Piłkarskie dzieciństwo: Paweł Hajduczek

Był wicemistrzem Europy do lat 16, jeszcze jako nastolatek wyjechał do Francji, gdzie próbował swoich sił w AJ Auxerre. Potem jednak jego kariera się posypała, a do swoich największych osiągnięć może zaliczyć Puchar Ukrainy. Co poszło nie tak? Jak swoje piłkarskie początki wspomina Paweł Hajduczek?

Piłkarskie dzieciństwo: Paweł Hajduczek

Swoją przygodę z piłką rozpoczął pan w Jastrzębiu-Zdrój?

– Tak, w miejscowym MOSiR-ze. W Jastrzębiu się również urodziłem.

Ile miał pan lat, gdy poszedł na pierwszy trening?

– Dokładnie nie pamiętam. Mama bardzo chciała, żebym trenował piłkę, sam też grałem na podwórku. Przyszedłem na testy, dostałem się – tak to wyglądało. Moim pierwszym trenerem był Jerzy Kulig.

Jak wyglądały wówczas zajęcia w MOSiR-ze?

– Tutaj nie mogę narzekać. Trener Kulig przywiózł ze Stanów Zjednoczonych materiały i uważam, że z perspektywy czasu mieliśmy bardzo dobre treningi. W młodym wieku jeździliśmy na obozy, wstawaliśmy o 7:00 rano i przez 45 minut ćwiczyliśmy technikę. Później przechodziliśmy na boisko, a na koniec były jeszcze zajęcia dodatkowe. Trener miał na nas pomysł, chciał nas jak najwięcej nauczyć. Poza piłką nożną mieliśmy również dodatkowe zajęcia na sali gimnastycznej z judo. Były różne gry piłkarskie, przyswajaliśmy dużo ciekawych materiałów. To były przydatne rzeczy, które sprawiały, że stawaliśmy się lepszymi zawodnikami.

Mieliście mocny rocznik?

– Tak. Sebastian Nowak (były bramkarz, ponad 200 meczów na szczeblu centralnym, obecnie trener bramkarzy w Stali Rzeszów – dop. red.), Łukasz Pielorz (były zawodnik Odry Wodzisław Śląski czy Bruk-Bet Termaliki), Arkadiusz Taraszkiewicz (grał m.in. w GKS-ie Jastrzębie i Piaście Gliwice), Marcin Radzewicz (nadal występuje w II-ligowym Kaliszu) – wszyscy graliśmy w piłkę. Mieliśmy bardzo mocny rocznik, często wyjeżdżaliśmy na turnieje do Czech.

Skoro o zawodach mowa, to miał pan później okazję obserwować rozgrywki Turnieju „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”?

– Nie byłem nigdy na finałach krajowych, ale miałem okazję obserwować finały w Łodzi, bodajże wojewódzkie.

Nie mówię o tej skali, co Puchar Tymbarku, ale za pana czasów także były inicjatywy np. na 100 czy 200 zespołów?

– Byliśmy dwa razy na dużych turniejach we Francji oraz Włoszech. Pamiętam, że zawsze fajne turnieje organizował Banik Ostrawa. Było blisko, więc tam jeździliśmy dosyć często. Dyrekcja MOSiR-u oraz trener Kulig starali się, żebyśmy brali udział w naprawdę ciekawych inicjatywach oraz mogli zmierzyć się z dobrymi zespołami.

Szkoła i oceny również miały dla pana duże znaczenie czy jednak piłka nożna stała bezapelacyjnie na pierwszym miejscu?

– Nie ukrywam, że nie byłem „orłem” w nauce. Moim głównym celem była gra w piłkę, ale dyrektor Płaczek i MOSiR robili naciski, żebyśmy się uczyli, skończyli szkoły. Udało mi się przenieść do szkoły sportowej, gdzie ze względu na moje liczne wyjazdy na kadry makroregionu, było mi łatwiej.

Co pan pamięta z mistrzostw Europy do lat 16, na których zajęliście 2. miejsce?

– Takich rzeczy się nie zapomina. Mieliśmy bardzo dobrą drużynę, z charakterem, a pod względem piłkarskim też wyglądaliśmy nieźle. Wywalczyliśmy tytuł wicemistrzów Europy (w finale „biało-czerwoni” przegrali 1:4 z Hiszpanią) własnymi siłami, z pomocą trenerów Globisza, Dawidowskiego i Wójtowicza. Wykonaliśmy dobrą pracę. Pamiętam, że przed turniejem pojechaliśmy na taki nasz pierwszy profesjonalny obóz na Słowację. Mieliśmy bardzo ciężkie treningi, ale przez to byliśmy mocni fizycznie.

Nieczęsto polskie młodzieżówki osiągały i osiągają takie wyniki…

– Uważam, że chyba nikt naszego osiągnięcia nie powtórzy i takiego zespołu już nie będzie. Rocznik 1982 dwa lata później okazał się najlepszy na mistrzostwach Europy do lat 18, ale mi akurat nie udało się na nie pojechać.

Osiągał pan sukcesy w piłce juniorskiej, a jak wyglądał pana przeskok do seniorów?

– Miałem oferty z Widzewa Łódź oraz RKS-u Radomsko, czyli wtedy dwóch klubów z najwyższego szczebla rozgrywkowego w kraju. Zdecydowałem się jednak na wyjazd do Francji, z perspektywy czasu – może trochę za wcześnie. Polska nie była wówczas jeszcze w Unii Europejskiej, a w Ligue 1 były limity dotyczące zawodników spoza Unii. Wyjechałem za granicę, dwa lata spędziłem w Auxerre i nie mogę powiedzieć, że miałem łatwe wejście w seniorską piłkę.

Pod względem czysto piłkarskim, Auxerre to był inny świat?

– Grali tam naprawdę dobrze zawodnicy – Djibril Cissé, Philippe Mexès, Khalidou Fadiga, Bacary Sagna. We Francji zastałem jeszcze Tomka Kłosa. Nie było łatwo się przebić.

Ogólnie rzecz biorąc, jest pan zadowolony ze swojej piłkarskiej kariery?

– Wydaje mi się, że gdybym był cierpliwszy we Francji, to mógłbym więcej osiągnąć. Zdrowie też mi nie dopisywało, bo dwa razy zerwałem więzadła krzyżowe, z czego pierwszy raz po mistrzostwach Europy w 1999 roku, co tez mi pokrzyżowało plany, ponieważ praktycznie rok pauzowałem, a chłopacy pojechali na mistrzostwa świata do Nowej Zelandii. Nie ma co narzekać, to już historia. Teraz jestem menedżerem, pomagam młodym chłopakom, tłumaczę im, także na podstawie własnych doświadczeń, przeżyć, żeby nie przejmowali się różnymi niepowodzeniami. Uważam, że trzeba pamiętać te dobre chwile. Poznałem wiele ludzi, grałem na Ukrainie, w Grecji, Kazachstanie, Gruzji. Oczywiście, że mogłem wycisnąć więcej, natomiast tak to się potoczyło.

ROZMAWIAŁ BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix