Piotr Tworek: Samą atmosferą nie zrobi się wyniku

Piotr Tworek i prowadzona przez niego Warta Poznań w poprzednim sezonie zrobili sporo zamieszania w Ekstraklasie. Jak 46-latek trafił do profesjonalnej piłki? Czego nauczył się od Leszka Ojrzyńskiego, a czego od Macieja Bartoszka? Jakim był szkoleniowcem wcześniej? Czy jest człowiekiem tylko od atmosfery?

Piotr Tworek: Samą atmosferą nie zrobi się wyniku

Szkoleniowiec z Piotrkowa Kujawskiego w 140. odcinku audycji „Jak Uczyć Futbolu” opowiedział nam o swoich trenerskich doświadczeniach, a my postanowiliśmy spisać najciekawsze fragmenty z prawie półtora godzinnej rozmowy.

Jak wyglądały jego początki przygody z piłką w roli trenera?

– Kończąc studia w Gorzowie Wielkopolskim na Akademii Wychowania Fizycznego, obrałem specjalizację z piłki nożnej. Zawsze ciągnęło mnie do tego sportu, bo dla każdego młodego chłopaka futbol był odskocznią od codzienności. Zawsze chciałem iść w tym kierunku. Początkowo pracowałem jako trener grup młodzieżowych w Kujawiaku Włocławek, a następnie otrzymałem propozycję pracy jako trener asystent od Piotrka Tyszkiewicza, który przejął zespół po odejściu trenera Czesława Jakołcewicza. Piotrek był w międzyczasie koordynatorem grup młodzieżowych, więc obserwował moją pracę, podejście do obowiązków i zaproponował mi współpracę z pierwszą drużyną. Trwała ona krótko. Następnym trenerem w Kujawiaku został Bogusław Baniak, który otrzymał mnie poniekąd w „spadku” – od tego momentu moja droga nabierała tempa i wiedziałem, że bycie trenerem jest tym, czym chcę się zajmować już do końca.

Czy jest człowiekiem od atmosfery?

– Atmosfera w pracy to podstawa, która powinna mieć miejsce nie tylko w piłce nożnej. Jeżeli przychodzę do pracy i czuję się w niej komfortowo, to więcej daję od siebie i przychodzę do niej z uśmiechem na ustach. Tak podchodzę do swoich obowiązków. Myślę, że w ten sposób kształtowałem wcześniej zespoły i będę kształtował w przyszłości.

Czy za atmosferą idą wyniki?

– Atmosfera nie jest wykładnikiem wyniku. Gdyby tak było, to w drugim sezonie w Ekstraklasie zamiast trenera analityka czy nowych form, które będę chciał wprowadzić, zatrudniłbym komika, dał zawodnikom do przeczytania kilkadziesiąt kawałów i anegdotek albo zamiast ciężkiego treningu zaprosił ich do kina lub cyrku. Atmosfera jest w każdym zespole i śmiem twierdzić, że każdy z trenerów buduje na swój sposób relacje z zawodnikami, ale atmosferą nie wygra się meczu. Tylko i wyłącznie atmosfera nie zrobi z przeciętnego zawodnika topowego piłkarza albo znacznie podniesie jego umiejętności. Jest to bardzo ważny czynnik, ale dla mnie jeszcze ważniejsze są kwestie motoryczne, mentalne i motoryczno-taktyczne.

Czy początkowo był zbyt… merytoryczny?

– Wchodziłem do szatni naszpikowanej piłkarzami w pełnym tego słowa znaczeniu. Wcześniej pracowałem z dziećmi, a teraz wchodzę do zespołu, który na piłce „zjadł zęby” – moje pierwsze myśli były takie, że muszę zrobić coś, żeby zawodnicy zobaczyli, że nie przychodzi zakompleksiony trener, który nigdy nie miał styczności z piłką na poziomie centralnym. Chciałem pokazać, że jestem przygotowany do pracy z piłkarzami na najwyższym poziomie. To była I liga. Może trener Baniak czasami tak to odbierał, że niektóre rzeczy były ozdobnikami, a w szatni piłkarskiej przekaz musi trafić do zawodników.

Czy jest opanowany?

