osoby, które zajmują się tym na co dzień. To nie należy do moich obowiązków, a moja wiedza w porównaniu z trenerami, których zatrudniam – jest znikoma. Oczywiście dostajemy przy każdej kontroli listę plusów i minusów. Staramy się wypełniać wymogi certyfikacji. Pocieszeniem dla nas jest to, że od strony sportowej jesteśmy na „zielono”, a czasami są niedociągnięcia wynikające z faktu, że na treningu pojawi się zawodnik, który nie jest zgłoszony. Trudno jest od razu zgłaszać chłopaka do panelu PZPN-u. Nie wiemy czy on z nami na dłużej zostanie, jeśli przyszedł na swoje pierwsze lub drugie zajęcia. Dajemy możliwość przyjrzenia się z bliska jak wyglądają u nas treningi. To nie jest jednoznaczne z tym, że jest już naszym zawodnikiem. A z tego tytułu dostajemy minus. Trudno z tym dyskutować, czy jest to w porządku, czy nie. Są przepisy, które zostały nałożone przez certyfikację. Może nie trzeba się z nimi zgadzać, ale należy je respektować. Uważam, że po dwóch-trzech takich wizytach to nie powinien być powód do wyrzucenia akademii z certyfikacji. To jest taka rzecz, której nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Kontrole nie są zapowiedziane. Należy wykonać sporo pracy, żeby zgłosić zawodnika do panelu, a może się okazać, że ten chłopak po jednym treningu zrezygnuje, bo mu się nie spodoba. To są takie rzeczy, które mi się nie podobają, ale nie zmienia to faktu, że sam pomysł od strony PZPN-u, żeby pomóc szkółkom, jest bardzo dobry. Mam 41 lat, a jest to pierwsza taka sytuacja, gdzie związek wspomaga szkółki i akademie. Należy to zaznaczyć, że naprawdę wspomaga, a tą pomocą są pieniądze. Oczywiście pomoc szkoleniowa też, ale głównie pieniądze. W każdej akademii są inne pomysły na szkolenie. W tym programie jest coś narzucone, ktoś się z tym zgadza lub nie. Jednak, jeśli ktoś się już na to godzi, powinien tego przestrzegać. Myślę, że w niektórych przypadkach tak nie jest. Trzeba się zastanowić, dlaczego ktoś jest w tej certyfikacji? Tylko dla pieniędzy?

Mówi pan o pomocy finansowej, a otrzymujecie pomoc szkoleniową od PZPN-u?

– To nie jest do mnie pytanie, ale uważam, że, gdyby jej nie było, nie bralibyśmy udziału w tym programie. Uważam, że mam na tyle dobrego i ogarniętego trenera koordynatora, Marcina Salamona, że gdyby ten program był absurdalny, powiedziałby o tym. Jesteśmy na tyle usatysfakcjonowani z tego programu, że w nim działamy. Nigdy nie robiliśmy niczego, w co byśmy nie wierzyli. U nas odbywa się to dwutorowo: ze względów finansowych i szkoleniowych. Jeżeli sprawy szkoleniowe byłyby absurdalne, same pieniądze by się nie obroniły.

Dlaczego startowaliście na brązową gwiazdkę, a nie na srebrną lub złotą?

– Bo spełniamy takie kryteria. Pomimo tego, że mamy jeden z lepszych obiektów sportowych w Polsce (PLEK Centrum Sportu Poznań) i wykwalifikowany sztab szkoleniowy, nie naciągamy rzeczywistości. Nie zatrudniamy trenerów „słupów”, którzy mieliby nas podciągnąć w kontekście srebrnej lub złotej gwiazdki, żebyśmy dostali więcej pieniędzy. Nie chcemy tworzyć fikcji. Nie rozumiem takich ruchów, ale to też wynika z naszej mentalności.

Nie spełniliście wymogów na wyższy certyfikat? Znam takie przypadki szkółek, które startowały o brązową, żeby zobaczyć, jak wygląda ten program w praktyce, choć spełniają warunki na srebrną lub złotą gwiazdkę.

