„Marzy mi się zobaczyć kiedyś brazylijską technikę u polskiego zawodnika”

Czy w ogóle jest możliwe to, żeby jakikolwiek polski piłkarz miał technikę użytkową, ruchy i drybling zbliżone do Brazylijczyków? W jaki sposób trenerzy mogą wspomóc rozwój techniki u najmłodszych? Czy powinni nauczać szerokiej gamy zwodów i rodzajów dryblingu? Jaką wizję szkolenia dzieci ma brazylijski trener pracujący w polskiej szkółce? Co chce przekazywać młodym chłopcom? Na co zwraca największą uwagę na treningach? Czy szacunek do rywala można wyrażać poprzez strzelenie mu jak największej liczby goli? Czy piętki, „kanały” i inne efektowne sztuczki piłkarskie w meczu dzieci są wskazane, czy szkoleniowcy powinni uczulać swoich podopiecznych, żeby tego nie robili, z uwagi na szacunek do przeciwnika? Rozmawiamy z brazylijskim trenerem, Icaro Pereirą-Santosem, który na co dzień pracuje z skrzatami i żakami w Gdyńskiej Akademii Piłkarskiej Dąbrowa.

„Marzy mi się zobaczyć kiedyś brazylijską technikę u polskiego zawodnika”

Jak do tego doszło, że został pan trenerem, który zajmuje się szkoleniem dzieci? 

– Od zawsze byłem związany z piłką nożną. Była to dla mnie naturalna droga, bo wcześniej grałem zawodowo w piłkę. Niestety, nie udało mi się wejść, nawet na najwyższy poziom rozgrywkowy w Polsce. Przez lata występowałem w III, IV lidze oraz klasie okręgowej. W momencie, gdy za grę w piłkę, dostawałem coraz to mniejsze pieniądze, postanowiłem poszukać innego zajęcia, związanego z moim ukochanym sportem, który zapewni utrzymanie mi i mojej rodzinie. Realia niższych lig w Polsce są też takie, że dopóki jest sponsor to regularnie otrzymujesz wypłatę, gdy ten zrezygnuje to pojawiają się problemy z pieniędzmi. Prawda jest też taka, że kilkanaście lat temu przyjechałem do Polski po to, żeby zarabiać z gry w piłkę. Dopóki mój poziom sportowy na to pozwalał, taki był mój sposób na życie. Zawód trenera był dla mnie czymś oczywistym, bo kocham futbol i bardzo lubię dzielić się swoją pasją z innymi, a dzieci są idealnymi odbiorcami.

Jak to się stało, że znalazł się pan w Polsce?

– Każdy mały Brazylijczyk marzy o tym, żeby kiedyś przyjechać do Europy, pokazać się z dobrej strony i tam grać zawodowo w piłkę. Pewnego dnia otrzymaliśmy taką propozycję, żeby jako drużyna, ja i czternastu innych piłkarzy z Brazylii, przyjechać do Polski i zagrać kilka sparingów z różnymi zespołami. To miały być takie test-mecze, w których mogliśmy pokazać się skautom i trenerom innych drużyn. Dlaczego Polska? Bo nasz menadżer, który nam załatwił ten wyjazd, grał wiele lat w tym kraju i znał się dobrze z Antonim Ptakiem. Owszem, to już nie była era Ptaka w Pogoni Szczecin, ale nadal miał znajomości i dzięki niemu, mieliśmy, gdzie trenować i zagrać kilka sparingów.

Mówi pan o grupie piętnastu zawodników z Brazylii, którzy przyjechali do Polski kilkanaście lat temu. Czy ktoś się przebił na poziom Ekstraklasy?

– Z tej grupy największą karierę zrobił, i nadal robi, Leandro, który obecnie gra w Radomiaku Radom. Oprócz naszej dwójki, jeszcze trzech innych chłopaków podpisało kontakty z polskimi klubami. Wszyscy dalej działamy w Polsce. Aczkolwiek to Leandro miał z nas najwięcej szczęścia i zaszedł tak daleko.

Mówił pan o test-meczach, z jakimi drużynami graliście?