 – W Szkole Trenerów w Białej Podlaskiej mieliśmy zajęcia nie tylko ze szkoleniowcami, ale również z osobami od wizerunku czy kontaktu z mediami. Wtedy zrozumialem, jakie błędy popełniałem i te błędy powodowały w konsekwencji, że przeze mnie mógł być w jakimś stopniu zatrzymywany rozwój piłkarzy. Zrozumiałem, co złego robiłem. Myślę, że gdybym wcześniej skończył Szkołę Trenerów w Białej Podlaskiej, byłbym w innym miejscu niż jestem teraz. Nie mówię, że było tak cały czas, ale pewne sytuacje, które wynikały z błędów piłkarzy czy porażek, były przeze mnie źle artykułowane i piłkarze mogli źle się czuć w moim otoczeniu. Teraz inaczej na to patrzę. Myślę, że jeszcze mam braki, ale wiem, że obrany kierunek jest dobry i na pewno z niego nie zboczę.

Jakie to były błędy?

– Opierdzielałem tych chłopaków za wszystko, hamowałem rozwój młodych. Nie wyobrażałem sobie, że w III-lidze zawodnik nie potrafi podać prosto piłki albo dobrze dośrodkować w pełnym biegu. Może to też wynikało z mojego zbyt profesjonalnego podejścia do obowiązków i zawodu. Nie brałem pod uwagę, że w tych ligach zawodnicy przychodzili czasem zmęczeni po pracy czy w domu mogło być coś nie tak. Robiłem z takich rzeczy aferę, jakby świat miał się zakończyć. W niższych ligach mniej osób przychodzi na mecz, któryś z piłkarzy zaprosił kiedyś na mecz swoją rodzinę, popełnił błąd, a ja już z tej ławki krzyczałem na niego, żeby tego nie robił. Taki byłem. Nie będę mówił, co działo się w szatni, bo różne rzeczy się działy. Po takich rzeczach zawodnicy później mogli się bać podejmować decyzje, zaryzykować na boisku. Wiedzieli, że za dobrą rzecz będę chwalił, a za złą mega ganił. Bardziej chcieli grać neutralnie, bezpiecznie, a to według mnie było ogromnym błędem.

Czego się nauczył od innych?

– Bogusław Baniak nauczył mnie bycia trenerem asystentem, ale i trenerem, bo czasami prowadziłem zajęcia samodzielnie. Nauczył mnie być również trenerem analitykiem, kierownikiem, trenerem od przygotowania motorycznego – osobą, która w piłce nożnej nie wie wszystkiego, ale wie dużo. Trener Leszek Ojrzyński nauczył mnie takiej bezkompromisowości. U Maćka Bartoszka, z którym pracowałem w trzech klubach, zawsze ceniłem odprawy przedmeczowe, gdzie pokazywał ogromny spokój, wchodząc na salę konferencyjną. Dla mnie odprawa przedmeczowa to była już czysta merytoryka, motywacja, podniesienie tego patosu, bo za chwilę wychodzisz na boisko, a to pierwsze wejście Maćka zawsze było takie spokojne, z uśmiechem na ustach.

Jakie ma podejście do taktyki?

– Każda drużyna jest inna. Piłkarze, którzy znajdują się w danych zespołach również są inni. Chcąc grać danym ustawieniem, najpierw muszę poznać swój zespół, czy będę mógł to zrobić. Najpierw zawodnicy, dopiero potem ustawienie. Przykład? W I lidze chcieliśmy grać wysokim pressingiem i tak graliśmy – mieliśmy 2-3 sposoby pressowania, w zależności od przeciwnika. To sprawdziło nam się idealnie, dusiliśmy rywala od momentu budowania akcji, dawało nam to korzyści, zawodnicy dobrze się w tym systemie czuli. Teraz zrezygnowaliśmy z gry średnim pressingiem. Dlaczego? Gdy graliśmy pierwsze spotkanie z Zagłębiem Lubin i chcieliśmy grać tak, jak w I lidze, czyli w średnim pressingu, przesuwając, nie daliśmy sobie rady. Zrezygnowaliśmy bardzo szybko ze średniego pressingu, przeszliśmy do niskiego, bo takim zespołem jesteśmy w danej chwili jako Warta Poznań. Dużo dobrej pracy wykonywaliśmy broniąc nisko.

Czy bardziej ceni defensywę od ofensywy?

– Nie ma nic przyjemniejszego niż praca z ofensywnymi piłkarzami, gdzie cieszymy się po każdym udanym dośrodkowaniu, strzeleniu bramki. Często rozmawiam z Dominikiem Kubakiem i mu mówię: Dominik, ty masz najprzyjemniejszą pracę, bo ty w każdym treningu ładujesz Adrianowi czy drugiemu golkiperowi, nazywanego przez nas Nenadem Bjelicą. Nie ma nic fantastyczniejszego niż widok piłki w siatce. Piłkarze też uwielbiają treningi strzeleckie, ofensywną grę, natomiast wiemy, że jeżeli będziemy dobrze poukładani w defensywie, to mamy większe prawdopodobieństwo na wygranie meczu, bo naszą grą czy taką dyscypliną po stracie piłki, utrudnialiśmy życie rywalom i często wygrywaliśmy dzięki konsekwencji.

