CLJ-ka od środka: „U nas nigdy nie ma bury. Analizujemy na chłodno”

Czy Śląsk Wrocław nadal wierzy i celuje w mistrzostwo Polski U-18? Co wniósł i zmienił w drużynie nowy trener Bartosz Siemiński, który objął to stanowisko pod koniec marca, zastępując Krzysztofa Wołczka? Jak wygląda współpraca między zespołem juniora starszego a drugoligową drużyną rezerw? Jakie różnice w kontekście szkolenia Siemiński widzi między Zielona Górą a Wrocławiem?

CLJ-ka od środka: „U nas nigdy nie ma bury. Analizujemy na chłodno”

Wczoraj odbył się zaległy mecz 21. kolejki CLJ U-18 pomiędzy Śląskiem Wrocław a Zagłębiem Lubin.  Pokonaliście lidera tabeli 4:1 przed własną publicznością. Jak bardzo ważne jest to zwycięstwa dla trenera i całej drużyny?

– Każde zwycięstwo jest dla nas ważne, bo wygrywanie meczów wiąże się z satysfakcją dobrze przepracowanego mikrocyklu. To jest ogromna nagroda za wysiłek fizyczny wszystkich zawodników i sztabu szkoleniowego. Dodatkowo, było to derbowe starcie, które zdecydowanie wygraliśmy. Zadziała to dla nas dobrze pod względem mentalnym. Mamy już na koncie dwie wygrane z rzędu i kolejne skutecznie wykończone akcje ofensywne. Będziemy się tym budowali. W tym meczu straciliśmy bramkę jako pierwsi, ale na szczęście szybko doprowadziliśmy do wyrównania, jeszcze przed przerwą, a zaraz po wznowieniu gry ruszyliśmy do przodu i wyszliśmy na prowadzenie.

Pana zdaniem był to mecz bliski perfekcji? Czy jednak podczas analizy pomeczowej dojdzie do „bury” i wyeksponowania błędów z tego spotkania?

– Nigdy nie ma u nas „bury”. My to analizujemy na chłodno. Obserwujemy to, co chcemy robić w trakcie, gdy posiadamy piłkę, jak i w momencie, gdy jej nie mamy. Ciężko powiedzieć, czy to był mecz bliski ideału. Na pewno było to spotkanie, w którym wykorzystaliśmy sytuacje bramkowe. To był też mecz naszej strategii, którą chcieliśmy przyjąć. Były momenty, gdzie wyglądaliśmy bardzo dobrze, ale też były takie momenty, gdzie przeciwnik zepchnął nas do defensywy i próbował atakować. Nie graliśmy z byle jakim zespołem. I trzeba było się tego spodziewać po takiej drużynie jak Zagłębie Lubin.

Jak do tej pory ocenia pan poczynania Śląska w CLJ U-18? Pytanie dotyczy okresu, od którego trener prowadzi ten zespół, czyli od końcówki marca tego roku.

– Zmiana na stanowisku trenera w CLJ U-18 była dynamiczna, zaskakująca i nieoczekiwana dla wszystkich. Jednak dobrze się stało, że chwilę później nastąpiła przerwa związana z zawieszeniem rozgrywek, ponieważ mieliśmy więcej czasu, żeby popracować nad pewnymi elementami, które chciałem osiągnąć na treningach. Do tego też była to okazja, żeby jeszcze bliżej poznać zawodników i ich predyspozycje. Do tamtej pory znałem ich tylko z ligowych spotkań, które rozgrywali – nie widziałem ich w treningu. To był dla nas duży plus. I z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej. Z kolei mały minus jest z takiego tytułu, że trafiły nam się również urazy. Po pierwszym meczu wypadł nam Filip Gryglak i Jakub Zawadzki. Wcześniej doznał kontuzji Natan Wysiński. Mieliśmy pewne problemy, co przekuło się na to, że brakowało nam stabilnej kadry w każdym tygodniu. Aczkolwiek chłopaki już powoli wracają do zdrowia, trenują z drużyną. Myślę, że pod koniec sezonu jeszcze zobaczymy ich na boiskach CLJ. Najważniejsze jest to, że widzę progres, krok do przodu w kontekście tego, nad czym pracowaliśmy. Aczkolwiek przed nami jeszcze dużo pracy nad rozwojem w różnych obszarach: ataku, obronie i fazach przejściowych. Czy jestem bardzo zadowolony z naszej postawy? Nie chciałbym w ten sposób tego oceniać, bo na takie opinie przyjdzie czas po sezonie. Na ten moment mogę powiedzieć, że widzę pozytywy w naszej grze.