– Pamiętam, że graliśmy z Polonią Warszawa, która była jeszcze w Ekstraklasie. Dwa razy rywalizowaliśmy z Zawiszą Rzgów. Kilkoro podpisało kontrakty z tym klubem. To był czas, gdzie ta drużyna grała w III lidze. Z kolei w Rzgowie jest Centrum Handlowe Ptak, które założył Antoni Ptak. Zaznaczam ten fakt, żeby podkreślić udział pana Ptaka w tym, że znaleźliśmy się w Polsce. Zacząłem od Rzgowa, później był Piotrków Trybunalski. Następnie zamieniłem województwo łódzkie na śląskie, a od jakiegoś czasu pracuję na Pomorzu. To tutaj zdecydowałem się na to, żeby osiedlić się na stałe ze swoją rodziną i dzielić się pasją z najmłodszymi adeptami piłki nożnej.

Jeżeli chodzi o zaplecze trenerskie to gdzie pan się szkolił? W Polsce czy Brazylii?

– W Brazylii pracowałem jako trener ze starszymi dziećmi. Jednak było to nieoficjalne. Kursy miałem za sobą, aczkolwiek nie miałem żadnej licencji ani dokumentu, który potwierdzałby to, że jestem pełnoprawnym szkoleniowcem. W 2020 roku zrobiłem w Polsce kurs na UEFA C. Powiem szczerze, że nie było łatwo, bo musiałem czytać i pisać po polsku. Fakt, przebywam w tym kraju już spory kawał czasu, ale nigdy języka polskiego się nie uczyłem. Załapałem polski ze słuchu i czasem wspierałem się słownikiem. Dlatego zrobienie licencji trenerskiej było dla mnie sporym wyzwaniem. Aczkolwiek kocham piłkę, uwielbiam treningi i pracę z najmłodszymi dziećmi. To był mój motor napędowy do tego, żeby zrobić licencję.

Tylko na tym pan poprzestaje? Czy planuje trener zrobić UEFA B, później UEFA A itd.?

– Tak, chcę się dalej rozwijać w Polsce i w przyszłości zrobić kolejne licencje. Niedawno urodziło mi się drugie dziecko, więc chwilowo moje priorytety się mocno zmieniły, ale na pewno będę próbował swoich sił z licencją UEFA B, a później UEFA A. Zobaczymy, co życie pokaże, ale planuję dalej się rozwijać.

W jakim kierunku chce pan podążać? Nauka, szkolenie i zarażanie pasją najmłodszych adeptów piłki nożnej? Czy jednak piłka seniorska? Bo widziałem, że trener próbuje również swoich sił w drużynie seniorskiej na niższym szczeblu, Ogniwie Sopot.

– Będąc w Polsce już kilka lat, zauważyłem, że dzieci, które przychodzą na treningi mają spore braki techniczne, koordynacyjne i motoryczne. Gdy zaczniemy odpowiednio pracować już z tymi najmłodszymi to w późniejszym wieku nie będą mieli tych braków. Mam swój pomysł na to, który uwzględniłem w dedykowanym projekcie i chcę to wdrażać w życie. Na co dzień pracuję z grupami skrzatów i żaków, więc mam miejsce, gdzie mogę to robić. Od niedawna działam również przy drużynie seniorskiej i muszę przyznać, że też mi się to podoba. Jestem otwarty na wyzwania. Nie wiem, w jakim kierunku pójdzie moja przyszłość. Najważniejsze jest dla mnie to, że nadal jestem związany z piłką nożną. Aczkolwiek muszę zaznaczyć, że bardzo cieszę się na myśl, że mogę nauczać i wdrażać dzieci w świat futbolu. To sprawia mi wielką radość.

Mając to porównanie miedzy Brazylią a Polską, gołym okiem widać, że polskie dzieci są mniej sprawne ruchowo i mają mniejsze predyspozycje do uprawiania tego sportu niż Brazylijczycy? Wiemy, że na to wpływ ma wiele czynników i o tym, często mówi się w przestrzeni medialnej, ale czy to aż tak rzuca się w oczy?

