„Byłem średniakiem, miałem w niektórych aspektach piłkarskich spore braki. Trenerzy pomijali mnie w składach w młodzikach, trampkarzach – zdarzało się, że nie łapałem się nawet do kadry meczowej” – mówił nam Łukasz Sekulski, gdy występował w ŁKS-ie Łódź. Dzisiaj w barwach Wisły Płock jest ex-aequo najlepszym polskim strzelcem w Ekstraklasie. Jak wyglądały początki jego przygody z futbolem?

Pierwszy trener: Łukasz Sekulski

Łukasz Sekulski urodził się w Płocku, natomiast jego pierwszym klubem nie była Wisła, a miejscowy Stoczniowiec. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta: z jego osiedla było bliżej do Stoczniowca. Na pierwszy trening zaprowadził go starszy brat. – Prowadziłem go w początkowych kategoriach wiekowych, już nie pamiętam jakich. Czasy były ciężkie, na Stoczniowcu było jedno dobre boisko, na którym trenowała pierwsza drużyna, natomiast reszta pozostawiała wiele do życzenia – wyjaśnia nam Tomasz Śmiechowski, jeden z pierwszych szkoleniowców rosłego napastnika.

Czy „Nafciarze” byli zdecydowanie lepszym klubem, jeżeli chodzi o szkolenie dzieci i młodzieży? – Różnica była przede wszystkim w potencjale ludzkim. Byłem bezpośrednio po studiach na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie u śp. Rudolfa Kapery (były szkoleniowiec Polonii czy Legii, współzałożyciel Stowarzyszenia Edukacji Młodych Piłkarzy – dop. red.), więc myślę, że zajęcia w Stoczniowcu były na podobnym poziomie, co w Wiśle, natomiast wiadomo, że większość lepszych zawodników trenowała w Wiśle. Jako trener nie mam sobie nic do zarzucenia, starałem się robić to, co pan Kapera nam przekazał, więc jakość zajęć chyba nie była najgorsza – uważa Śmiechowski.

Wychowanek Stoczniowca Płock w „Piłkarskim dzieciństwie” mówił nam, że dopiero w juniorach starszych poczuł, że trenerzy od niego zaczynają wybór składu, aczkolwiek Tomasz Śmiechowski, który obecnie jest koordynatorem grup młodzieżowych w Akademii Wisły Płock, twierdzi, że ten od najmłodszych lat się wyróżniał. – Mega chłopak. Od początku było widać, że ma niesamowity potencjał, jednakże w tych młodszych latach jest sylwetka była daleka od idealnej. Miał minimalną nadwagę, natomiast jego umiejętności techniczne były ponad przeciętne. Często otrzymywał statuetki dla najlepszego zawodnika turnieju. Kiedyś była taka sytuacja, że kolega prowadził szkółkę piłkarską i został zaproszony na dość elitarny turniej. On sam nie miał jakiegoś świetnego zespołu, więc poprosił mnie, żebym przekazał mu z dwóch chłopaków – bramkarza oraz napastnika. Zgodziłem się, m.in. Łukasz pojechał. Z tego, co pamiętam, ich drużyna ostatecznie nie zajęła wysokiej lokaty, ale na piętnaście bramek, które zdobyli, czternaście było autorstwa Łukasza. Do domu wrócił z… rowerem za wygraną w klasyfikacji najlepszych strzelców – wspomina.

Jaki był Łukasz poza boiskiem? – To był bardzo fajny dzieciak. Starałem się z nimi jeździć po różnych turniejach, rozgrywać wartościowe sparingi. Jeżeli coś się działo, to zawsze był w to zamieszany „Sekuł” i ktoś jeszcze. Nie był to chłopak, który odwalał jakieś chamskie numery, tylko przykładowo zrobił coś zabawnego, jako trener musiałem go postraszyć groźną miną, a później wracałem do pokoju i sam się z tych żartów śmiałem – tłumaczy Tomasz Śmiechowski.

