„Norwegia nie jest potentatem piłkarskim, ale ma olbrzymie zasoby i potencjał”

Norwegia i jej podejście do uprawiania sportu jest wzorem dla innych, dlatego też nie poprzestajemy na jednym wywiadzie z polskim trenerem pracującym na północy Starego Kontynentu. Tym razem Piotr Wykurz opowiedział nam o tym, jak wygląda kultura sportu w Norwegii, a przy okazji dowiedzieliśmy się, że z jeden z wychowanków naszego rozmówcy podpisał właśnie kontrakt z klubem z Serie A!

„Norwegia nie jest potentatem piłkarskim, ale ma olbrzymie zasoby i potencjał”

Pewnych rozwiązań nie da się przenieść jeden do jednego z innego kraju, jednakże śmiało można powiedzieć, że Norwegia powinna być dla Polski wzorem, jak wprowadzić kulturę masowości uprawiania sportu. Wychowują wielkich sportowców, mając siedmiokrotnie mniejszą populację od nas…

– W zupełności się z tym zgadzam. Norwegia ma około 7,5% zarejestrowanych dzieci i dorosłych w klubach piłkarskich. Polska zaledwie 1,4%. Może gdyby doliczyć wszystkich, którzy grają gdzieś w amatorskich klubach niezrzeszonych w związkach, wówczas byłoby to 2%. To pokazuje, że mamy olbrzymie rezerwy względem innych. Tego Norwegia mogłaby nas nauczyć. Zapewne są także aspekty, w których i my moglibyśmy ich uczyć. Jednak to, co możemy wziąć od nich, to zdolność do upowszechniania sportu na taką skalę, że wszystkie dzieci, no może tylko 90%, uprawiają sport w Norwegii.

Tylko… (śmiech)

– Z moich obserwacji wynika, że są to niemal wszystkie dzieci. Każde ma jakąś aktywność ruchową. Jeśli nie jest to piłka nożna, to piłka ręczna, narty, wspinaczka i tak dalej. Przyjeżdżając tutaj w 2014 roku po raz pierwszy, zobaczyłem pełne boiska i mnóstwo dzieci na nich. W każdym klubie można znaleźć 3-4 boiska i wszystkie są pełne. Zobaczyłem także jakość szkolenia trenerów. Doszedłem do wniosku, że to jest świetne miejsce dla mnie. Przyjechałem tutaj, bo chciałem pracować tylko jako trener piłki nożnej. W Polsce musiałem łączyć to z inną pracą, co było często uciążliwe i stanowiło spore wyzwanie. Podjąłem się zatem wyjazdu do Norwegii, co nie było łatwą decyzją. Jednak udało się. Przez ostatnich osiem lat tutaj pracowałem na pełnym etacie w kilku klubach. Byłem zatrudniony tylko jako trener piłki nożnej. 

Często przy porównaniach do Hiszpanii czy innych zachodnich krajów słyszy się od razu o klimacie, który odróżnia nas od tych miejsc. To ma być jedno z wytłumaczeń. Okej, można to przyjąć, jednak teraz patrzymy na Norwegię. Klimat zimowy jest wielokrotnie bardziej srogi od naszego. Ponadto są miejsca, gdzie słońca przez kilka miesięcy można nie zobaczyć zbyt wiele…

– Są miejsca, gdzie latem dni są bardzo długie, a zimą mają zaledwie kilka godzin słońca. 

Klimat skrajny w obu przypadkach.

– Trzeba trochę oddać Norwegom jedną rzecz. 20 lat temu nie było tutaj tylu boisk, co jest teraz. Dekadę temu zaczęli mocno inwestować w infrastrukturę. Zbudowali wiele boisk. Gdy nie było boisk ze sztuczną nawierzchnią, dzieci przerywały treningi w momencie pierwszego śniegu i wznawiały, gdy stopniał. Czasem trwało to ponad ponad pięć miesięcy. Jeżeli nie było dostępu do hali, w ogóle nie uprawiali piłki nożnej.

Związek, w porozumieniu z Ministerstwem Sportu Norwegii, zdecydował, że zainwestują duże pieniądze w rozbudowę infrastruktury. W tym czasie zrobili olbrzymi postęp. W naszym klubie mamy trzy pełnowymiarowe boiska ze sztuczną nawierzchnią, wszystkie są oświetlone.