– Ostatni raz w Brazylii byłem w 2018 roku, więc trochę czasu już minęło. Aczkolwiek mając ten obrazek w głowie, jak dzieci w moim ojczystym kraju grają w piłkę, z tym, co jest w Polsce to różnica jest widoczna. Jednak też muszę zaznaczyć, że brazylijska młodzież też już nie jest taka, jak kiedyś. Czasy się zmieniają, ale widać, że brazylijskie dzieci są bardziej skoordynowane i mają lepszą technikę piłkarską. Gdy zestawimy 9-latka z Polski, który gra na co dzień w klubie, z 9-letnim Brazylijczykiem to zobaczymy spore różnice, a to dlatego, że ten drugi chłopak więcej czasu spędza świeżym powietrzu. On nie gra tylko w szkółce, ale kopie futbolówkę na betonie, trawie, piachu itd. Technikę i koordynację ruchową kształtuje na podwórku. W Polsce są lepsze warunki do gry w piłkę. Orliki są wszędzie, a co za tym idzie płaska, równa powierzchnia, czyli jest to bardzo dobre miejsce, żeby nauczyć się podstaw i rozwijać. Nic, tylko brać piłkę i spędzać czas na orliku. Jednak tak się nie dzieje. Owszem, dzieci w Polsce grają w piłkę i jest ich dużo, ale raczej robią to tylko w ramach klubu sportowego. W Brazylii jest na odwrót. Więcej chłopaków kopie na świeżym powietrzu i robią to z wielką przyjemnością. Tutaj nieraz wygląda to tak, że rodzice „zmuszają” swoją pociechę do tego, żeby poszła na trening, nie mówiąc o dodatkowym spędzaniu czasu na boisku. Wspomniałem o moim ostatnim pobycie w Brazylii. To były wakacje i praktycznie cztery razy dziennie różni moi sąsiedzi, ci starsi i też bardzo młodzi, przychodzili do mnie i pytali się, czy nie zagram z nimi w piłkę.

Brazylijscy zawodnicy umiejętności indywidualne nabywają stricte na podwórku, a nie na treningach w szkółkach. Tak, jak ustaliliśmy w Polsce dzieci mało czasu spędzają na grę w piłkę poza treningami. Co zrobić, żeby oni też nabyli umiejętności indywidualne, techniczne? Oczywiście, trenerzy coraz częściej zwracają uwagę na te aspekty, ale nadal często skupiają się stricte na grze zespołowej. I nie tyle, że  zabraniają dzieciom rozwiązań 1 na 1 i sztuczek piłkarskich, ale często zwracają uwagę: „Jasiu, mogłeś podać do Marcina, był sam. Podnieś głowę i szukaj partnerów”. Jak znaleźć ten złoty środek?

– Narodowy Model Gry to jest dobra rzecz, bo to jest system, który ujednolicił szkolenie dzieci w Polsce. Ta reforma była potrzebna. Jednak brakuje mi tego, co jest w Brazylii na pierwszym miejscu – jednostka i jego umiejętności indywidualne. Szkoda, że tutaj takiej uwagi temu się nie poświęca. Pracuję z skrzatami, żakami i uczę ich kiwać się, grać jeden na jeden, żeby po prostu nie bały się korzystać z dryblingu. Moim zdaniem to jest najważniejsze na tym początkowym etapie. Dopiero w starszych kategoriach wiekowych powinna pojawiać się stricte gra zespołowa i aspekty taktyczne. Jednak te granice są zacierane. Spotykam się z tym na meczach, że inne drużyny, gdzie występują mali chłopcy, nie pozwalają sobie na drybling i grę jeden na jeden. Jeśli w tym wieku tego nie robią to kiedy mają się tego nauczyć? Myślę, że w Polsce może nigdy nie wykształcić się taki piłkarz jak Leo Messi, właśnie z tego podejścia. Owszem, dzieci trzeba nakierować na to, żeby myślały na boisku i korzystały z dryblingu, po to, żeby zrobić przewagę i przybliżyć się do bramki przeciwnika. Jednak one potrzebują dużo swobody, a odnoszę takie wrażenie, że uczy się ich pewnych schematów, w których nie ma miejsca na drybling. W ramach tego, co robię na treningach, uważam, że jeszcze za mało jest gry jeden na jeden. Chcę wystartować z treningami indywidualnymi, gdzie będę poświęcał czas każdej jednostce, aby poprawiać umiejętności indywidualne. I powtarzam moim podopiecznym: „nie bójcie się kiwać! Nic się nie stanie, jak stracicie piłkę”. Aczkolwiek powiem szczerze, że w Brazylii też powoli się od tego odchodzi, bo wzorem do naśladowania jest Europa. I takich piłkarzy jak Neymar może być po prostu mniej w przyszłości. Niestety, nie ma już tak wielu dryblerów jak kiedyś. Co więcej, nieraz oglądam polską Ekstraklasę i trudno znaleźć, choć jednego zawodnika, który szukałby często rozwiązań gry jeden na jeden.