Sekulski mógł liczyć na wsparcie bliskich. Na pierwszy trening poszedł z bratem, natomiast to jego ojciec najbardziej angażował się w jego piłkarską karierę. – W Stoczniowcu pomagało mi głównie trzech rodziców – w tym gronie zawsze był tata Łukasza. Czasy były ciężkie, nie było pieniędzy w klubie, więc jeździliśmy prywatnymi samochodami. Za którymś razem podszedł do mnie i mówi: trenerze, ciągle te same osoby jeżdżą. Odpowiedziałem mu, że nikt więcej nie chce pomagać, a my chcielibyśmy się mierzyć z jakimiś lepszymi zespołami. Powiedziałem, że inwestuje w chłopaka, więc może mu się kiedyś odwdzięczy. I chyba odwdzięczył… – opowiada jeden z pierwszych szkoleniowców napastnika Wisły Płock.

Czy Łukasz Sekulski mógł zostać… pływakiem? Co prawda, chodził do klasy sportowej o takiej specjalizacji, natomiast zawsze piłka nożna była dla niego najważniejsza, z czego zdawał sobie sprawę nawet jego nauczyciel. – Kiedyś nie było wielu Szkół Mistrzostwa Sportowego, ale mama znalazła mi klasę sportową w miarę niedaleko naszego domu. Dostałem się do klasy pływackiej. Ciężko było to wszystko łączyć, bo rano miałem basen, później zajęcia w szkole, a następnie znowu na basen, jednakże ja wolałem w tym czasie chodzić na treningi piłkarskie, więc w końcu zrezygnowałem. Trener pływania odpuszczał mi, ponieważ wiedział, że chcę zostać piłkarzem, a nie pływakiem – wspominał w rozmowie z nami w 2020 roku napastnik.

I został, co pewnie nie udałoby się bez pomocy rodziców czy trenera Śmiechowskiego oraz przejścia do Wisły Płock. – W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że chłopcy w Stoczniowcu już się więcej nie rozwiną, a z racji, że Wisła miała zespoły w ligach mazowieckich i ogólnie byli lepszą akademią, to tych najzdolniejszych chłopaków przekazałem właśnie tam. Zawsze powtarzałem, że jak ktoś z tego zespołu będzie w przyszłości grał profesjonalnie w piłkę, to albo Łukasz Sekulski, albo taki Damian, który był z nim w jednej drużynie, jednakże jemu się nie udało. Łukasz odpalił i mam satysfakcję z tego, że mogłem z nim pracować, bo to był bardzo pracowity dzieciak. Mogę się o nim wypowiadać w samych superlatywach – kończy Tomasz Śmiechowski, który praktycznie codziennie widzi się w klubie ze swoim byłym podopiecznym.

Sekulski debiutował w I-ligowej Wiśle Płock w starciu z ŁKS-em Łódź, zmieniając na boisku… Sławomira Peszkę. Dopiero cztery lata później, czyli w sezonie 2011/12 został podstawowym zawodnikiem klubu z Mazowsza, jednakże Wisła w tej samej kampanii spadła do II ligi. W płockim zespole – z przerwą na półroczne wypożyczenie do Rakowa Częstochowa – występował do 24. roku życia, a później został oddany do Stali Stalowa Wola, którą po jednym sezonie zamienił na Jagiellonię Białystok, żeby już rok później… grać w Koronie Kielce oraz Piaście Gliwice. „Sekuł” spróbował również swoich sił za granicą, przez półtora sezonu był zawodnikiem rosyjskiego SKA-Chabarowsk. Po powrocie do kraju dostał angaż w Łódzkim Klubie Sportowym, z którego latem 2021 roku wrócił do Płocka. Trzeba przyznać, że pewnie nawet sam zawodnik nie spodziewał się, że tak odpadli i z dorobkiem trzynastu goli będzie jednym z najlepszych polskich strzelców w Ekstraklasie.

– Byłem średniakiem, miałem w niektórych aspektach piłkarskich spore braki. Dopiero w juniorach starszych przyszedł taki moment, że uświadomiłem sobie, że trener zaczyna wybieranie składu ode mnie. Wtedy sporo się rozwinąłem. Dostałem nawet powołanie do kadry Michała Globisza. Byłem zawzięty i uparty w dążeniu do celu. Zdarzało się, że z powodu choroby opuszczałem szkołę, ale nigdy treningi. Moja droga nie była usłana różami – mówi 31-latek.

BARTOSZ LODKO

Fot. Newspix