Trzy boiska, czyli coś, czego w niektórych klubach Ekstraklasy mogą nadal pozazdrościć…

– Tak, zdecydowanie. Mam znajomych w Ekstraklasie i dlatego wyjeżdżają zimą, bo nie mają gdzie u nas trenować w dobrych warunkach. Norwedzy mocno naciskają także na jakość tych boisk. Często pojawiam się w Polsce i widzę, że wiele naszych boisk jest tak zużytych, że tej plastikowej trawy niewiele pozostaje, tylko sam granulat. One nie są serwisowane. Tutaj stać ich na to, by co 3-5 lat wymieniać nawierzchnię. Na najwyższym poziomie mocno zwracają uwagę na to, ile czasu się spędza na tych sztucznych boiskach. Jak wiadomo, ma to wpływ na fizjologię ruchu, stawy są mocno nadwyrężone. Sztuczna nawierzchnia ma inną charakterystykę i dlatego często ją wymieniają. 

Norwedzy zainwestowali w infrastrukturę, ale warto wspomnieć o innej ważnej kwestii. To kraj wysokorozwinięty, z naszej perspektywy bardzo bogaty i naszemu społeczeństwu trudno będzie doskoczyć do tego poziomu, ponieważ normą jest, że ludzie potrzebują jednej, dwóch prac, żeby domknąć domowy budżet. Jeżeli rodzic – z braku czasu – nie uprawia żadnego sportu, nie da takiego przykładu swojemu dziecku. Czy kwestia dobrobytu i większego spokoju finansowego ma wpływ na to, że Norwedzy mogą poświęcić więcej czasu na sport i rekreację?

– Czynnik ekonomiczny jest ważny i na pewno ma wpływ na to. Dostępność pracy, a także wysokość zarobków są istotne. Większość osób zarabia tutaj na przyzwoitym poziomie, nie muszą się martwić o odłożenie pieniędzy, kredyty czy inne rzeczy. Stać ich, żeby w każdy weekend gdzieś pojechać. Masowość sportu wynika z tego, że dzieci biorą przykład z… rodziców. W weekendy wszystkie sklepy są praktycznie zamknięte. Od godz. 15:00 w piątek rozpoczyna się weekend i 60-70% rodzin wyjeżdża poza miasta – nad jeziora, w góry lub do domków „letniskowych” na jakieś aktywności. To się nazywa „hyta„. Dzieci od małego są wychowywane w przekonaniu, że ruch i sport jest nieodłączną częścią naszego życia. Podobnie wygląda to w przedszkolach. Trener Wódka mówił, że przedszkola i szkoły są tak zorganizowane, że dzieci głównie przebywają na dworze. Nie ma znaczenia czy na dworze jest plus piętnaście stopni, czy może minus pięć. W Norwegii obowiązuje powiedzenie, że „nie ma złej pogody, tylko jest złe ubranie”. Dzieci przebywają na huśtawkach, wspinaczkach i placach zabaw, a nauczyciele czy wychowawcy doglądają tylko w ramach zapewnienia bezpieczeństwa. Dzieci od najmłodszych lat chowa się w duchu aktywności fizycznej. Ten czynnik ma ogromny wpływ. 

W Norwegii nikt się nie pyta, czy uprawiasz sport. Pytanie jest, jaki sport uprawiasz. Oczywistym jest, że każdy uprawia jakiś sport. Trener Wódka mówił, że siłownie są przepełnione i mogę to powiedzieć na swoim przykładzie. Kiedyś pracowałem jako trener personalny. Od godz. 15:00 do późnych godzin wieczornych w zasadzie nie ma wolnych miejsc. W każdej dzielnicy jest kilka, kilkanaście siłowni. Kultura uprawiania sportu jest bardzo wysoko w ich hierarchii życiowej i mają świadomość, że to jest bardzo ważne. Wydaje mi się, że to było dla władz Norwegii jasnym, że trzeba utrzymać poziom usportowienia ludzi i dać im jednocześnie jeszcze większe możliwości infrastrukturalne. To są same plusy. Społeczeństwo jest bardziej usportowione, zdrowsze, mniej problemów społecznych.

Państwo wydaje mniej na opiekę zdrowotną. To jest system naczyń połączonych.

– To jest system, w którym piłka nożna jest jednym z narzędzi, które ma zapewnić możliwość uprawiania tego sportu. A że jej popularność jest tak duża, to kluby się rozrastają. Gdy rozpoczynałem pracę w poprzednim klubie, pięć lat temu, było tam zarejestrowanych 500 zawodników. Gdy kończyłem, już ponad 1200. Potencjał jest ogromny i cały czas wykorzystywany. Przykład jest niesamowity i powinien działać na wyobraźnie, że można to wprowadzić i to działa. Trzeba jednak liczyć na skonsolidowanie większej liczby organizacji, klubów, federacji, trenerów i rodziców. 