Rozumiem, że w treningach, które pan prowadzi dla skrzatów i żaków można zauważyć, że sporą uwagę skupia pan na dryblingu i grze jeden na jeden? 

– Tak, pół roku temu w roczniku 2015 pokazałem dzieciom kilka wariantów, jeżeli chodzi o grę jeden na jeden. Na początku zrobili wielkie oczy i byli pod wrażeniem, co zrobił trener. Jednak, później sami zaczęli to stopniowo łapać. Nie chcę się chwalić, ale mam w zespole pięciu chłopców, którzy często próbują rozwiązań jeden na jeden i coraz lepiej im to wychodzi. Gdy dziecku, które ma 5-6 lat pokażesz drybling, a ono zauważy, że to jest fajne i kiwanie się, będzie sprawiało mu radość, wtedy ten rozwój umiejętności technicznych będzie bardziej płynny. I kilka lat później z wielką łatwością będą im przychodzić rozwiązania indywidualne. Najważniejsze jest to, żeby tego nie hamować.

Czy sztuczki piłkarskie i efektowne zwody stara się pan wdrażać do treningów? Bo, gdy spojrzymy na polskich zawodników to ich paleta zwodów kończy się na dwóch. Pierwszy to „wypuść piłkę przed siebie i biegnij”, a drugi to klasyczny zwód na zamach. I to by było na tyle. Z resztą rzadko spotykane jest na treningach piłki nożnej, żeby trenerzy uczyli wielu zwodów. Dzieci raczej są skazane na poradniki z filmów na Youtubie i ćwiczenie tych sztuczek we własnym zakresie.

– Staram się na treningach pokazywać im różne sztuczki piłkarskie. Ostatnio były ferie zimowe, odbywały się też obozy sportowe i poświęcaliśmy na to uwagę. Podpatrywały moje ruchy i starały się je odwzorować. Dałem im też takie zadanie domowe, żeby wybrali sobie jakąś sztuczkę piłkarską, nauczyli się jej, a następnie za jakiś czas pokazali mi na treningu, co nowego potrafią. W taki sposób też można budować miłość do piłki. Później dzieci proszą mnie: „niech trener pokaże jakąś nową sztuczkę”. Robię to, a następnie one w domu nad tym pracują, bo też chcą umieć to, co trener. Owszem, nie zawsze dzieciom wychodzi. Nie każdy od razu to załapie. Rola trenera polega na tym, żeby zachęcać młodych zawodników do tego, żeby się nie poddawali i dalej próbowali.

Nauka, nauką, a jak to później wygląda w meczach? Spójrzmy na takiego Neymara. On nieraz ma taką manierę, że lubi popisywać się swoimi umiejętnościami technicznymi i dryblingiem. Potrafi założyć „dziurkę” rywalowi, poczekać na niego i powtórzyć to zagranie. W taki sposób ośmiesza słabszego zawodnika. Wielu postronnych obserwatorów uważa, że Neymar jest bezczelny i nie zachowuje się fair play wobec przeciwnika, używając swoich umiejętności, bo czy innym jest drybling, gdy celem jest zdobycie przestrzeni. I jak pan na to patrzy w kontekście meczów dzieci? Bo mali chłopcy lubią się popisywać. Co zrobić, gdy dziecko korzysta ze zwodów dla samej sztuki i np. dąży do tego, żeby założyć jak najwięcej „siatek” w trakcie meczu?

– Zachęcam dzieci do tego, żeby robiły sztuczki piłkarskie, ale zaznaczam, że celem dryblingu jest zrobienie przewagi i dążenie do zdobycia gola. Najważniejsze przy nauce gry jeden na jeden jest przemycenie zasad fair play. Bo w tym sporcie nie chodzi o to, żeby założyć, jak najwięcej „siatek”, a strzelić tyle bramek, żeby wygrać mecz. Podkreślam dzieciom, żeby okazywały szacunek przeciwnikom. Podał pan przykład Neymara, którego celem było to, żeby dwa razy założyć „kanał” temu samemu zawodnikowi w kilka sekund. Nie pochwalam takich zachowań. Wyobraźmy sobie taką sytuację na meczu dzieci. Jak zareaguje kilkuletni chłopak, który otrzymał dwa „kanały” od swojego rówieśnika? Najprawdopodobniej się rozpłacze, a na pewno minie mu ochota do dalszej gry w piłkę. Jednak, gdy taka sytuacja będzie miała miejsce to też trener musi się odpowiednio zachować. Nie można karać chłopaka za to, że ma umiejętności i chciał je pokazać. Trzeba mu wytłumaczyć i nauczyć tego, że celem zwodu jest przybliżenie drużyny do strzelenia bramki, a nie pokazanie, że potrafi zrobić sztuczkę. Pracuję tak na treningach, że zachęcam dzieci do kiwania się, ale wpajam im zasady fair play, bo szacunek do drugiej osoby to najważniejsza wartość w każdym sporcie.

Co w momencie, gdy drużyna prowadzi, załóżmy, 7:0 i chłopacy są rozluźnieni, chcą się pobawić piłką, dużo dryblują, zakładają „siatki”, grają piętkami i robią to po to, żeby ośmieszyć rywala, a nie dążą do tego, żeby zdobyć gola. Jak pan zareaguje w takiej sytuacji? 

– Jeżeli rywal jest wyraźnie słabszy to zachęcam chłopaków też do innych rozwiązań. Tak, jak powiedziałem, najważniejszy jest szacunek do rywala, a celem sztuczek piłkarskich jest dążenie do zdobycia gola. W takiej sytuacji, którą pan przytoczył, zachęcam zespół do gry piłką. W takim meczu można poćwiczyć podania, grę na jeden kontakt itd. Zwody to tylko jeden ze sposobów do zdobycia przewagi na boisku. Można też to robić na wiele innych.

Czy szacunek do rywala można wyrażać poprzez strzelenie mu jak największej liczby goli? Czy, gdy już na tablicy wyników jest 10:0 to należy dzieciom powiedzieć, żeby odpuściły rywalom i nie dążyły do zdobycia kolejnych, a zagrały na czas?

– Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Aczkolwiek mogę powiedzieć, że na boisko zawsze wychodzi się po to, żeby zdobyć gola. Gdy strzelisz jednego to dążysz, żeby był kolejny i kolejny itd. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, żebym powiedział swoim zawodnikom, by odpuścili. Nie o to chodzi w tym sporcie. Będąc trenerem można zareagować w inny sposób. Jeśli widzisz, że masz słabszego rywala i wysoko prowadzisz to wprowadź zmiany w składzie. Daj zagrać rezerwowym w większym wymiarze czasowym. Od jakiegoś czasu nie ma ewidencji wyników i tabel w tych najmłodszych kategoriach wiekowych to też inaczej wygląda. Bo rzadko dochodzi do takiej sytuacji, żeby były tak ogromne różnice między zespołami. Bo na turniejach towarzyskich trenerzy dbają o to, żeby grały ze sobą drużyny na podobnym poziomie.

Jak pan zapatruję się na tę reformę, że nie ma ewidencji wyników i tabel w tych najmłodszych kategoriach wiekowych?

– Nie chcę krytykować tej reformy, bo szanuję mocno każde rozwiązanie, które dąży do tego, żeby zachęcać dzieci do uprawiania sportu. Jednak pamiętam swoje początki z piłką nożną i mnie uczyli trochę inaczej. Gdy przegrałem mecz to pracowałem mocno przez następny tydzień, żeby wygrać kolejne spotkanie. Tutaj nie ma wyników, nie ma przegranych, każdy dostaje nagrody na turnieju i dzieci mogą sobie zadawać takie pytania: „po co ja mam się starać?”. Jednak rozumiem, dlaczego ta reforma została wprowadzona. I bardzo szanuję ludzi, którzy ją wymyślili i wdrożyli w życie.

Rozumiem ten punkt widzenia. Aczkolwiek ja jestem wielkim fanem tego rozwiązania. To jest powrót do ligi podwórkowej, gdzie nie było ewidencji wyników i tabel, a i tak każdy chciał wygrać, i bardzo się starał na boisku. Aczkolwiek już następnego dnia nikt nie pamiętał o tym, jaki był wynik, a grałeś kolejne spotkania.