– Dostosowaliśmy się do wymogów, które mogliśmy w danym okresie spełnić. Aczkolwiek znam przypadki akademii, które nie mają połowy tego, co my, a stratowały na złotą gwiazdkę. To jest chore! Dziwię się, że są akademie, które funkcjonują, a nie mają bazy. To jest nie do pomyślenia. Każdy zespół powinien mieć swoją bazę, nawet wynajętą. Orliki jako boiska, gdy powstawały, miały służyć okolicznym dzieciom. A jaka jest rzeczywistość? Orliki stały się główną bazą nowo powstałych akademii. Przeznaczenie orlików było całkiem inne. My nigdy nie korzystaliśmy z boisk typu orlik jako akademia, szukaliśmy innych boisk. Gdybyś spojrzał wtedy na grafik orlika, zobaczyłbyś, że cały dzień był zarezerwowany przez akademie.

Były też takie przypadki, gdzie szkółki nie miały swojej bazy szkoleniowej, a otrzymywały złotą gwiazdkę np. Ostrovia Ostrów Wielkopolski, o której pisaliśmy duży reportaż w tym kontekście

– Podczas uroczystego wręczenia certyfikatów padło pytanie: „co z pieniędzmi?”. Prezes Wielkopolskiego ZPN, Paweł Wojtala, nie jest dysponentem tego programu i nie wie takich rzeczy. Przy poczęstunku słyszałem takie głosy: „co ja teraz mam zrobić? Mam od stycznia zakontraktowanego trenera z UEFA A i muszę mu płacić wynagrodzenie, a z czego?”. Nie było wtedy jeszcze informacji, kiedy pojawią się pieniądze. To ja się pytam: „pan zatrudnia kogoś na bazie pieniędzy, których nie ma?”. Można to interpretować w ten sposób, że jest to zwykłe oszustwo. Jak można coś realizować, nie mając na to środków? Czyli szkółka nie spełnia wymogów certyfikacji, bo organizacyjnie nie była na to przygotowana, a gdy poznała warunki na srebrną lub złotą gwiazdkę, to robiła wszystko, żeby się dostosować. Brak pieniędzy w danym momencie powodował, że nie byli w stanie tego utrzymać. I z tego faktu dużo szkółek się wycofało, bo nie były w stanie utrzymać trenerów na umowach. Nie każdy podmiot podchodził uczciwie do tego programu. Ubarwiali rzeczywistość, żeby dostać więcej pieniędzy.

Jednym z argumentów negujących program certyfikacji szkółek jest narzucona jedna myśl szkoleniowa, gdzie przecież nie ma jednej recepty na wiedzę. Nie istnieje najlepsza metodologia, bo, gdyby była ona znana, to każdy by z niej korzystał…

– Jeżeli ktoś wydaje na coś pieniądze, ma prawo zdecydować na co mają iść. To jest logiczne. PZPN wydaje pieniądze i chce wiedzieć, na co one idą. Zaraz by się okazało, że każdy chce prowadzić szkółkę inaczej, ale za to dostawać pieniądze. Każdy program można dopracować. On dopiero zafunkcjonował, za chwilę minie pierwszy rok od jego startu. A pieniądze do akademii zaczęły spływać od połowy roku. To nie jest tak, że ten system od razu działał, bo był poprawiany. Na pewno będą wyciągnięte wnioski z pierwszego roku działania i będzie można coś zmienić. To jest normalna rzecz. Tylko że PZPN powinien też się wsłuchać w głosy akademii, które mogą mieć coś do powiedzenia. Nic nie zaszkodzi posłuchać drugiej strony. Jakie z tego wyciągnie wnioski, to jest inna sprawa. Nawoływałbym do tego, żeby PZPN szukał konsultacji z osobami, które funkcjonują w tym programie i mogłyby się wypowiedzieć na temat, jak on działa. To są działania na żywym organizmie. To tak, jak z operacją: „zrobiliśmy operację, jak się pan czuje?”. A pacjent na to: „no tak średnio, tu bym jeszcze coś poprawił”. Lekarz robi tak, jak uważa, ale na końcu najważniejsze jest to, jak się czuje pacjent.

Brakuje dialogu między szkółkami a PZPN-em?