Sam trener zaznaczył w pierwszej swojej wypowiedzi, że zmiana na stanowisku trenera w CLJ U-18 była sporym zaskoczeniem dla wszystkich. Czy odejście Krzysztofa Wołczka od tego zespołu w pewnym stopniu zdezorganizowało drużynę? Bo te pierwsze wasz rezultaty nie były pozytywne po zmianie szkoleniowca. Czy zawodnicy od razu panu zaufali? Bo pan w akademii Śląska Wrocław pracuje stosunkowo krótko, bo nieco ponad rok i, z całym szacunkiem do trenera, nie ma pan jeszcze takiego nazwiska i pozycji jak Krzysztof Wołczek. Jak wyglądały początki współpracy z tym zespołem? Piłkarze patrzyli „spod byka” i byli bardzo niepewni pana osoby?

–  Trzeba wziąć pod uwagę to, że moje nazwisko czy Krzysztofa Wołczka nie ma tutaj większego znaczenia. Istotne jest to, jak długo trener Wołczek pracował z tą grupą, czyli cztery lata. Dla zawodników mogła być to trudniejsza sytuacja, bo długo pracowali z jednym szkoleniowcem i nagle doszło do zmiany, ale każda zmiana ma jakiś wpływ. I są to pozytywne aspekty, jak i negatywne. Na pewno mieliśmy czas na to, żeby się poznać – trener zawodników, a zawodnicy trenera. Tego czasu do tej pory mało upłynęło, ale idziemy w dobrym kierunku. Nie było tak, że patrzyli na mnie „spod byka”. Każdy trener ma swoją koncepcję i spojrzenie na piłkę nożna. Tego zawodnicy uczą się od szkoleniowca. W tej drużynie mieliśmy taką sytuację, że w dobrze funkcjonującym zespole, doszło do zmiany trenera. Uważam, że w takim przypadku nowy szkoleniowiec ma trudniejsza rolę do wykonania. Bo to nie jest tak, że zespół osiągał słabe wyniki, źle wyglądał na meczach i dlatego doszło do zwolnienia trenera. Tutaj było tak, że praca Krzysztofa Wołczka była na tyle dobra w CLJ U-18, że awansował do pierwszego zespołu. Trzeba też oddać ogromne słowa uznania Krzysztofowi Wołczkowi za jego pracę przy tym zespole. Bez jego udziału, nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy teraz i nie osiągnęlibyśmy takich rezultatów. Jakkolwiek nie skończyłby się ten sezon, będzie to wspólna praca Krzysztofa Wołczka i, w tym końcowym okresie, również moja.

Co wniósł i zmienił w tej drużynie Bartosz Siemiński? Czym się różni pana spojrzenie na piłkę od trenera Wołczka?

– Wszystkich rzeczy nie mogę powiedzieć. Aczkolwiek powiem, że zwracam uwagę na szczegóły i indywidualizację zawodników na pozycjach. Ważna jest dla mnie ich różnorodność i wszechstronność. Niektórzy piłkarze zmienili pozycje, a inni grali na dwóch, trzech innych w trakcie meczu. Dodaliśmy też kilka zmian w fazie budowania gry i zmian w momencie, kiedy bronimy. Nie mogę zdradzać konkretów, bo inni nas podglądają, a do tego my cały czas nad tym pracujemy. Ważne jest to, że bazowaliśmy już na tym, co drużyna potrafi i wypracowała za czasów trenera Wołczka.

Czy Pan, jak i cała drużyna myślicie jeszcze o mistrzostwie Polski w CLJ U-18? Czy raczej jest już to wielkie marzenie niż realny cel? Był taki moment w tym sezonie, gdzie wydawało się, że Śląsk Wrocław jest jednym z głównych faworytów tego wyścigu o końcowy triumf w lidze. Obecnie sytuacja wygląda tak, że macie dziesięć punktów straty do Wisły Kraków i mecz mniej. Z kolei zagracie jeszcze w tym sezonie pięć meczów, więc wciąż są matematyczne szanse na mistrzostwo. 