Do tego państwo musi się włączyć.

– Oczywiście, że tak. Norwegia ma znacznie wyższe zasoby finansowe niż Polska, ale mają mniejsze zasoby ludzkie od nas. Pewne rzeczy się mogą kompensować. W Polsce był projekt orlików, ale teraz można byłoby pomyśleć o kolejnych boiskach.

Do tego musiałoby się włączyć państwo. Mnie bardziej martwi inna sprawa. Na początku roku zawsze można przeczytać, że miasto X dofinansowało kwotą Y klub Z. Szkopuł w tym, że często te pieniądze idą na funkcjonowanie pierwszego zespołu. Czyli wrzucamy pieniądze od góry, zamiast zasilić dół. Jak to wygląda w Norwegii?

– Piłka nożna jest podzielona na dwa obszary – profesjonalny i amatorski. Pierwsza to szczyt piramidy, czyli jakieś 5-10% wszystkich klubów piłkarskich. Cała reszta to małe kluby, które są w dzielnicach, osiedlach. One spełniają funkcję przyciągania najmłodszych dzieci i młodzieży. Klub używa miejsca: boisko, szatnie, cała infrastruktura, a gmina to wszystko opłaca. Zadaniem klubu jest zorganizować sobie finanse tak, żeby zatrudnić trenerów, opłacać ich, podobnie jak resztę pracowników. To zazwyczaj bierze się ze składek członkowskich od rodziców. Ten system powoduje, że klubom zależy na tym, by mieć jak najwięcej dzieci. Wtedy oni jako klub mogą generować przychody – mogą wówczas zatrudniać lepszych trenerów oraz płacić więcej pracownikom. To jest trochę samonapędzająca się maszyna. Zawodnik jest poniekąd klientem klubu, a klubowi zależy na tym, żeby było ich jak najwięcej. Promują się, robią dodatkowe aktywności. Np. organizują mikrobusy, które przywożą ze szkół dzieci na trening. Wtedy rodzice mają 2-3 godziny więcej czasu dla siebie. Dziecko jest zaopiekowane przez klub w większym wymiarze czasowym. Zaraz po lekcjach wsiada do klubowego busa, może pojechać na trening i rodzic odbiera je dopiero po treningu. Takie wszystkie zabiegi ekonomiczno-marketingowe sprawiają, że tych dzieci jest coraz więcej. Jeśli na trening idzie jeden, drugi, trzeci, czwarty chłopak z klasy, to piąty, szósty i siódmy także do nich dołączy. To jest efekt domina. Dotyczy to chłopców i dziewczyn w równym stopniu. Część chodzi, a potem reszta dołącza na zasadzie ciekawości, żeby zobaczyć, jak to wygląda. A chodzi o to, żeby pokazać, że to fajna zabawa, zainteresować dzieci i wtedy one mogą złapać bakcyla. Tutaj to się udaje. 

W kolejnych etapach treningowych już pojawiają się kolejne wyzwania. Norwegia nie jest potentatem piłkarskim, ale ma olbrzymie zasoby i potencjał. Wyzwania pojawiają się, gdy dzieci przechodzą z etapu zabawy do treningu bardziej na poważnie.

Norwedzy teraz mogą także korzystać z takich zawodników, jak Erling Haaland czy Martin Odegaard. Obaj są gwiazdami światowego formatu i tak jak, my możemy mieć „efekt Lewandowskiego”, tak Norwedzy także mają z kim się utożsamiać, jeśli chodzi o ten najwyższy poziom. 