Jakimi zasadami kieruje się Piotr Tworek?

– Jeżeli mówimy o ofensywie, to obowiązkiem jest podejmowanie pojedynków w polu karnym, dwa, a nawet trzy sposoby dośrodkowania, no i najważniejsza rzecz – minimum trzech zawodników w polu karnym. Z tego na pewno nie zrezygnujemy w przyszłym sezonie. Mamy trzy lub cztery takie punkty, które muszą być spełnione. Jeżeli jest inaczej, to wtedy pokazujemy i tłumaczymy je zawodnikom oraz trenujemy, bo to jest najważniejsze.

Piotr Tworek o życiu rodzinnym:

– Taki wybrałem kierunek i muszę zrobić wszystko, żeby moja nieobecność w domu, a ona jest częsta, nie wywróciła mi życia rodzinnego. To też jest bardzo ważny moment w życiu trenera, którego nie wolno zaniedbywać. Kiedyś skończy się mecz, zostanie się wyrzuconym z pracy i wtedy trzeba gdzieś wrócić. Trzeba wrócić do miejsca, w którym czujesz się dobrze. Pielęgnowanie życia rodzinnego jest dla mnie najważniejsze. Kontakt z dorastającą córką, bycie przy drugiej, która ma już dziewięć miesięcy, bycie przy żonie w trudnych momentach…

Czy jest pracoholikiem?

– Często mówi się o trenerach, że są pracoholikami, ale potem i tak przegrasz kilka meczów, więc cię wyrzucą, chociażbyś siedział 20 godzin w klubie, nie wygrasz kilku spotkań i co ci da, że byłeś pracoholikiem? Wykonuję pracę do momentu, aż ją skończę. Nie mogę zostawić czegoś na później. Jeżeli jest to jedna rzecz, to trzeba ją zrobić perfekcyjnie, a jeżeli jest to kilka rzeczy, to najpierw trzeba porozmawiać ze sztabem, czy jesteśmy w stanie wszystko zrobić perfekcyjnie, a jeżeli nie, to zostawiamy to na przyszłość. Dla mnie i mojego sztabu nie ma gorszej rzeczy niż bazowanie na półśrodkach. Czasami praca w klubie kończy się o godz. 14:00, bo mamy wszystko zrobione, ale są momenty, kiedy trzeba zostać do godz. 18:00 i dopiero wtedy możemy z czystą głową wrócić do domu, wiedząc, że następnego dnia nic nas nie zaskoczy. Zazwyczaj wygląda to tak, że w klubie spotykamy się o godz. 8:00, mamy pół godzinki dla siebie, o 9:00 mamy odprawę sztabu, po odprawie zaczyna się mocna praca, żebyśmy byli, jak najlepiej przygotowani do treningu, a po treningu jeszcze dużo pracy przed nami, bo analiza, tego, co zrobiliśmy, analiza motoryczna, żebyśmy wiedzieli, czy obrany środek treningowy pod kątem intensywności był trafiony, czy nie przesadziliśmy, oceniamy każdego z piłkarzy, czy dane ćwiczenie miało sens, czy nie miało sensu…

Czy czuje się inspiracją dla innych?

– Nigdy nie będę dla nikogo inspiracją i nigdy nie będę dla nikogo wyrocznią, nauczycielem. Nie chcę być mentorem, bo przeżyłem na ławce trenerskiej w Ekstraklasie dopiero 30 meczów. Takimi ludźmi mogą być trener Strejlau czy trenerzy, którzy „zjedli zęby” na futbolu – to są ludzie, od których powinno czerpać się inspiracje. Mogę jedynie porozmawiać, podzielić się moimi doświadczeniami czy moim sposobem, bo on jest mój. Nie powiem, czy jest dobry, czy zły, ale jest mój. Wielu może się z tym nie zgodzić, powiedzieć, że pierdzielę głupoty, tu popełniłem błąd w tym ustawieniu… – to jest moja taktyka, to jest mój pomysł na grę. Będę za niego rozliczany i tyle. Czy mogę być inspiracją dla innych trenerów? Ja czerpię inspirację od innych trenerów. Czy porozmawiam ze szkoleniowcem z III ligi, czy podpatrzę trenerów, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami w internecie, uczę się, podpatruję, szukam inspiracji, żeby coś nowego wprowadzić w swój warsztat treningowy.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Fot. Newspix