– Brakuje, a on jest bardzo potrzebny. To, że ktoś wymyślił sobie jakiś projekt, to jest jedna rzecz, a to jaki on przynosi efekt – wychodzi w praniu. Same kontrole też odbywają się w taki sposób, że przychodzą osoby z wytycznymi i zakreślają haczykami: co jest, a czego nie ma. Są dwa pola do wyboru i coś trzeba zaznaczyć. Dialog byłby wskazany. My na co dzień się z tym borykamy, a przecież kontrola jest raz na jakiś czas. Gdybym to ja decydował o tym projekcie, byłbym bardziej brutalny i wytypował mniejszą liczbę szkółek w danym województwie, powiecie czy gminie, zwłaszcza po tym pierwszym roku. Dużo się wykrystalizowało. Sporo akademii odpadło z programu lub się z niego wycofało. A zastanawiało cię, dlaczego się wycofali? Bo wiedzieli, że nie przejdą kontroli, głównie dlatego. Nie potrafili się w tym odnaleźć, w całej tej organizacji. Liczyli na to, że dostaną pieniądze i będą robić dalej to, co robią.

Pojawiają się zarzuty, że ten program to przerost formy nad treścią. Wielka waga jest stawiana na aspekty organizacyjne, mniejsza na samo szkolenie. Szkółki się wycofywały lub odpadały, bo dostawały oceny negatywne, które nie dotyczyły samego szkolenia i brakowało im dialogu z PZPN-em.

– Uważam, że jeżeli ktoś się sam wycofuje z programu: nie radzi sobie z tym lub stać go na to, żeby się wycofać, bo pieniądze nie są adekwatne do tego, co robią w danym klubie.

Dużym problemem dla wielu szkółek było przejście z trzech jednostek treningowych na cztery w kategorii Młodzika.

– Dla nas to nie był problem, bo trenowaliśmy tak wcześniej. Gdy przystąpiliśmy do programu, większy problem mieliśmy z tym, żeby zmniejszyć liczbę jednostek treningowych w kategorii Orlik – z trzech na dwie. Co możesz wytrenować podczas dwóch jednostek w tygodniu? Jestem zwolennikiem trenowania. Gdy zaczynałem grać w piłkę, mając 7 lat, trenowałem w Lechu Poznań trzy-cztery razy w tygodniu. Trzeba tylko się zastanowić, dlaczego tak jest?

Po co jest w ogóle ten program? W ten sposób „produkujemy” przyszłych piłkarzy? Czy jest to usystematyzowany program dla każdego, żeby dziecko aktywnie spędzało czas, a z tych osób mogą wyłonić się kandydaci na profesjonalistów? Są przecież tacy chłopcy i dziewczęta, którzy chcą się poruszać i miło spędzać czas. Czy konieczne są cztery jednostki treningowe dla Młodzików na poziomie grassroots?

– Uważam, że na tym etapie powinna się odbyć selekcja akademii, które mogą brać udział w certyfikacji. To nie jest dla wszystkich i nigdy nie będzie, a każdy chce pieniądze. Wiem, że spotkałoby się to z krytyką. Aczkolwiek nie każdy jest Legią, Lechem, Milanem czy Barceloną. Nie każdy ma do tego warunki. To jest oczywista sprawa. Pracowałem na swoją akademię wiele lat, zatrudniam specjalistów i mam świetną bazę treningową. Nie każdy ma takie warunki. Dlaczego mam być tak samo traktowany jak inni o mniejszym standardzie? Po co dysponujemy taką kadrą szkoleniową? Pracuje u nas chociażby trener Marcin Salamon. On nie przyszedł do przypadkowej akademii. Musieliśmy zbudować konkretne fundamenty pod to, żeby takie osoby chciały u nas pracować. Zainwestowaliśmy w to, że mamy świetną bazę szkoleniową. Dlaczego mamy być przyrównywani do szkółek, które trenują tylko na orlikach? Na hasło: „są pieniądze” zawsze jest las rąk. Możemy też zadawać pytania, dlaczego program certyfikacji nie obejmuje kategorii Trampkarz? To jest piłka już prawie dorosła i ona też wymaga kontroli. To są aspekty, nad którymi możemy dyskutować. Produkt sam w sobie jest dobry, ale teraz trzeba robić wszystko, żeby go ulepszać, bo każde dofinansowanie czy zapomoga jest dobra. W szkoleniu pieniądze też są istotne.

Uważa pan, że dla PZPN-u w tym programie są ważniejsze aspekty organizacyjnie i formalne od tych szkoleniowych?