– Dopóki piłka w grze to wszystko może się zdarzyć. Drużyna, gdy była jeszcze prowadzona przez Krzysztofa Wołczka to grała o jak najwyższe cele i lokaty, i będziemy to kontynuować. Nie będziemy deklarować, że gramy o mistrzostwo Polski, bo jest to oczywiste. Wszystkie drużyny rywalizują o ten tytuł. Wiadomo, że niektórzy mają już mniejsze szanse na zrealizowania tego celu lub w ogóle już ich nie mają, bo mamy końcówkę sezonu. My te szanse jeszcze mamy, więc będziemy walczyć. Należy też pamiętać, że w rundzie jesiennej był to nieco inny zespół Śląska Wrocław niż jest teraz. Musimy zaznaczyć, że kilku zawodników zostało przesuniętych do drużyny rezerw bez możliwości powrotu do CLJ U-18. Mam na myśli: Igora Maruszaka, czy Pawła Fediuka. Z kolei Maksymilian Trepczyński, Mateusz Stawny, Ryszard Jakubiak, Jakub Jezierski i Hubert Konstanty też są zawodnikami drugoligowego zespołu, a schodzą do naszej drużyny, żeby być w rytmie meczowym. Na pewno nie poddajemy się, bo przed nami jeszcze pięć spotkań i chcemy powalczyć o jak najwyższą lokatę w tabeli. Każdy mecz to dążenie po zwycięstwo. Taką drogę przyjmujemy. Nie mogę powiedzieć otwarcie, że celujemy w pierwsze miejsce, bo w tym momencie zajmujemy czwartą lokatę i tracimy sporo punktów do lidera. Jednak w tej lidze każdy może wygrać z każdym, więc wszystko może się jeszcze zdarzyć, a my walczymy w każdym spotkaniu o trzy punkty.

Owszem, bo równie dobrze możecie wygrać wszystkie mecze do końca sezonu, ale przy tym nie sięgając po tytuł Mistrza Polski. Przy takim układzie tabeli wszystko nie jest już zależne tylko od was.

– Filozofia naszej akademii jest taka, żeby najzdolniejsi zawodnicy ciągle się rozwijali. My, trenerzy im to umożliwiamy dzięki ciągłym podnoszeniu poprzeczki np. poprzez przesunięcie do drużyn rezerw. Ostateczny wynik w CLJ U-18, czyli mistrzostwo Polski, wicemistrzostwo lub brązowy medal to jest ogromny sukces zawodników i sztabu szkoleniowego, ale nie jest to główny cel akademii. Bo my w drużynie U-18 w każdym meczu walczymy o zwycięstwo i jak najwyższą lokatę w tabeli. Chcemy wykształcić charakter zwycięzców, więc w każdej ligowej potyczce będziemy walczyć z charakterem o trzy punkty.

To jest zrozumiałe, aczkolwiek w kontekście dalszego rozwoju zawodników, mistrzostwo Polski U-18 może mieć znaczenie, ponieważ wiąże się to z Młodzieżową Ligą Mistrzów, gdzie można sprawdzić się na tle mocnego europejskiego rywala. To jest też fajne okno wystawowe dla zawodników, jak i wyzwanie, które może wpłynąć na ich rozwój.

– Na pewno ma pan rację, w tym, co teraz mówi. Nasza drużyna składa się z roczników 2003 i 2004. Tylko Maksymilian Trepczyński urodził się w 2002 roku. Pozostałe zespoły grające w tej lidze są teoretycznie starsze od nas, ponieważ może grać czterech zawodników z rocznika 2002. Dla nas byłaby to mega promocja i szansa, żeby młodszymi chłopakami walczyć w Młodzieżowej Lidze Mistrzów. Niestety, Górnikowi Zabrze, obecnemu mistrzowi Polski U-18 nie było dane zagrać w tych rozgrywkach. Szkoda, mam nadzieję, że następny triumfator CLJ U-18 będzie miał taką szansę. Wierzymy w to, że do ostatniej kolejki będziemy walczyć o pierwsze miejsce w tabeli.

Jak wygląda współpraca między zespołem U-18 a drużyną rezerw?

– Współpraca wygląda w ten sposób, że zawodnicy, którzy nie wywalczą sobie miejsce w składzie drugoligowego zespołu, a ich wiek pozwala na występy w CLJ U-18, są do naszej dyspozycji. Przy takim układzie mogą rozegrać więcej minut na boisku i rozwijać się poprzez rozgrywanie meczów w CLJ U-18. W innym wypadku siedzieliby cały czas na ławce rezerwowych w drugiej lidze lub wchodzili na ostatnie pięć, dziesięć czy piętnaście minut. U nas grają pełne mecze lub większą ich część, a na co dzień trenują z drugim zespołem, gdzie są tacy zawodnicy jak Sebastian Bergier, czy Adrian Łyszczarz, dzięki którym mogą podnosić swoje umiejętności. To już jest piłka seniorska i chcemy ich do niej przygotować. Taki jest cel pracy w CLJ U-18 i współpracy między tymi zespołami. Jesteśmy w stałym kontakcie z sztabem szkoleniowym drugiego zespołu, często rozmawiamy o potencjale i postępach naszych zawodników.