– Tak, zgadzam się z tym, co pan mówi. Szanuję mocno tę reformę. Tylko, że ja byłem do czego innego przyzwyczajony. Gra na podwórku to była jedna rzecz, a mecze w szkółce piłkarskiej to było zupełnie coś innego. Rozumiem, dlaczego to zostało wprowadzone w Polsce, bo dzieci rzadko grają w piłkę poza treningami. W Brazylii jest inaczej. Nie jestem przeciwnikiem tego rozwiązania. Bardzo się cieszę, że ci najmłodsi mogą cieszyć się grą w piłkę, strzelać gole na turniejach i dostają później nagrody. Fajnie, że grają mecze, a nie tylko trenują. Tym bardziej, że mówimy o chłopcach, którzy mają 6-7 lat. To jest wiek, gdzie oni mają pokochać ten sport.

Ronaldinho czy Neymar w wywiadach często powtarzają, że futsal jest bardzo ważny w kształtowaniu techniki i zachęcają do tego, żeby grać w piłkę, również na hali. Jak pan do tego podchodzi? Bo w Polsce często możemy spotkać się z takim podejściem, żeby unikać hali, nawet w okresie zimowym. Trenerzy wychodzą z założenia, żeby grać na świeżym powietrzu, jak najdłużej się da.

– Piłka się zmienia. Ronaldinho czy Robinho byli wychowani na grze na różnych płaszczyznach. Techniki oraz gry jeden na jeden uczyli się, chociażby na hali. Mogę powiedzieć na swoim przykładzie, gdy zaczynałem grać w piłkę to nie tylko na trawie, ale i piasku, betonie czy hali. Pamiętam okres szkolny, gdzie były mistrzostwa uniwersytetów to byłem zgłoszony do czterech różnych odmian piłki nożnej. Trenowanie i granie na różnych powierzchniach, wpływa na rozwój nie tylko techniki, ale i myślenia na boisku, szukania rozwiązań różnych problemów itd. My graliśmy w piłkę tam, gdzie było można. Aczkolwiek rozumiem też myślenie, jakie jest w Polsce, że okres letni to gra na trawie lub orlikach, a zimą hala i sale gimnastyczne. Choć w przypadku naszej szkółki to my w okresie zimowym gramy pod balonem, nie wchodzimy na halę. Szkoda, bo chciałbym dzieciom pokazywać różne powierzchnie do gry w piłkę. Mylę, że więcej by się nauczyły, gdyby miały styczność z różnymi odmianami tego sportu.

Jednak byłby pan za tym, żeby wprowadzać do treningów piłki nożnej różne odmiany tego sportu? Wasza szkółka leży nad morzem to może warto pomyśleć też o tym, żeby latem potrenować na piasku?

– Byłbym za tym, bo to może przynieść same korzyści dla tych dzieci. Na początku byłoby to dla nich coś nowego, czyli wiązałoby się to ze śmiechem i świetną zabawą. Później z takich treningów można wiele się nauczyć, co przyda się w grze na trawie, o czym już wcześniej wspomniałem.

Jakim trenerem jest i chce być Icaro Pereira-Santos? Co jest dla pana najważniejsze w tym zawodzie?

– Chcę rozwijać młodych adeptów piłki nożnej. Nie ukrywam, że chciałbym zobaczyć tutaj trochę Brazylii. Mówiłem w tym wywiadzie dużo o grze jeden na jeden, sztuczkach piłkarskich. Fajnie patrzy się na ludzi, którzy cieszą się z gry w piłkę. Gdy przejdziesz się ulicami np. po Santosie to zobaczysz uśmiech na twarzy każdego człowieka, który kopie piłkę. To jest sport, który sprawia radość, a zawodnik chce stworzyć jedność z piłką. W taki sposób rozwijają się takie elementy jak: technika i umiejętności piłkarskie. Marzy mi się zobaczyć kiedyś brazylijską technikę u polskiego zawodnika. I nie tylko technikę, ale też tą radość, która jest nieodłącznym element brazylijskiej piłki.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI 

Fot. archiwum prywatne Icaro Pereira-Santos