– Nie analizowałem tego w ten sposób. Kwestie techniczne zawsze są do rozwiązania. Gdy pada hasło, że wszyscy mają być jednakowo ubrani, to dążymy do tego, żeby tak było. Z kolei, gdy na treningu pojawia się zawodnik testowany, to od nas zależy, czy go przyjmiemy. Bo nigdy nie wiemy, kiedy będzie kontrola. A sporo jest zachodu z przerejestrowywaniem zawodników z jednego do drugiego klubu. Sprawy techniczne nie ingerują w system szkolenia…

Ale ingerują w ocenę od obserwatora.

– Tak, u nas była taka sytuacja, gdzie mieliśmy pozytywną ocenę za sprawy szkoleniowe, a negatywną za to, że jeden zawodnik nie był zgłoszony do panelu, bo akurat był na jednodniowych testach. Jeżeli ktoś będzie szukał argumentów, żeby cię wyrzucić z programu – zawsze znajdzie. To jest też determinacja do tego, żeby kluby zastanowiły się nad pewnymi aspektami. Może trzeba to zgłaszać? Należy szukać rozwiązań, żeby takie sytuacje się nie powtarzały. Ktoś to stworzył, żeby ludzie do tego się dostosowali. Nawet, jeśli uważasz, że coś jest absurdalne, nie zwalania cię to z obowiązku, żeby to zrobić. Jednak to nie jest duży problem, bo mówimy o pewnej dyscyplinie i zasadach w szkoleniu. To, że kogoś nie wprowadziłeś do panelu, nie oznacza, że on w przyszłości nie będzie dobrze wyszkolony. To, że chłopak miał założoną pomarańczową koszulkę, a nie czarną – nie oznacza, że nie będzie dobrze wyszkolony.

To, że ktoś jest w szkółce objętej certyfikacją, nie oznacza, że będzie w przyszłości piłkarzem.

– Oczywiście, ale głównym aspektem jest wyszkolenie zawodników. Skoro PZPN przeznacza pieniądze na szkolenie – daje je na wypłaty dla trenerów, a nie na to, żeby chłopak miał czerwoną koszulkę. Bo PZPN nie kupuje tych koszulek, a rodzic. Też jestem za tym, żeby wszystko wyglądało ładnie i schludnie. To oznacza, że jesteśmy jednością, drużyną, wyglądamy jak jeden organ. PZPN stworzył ten program, przedstawił zasady i trzeba ich przestrzegać. Jeżeli uznają, że tego nie robisz, to ma prawo cię wyrzucić. Bo to on stworzył projekt i decyduje o tym, jak ma wyglądać. Oczywiście absurdem byłyby sytuacje, gdyby szkółka wykonywała dobrą robotę szkoleniową, ale za to trzy razy została przyłapana na tym, że zawodnicy nie mieli jednakowych strojów lub byli zawodnicy testowani na treningach i to zadecydowało o tym, że zostali wyrzuceni z programu. Wtedy moglibyśmy mówić o absurdach certyfikacji.

Co pana zdaniem, należałoby zmienić w programie certyfikacji?

– Nie ma idealnych projektów. Na początku irytowało mnie to, kto kontrolował te treningi. Przyjechał facet, odhaczył kilka rzeczy na kartce, a nawet nie wiedział, o czym pisze. Dążymy do tego, żeby rozmawiać o tym, co jest w tych podsumowaniach – nie każdy chce. Oni przyjeżdżają bronić certyfikatu, mają wytyczne i ich się trzymają. To jest trochę tak, jak w Urzędzie Skarbowym: czasem po prostu brakuje swobodniejszego działania i zrozumienia sytuacji. Oni mają odgórne rzeczy, które odhaczają na zasadzie „tak” lub „nie”. W taki sposób nie da się wszystkiego ocenić. To jest sport. Osoby kontrolujące powinny zwracać uwagę na aspekty ogólne dot. szkolenia. Czy realizujesz program? To jest dopiero początek projektu i można go jeszcze ulepszyć. Ktoś mądry kiedyś powiedział: „nie szukajmy problemów, tylko szukajmy rozwiązań”. To jest motto, którym się kierujemy. Problemy zawsze można znaleźć. To jest akurat łatwe, ale skoro już istnieją, znajdźmy rozwiązanie. Jeżeli zawodnik niezgłoszony do panelu jest problemem, to szukajmy takiego sposobu, żeby to nie był problem. Dyskusja nie jest problemem. Im więcej ludzie będą rozmawiać, tym więcej znajdą rozwiązań. Dialog jest potrzebny.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Akademia Kreatywnego Futbolu/Facebook