W ostatnich latach Śląsk Wrocław dobrze radzi sobie w CLJ-kach. Młodzi wychowankowie waszego klubu dobrze się prezentują w tej lidze, niektórzy sięgają po koronę króla strzelców CLJ lub są bardzo wysoko w tej klasyfikacji – Sebastian Bergier, Piotr Samiec-Talar, Kacper Głowieńkowski. Z kolei ich droga do pierwszego zespołu Śląska jest bardzo długa i wyboista. Wydawałoby się, że skoro wymiatają w CLJ-ce, czyli są jednymi z najlepszych juniorów Polsce to nie powinni mieć kłopotów z wejściem do Ekstraklasy. Myśli pan, że w najbliższym czasie będzie to się zmieniać i więcej młodych zawodników waszego klubu będzie stanowiło o sile Śląska? Od niedawna trenerem pierwszej drużyny jest Jacek Magiera, który bardziej przychylnym okiem spogląda na młodzież i chętniej na nią stawia. To jest ten czynnik, który spowoduje, że najzdolniejsza młodzież z pana drużyny za pół roku, rok będzie już pukać do ekstraklasowego zespołu?

–  Tak, jeśli będą to zawodnicy, którzy mocno się wyróżniają i mają takie predyspozycje oraz możliwości, żeby funkcjonować w piłce seniorskiej, a do tego trener Jacek Magiera będzie to widział i zapraszał ich na treningi z pierwszym zespołem. Myślę, że będzie to się zmieniać. Nasza akademia stawia na młodych zawodników, którzy mają potencjał, żeby w przyszłości grać zawodowo w piłkę. W każdym roczniku mamy po kilku takich chłopaków. Uważam, że trener Jacek Magiera też ma taką filozofię i pomysł, żeby dawać szansę tym, którzy są najlepsi, a jeżeli ten jest młody, to i tak będzie grał, a dla niego jest to świetna sprawa, bo będzie mógł się rozwinąć jeszcze bardziej. 

Jakie są realia pracy w akademii Śląska Wrocław, zestawiając to z poprzednimi miejscami w Zielonej Górze, gdzie pan pracował wcześniej?

– W każdym klubie, akademii realia są różne, zależne od tego, gdzie funkcjonuje zespół seniorów. W Zielonej Górze jest III liga, a tutaj pierwszy zespół jest w Ekstraklasie, a drugi w drugiej lidze, a wszystkie drużyny młodzieżowe są na poziomie centralnym. W Zielonej Górze też był taki etap, gdzie były drużyny we wszystkich CLJ-kach. Mieliśmy ciągłość rocznikową, która była związana z klasami sportowymi. Teraz tego nie ma, jest jedna drużyna w CLJ U-17, więc może będzie się to powoli zmieniać w najbliższym czasie. Akademia Śląska ma swoje cele, więc kadry szkoleniowe czy selekcja zawodników nie są przypadkowe. Grupy treningowe są wyrównane pod względem poziomu. W Zielonej Górze były widoczne spore dysproporcje. Jednak nie pracuję tam już trzy lata, więc mogło się wiele zmienić od tamtego czasu. 

Zawodnik, który przechodzi z III ligi do Ekstraklasy mówi o tym, że odczuł wielki przeskok między tymi rozgrywkami. Czy pan jako trener odczuł ten “przeskok” przechodząc z Zielonej Góry do Śląska Wrocław? Możemy mówić o przepaści między tymi dwoma ośrodkami? Czy nie ma aż tak wielkich różnic?

– Różnica jest taka, że w CLJ U-18, czy wcześniej U-15, współpracuję ze mną drugi trener, trener bramkarzy, fizjoterapeuta i trener od przygotowania motorycznego. W Zielonej Górze był trener bramkarzy, ale on był tylko jeden na cały klub. To było tak, że pracował jeden lub dwa dni w tygodniu z danym zespołem, a do tego wszyscy golkiperzy mieli jeden wspólny trening. W akademii Śląska Wrocław bramkarze codziennie pracują z trenerami bramkarzy, jest to stała współpraca. Fizjoterapeutą i trenerem od przygotowania motorycznego w Zielonej Górze byłem ja (śmiech). Tam miałem na głowie więcej spraw organizacyjnych, a tutaj mogę skupić się na swojej pracy i wydzielić ją na cały sztab szkoleniowy. U mojego poprzedniego pracodawcy sztaby szkoleniowe były mniej rozbudowane, było to związane z mniejszymi możliwościami organizacyjnymi i finansowymi, ale dawaliśmy radę. Z kolei w Zielonej Górze plusem jest to, że do dyspozycji jest pięć boisk pełnowymiarowych trawiastych, które są na wyłączność klubu. Z kolei we Wrocławiu, owszem, mamy dostęp do wielu boisk, ale jest to nieco utrudnione, bo w tak dużym mieście funkcjonują też inne akademie. A więc tak, jak wspomniałem na początku, to normalne, że każde miejsce ma swoją specyfikę.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Newspix