– Absolutnie tak. To jest szpic góry lodowej. Wielu Norwegów gra na najwyższym poziomie – w Bundeslidze, Premier League czy Serie A. Oni mają podobną liczbę piłkarzy w tych najlepszych ligach do nas. Norwegia, malutki kraj, mający 5 milionów mieszkańców, ma podobną liczbę zawodników na topowym poziomie do nas. Teraz pytanie: jak to wykorzystać, żeby tych super sportowców było jak najwięcej? Przede wszystkim pod tym kątem, żeby to nie były pojedyncze przypadki, a powtarzalne działanie. Tutaj w Norwegii mają trochę inne podejście do wyczynowego sportu. On jest jednym z elementów życia i nie idzie się do sportu, żeby zostać zawodowym piłkarzem. Po prostu to jedna z aktywności życiowych, która sprawia radość. To jest fajne, bo można miło spędzić czas ze znajomymi, kolegami i koleżankami. To, czy ktoś kiedyś w przyszłości zostanie w profesjonalnym sporcie, to drugorzędna sprawa. Wydaję mi się, że to spora różnica do tego, co się w Polsce dzieje. U nas młodzi chłopcy idą do klubu i chcą być nowym Lewandowskim. To jest oczywiste dla mnie, ale to nie jest nic złego. Problematyczną sprawą jest fakt, że rodzice wywierają presję. Wskazują na swoje dziecko i mówią „to jest mój Lewandowski”. Takim swoim pragnieniem, by dziecko było zawodowym sportowcem, blokują rozwój. Trochę zbyt wcześnie rozpoczyna się profesjonalizm. 

Za mało jest zabawy. Za mało próbowania, czy faktycznie piłka jest tym, co chcę robić.

– No właśnie, za szybko to wszystko idzie.

Jeśli chodzi o Haalanda, przypomina mi się historia z klubu Bryne. Paczka znajomych trenujących w jednym roczniku, bez wielkich podziałów na grupy. Oni wytrwali bardzo długo jako jedna ekipa. To bardzo trudne do utrzymania. Weźmy u nas grupy, które rozpoczynają w wieku siedmiu lat. Jeśli do trampkarza dojdzie połowa tych samych dzieci, to bardzo dużo. Zazwyczaj większości nie ma, z różnych powodów. 

– Znam nieco tę historię, gdyż poznałem jednego z trenerów w Bryne. Rozmawiałem także z byłym trenerem Martina Odegaarda. Robili dokładnie to, o czym mówimy. Selekcja tutaj jest czymś kompletnie niedozwolonym. Mowa o przedziale wieku 8-15 lat. Chyba, że dzieci same organizują sobie taką aktywność. To jednak rzadko się zdarza. Często rozmawiałem z trenerami norweskimi i zauważyłem, że my – trenerzy – organizujemy zajęcia w taki sposób, by dzieci robiły to, co my chcemy. Nie robimy tego, czego dzieci chcą i potrzebują. Selekcja jest trochę ukryta pod takim słowem dyferencjering, czyli różnicowanie. Przychodzi 40 osób na trening i oni są wszyscy razem podczas rozgrzewki. Potem jednak odbywa się podział na 2-3 grupy – w zależności od poziomu, jaki prezentują zawodnicy. Odbywa się to w atmosferze, że nikt nie czuje się wykluczony. Dają poczucie, że grupa jest dlatego, że część prezentuje podobny poziom, a inni mają podobny poziom. Z drugiej strony stawia się też na to, żeby te grupy się mieszały. Wszystko po to, by dzieci nie miały poczucia, że część jest gorsza. Wszyscy jesteśmy równi. To jest mocny fundament społeczny – równość i tolerancja. Wszyscy tutaj mogą grać w piłkę, bo ona jest dla wszystkich. Jednak jeśli ktoś jest bardziej zdeterminowany do tego, by więcej trenował, to dajmy mu takie możliwości. Są zatem grupy trenujące raz w tygodniu, inni dwa razy, a są tacy, co mają cztery razy zajęcia. Zdarza się, że do tych grup, które trenują najwięcej, przychodzą chłopcy z mniejszymi umiejętnościami, ale wielkimi chęciami. Ich się stamtąd nie eliminuje, oni tam są. Tak to wyglądało właśnie w Bryne. Ale trzeba wiedzieć, że tam była pewnego rodzaju selekcja, o której się nie pisało i nie mówiło. Jednak główna filozofia została zachowana. Jesteśmy wszyscy razem i bawimy się sportem, mamy z tego radość i na tej podstawie budujemy entuzjazm, który potem sprawi, że z tej grupy wyjdzie kilku chłopaków w kierunku reprezentacji kraju. Jak się później okazało, z tamtej grupy wyszło aż sześciu zawodników na europejski poziom! Przykład pokazuje, że ten system może zadziałać. Czy analizowanie jednostkowego przypadku ma sens? Nie wiem. Może być też tak, że pojawia się pojedyncza generacja w jednym miejscu. 

Przejąłem kilka lat temu grupę chłopaków w wieku 12 lat. Dzisiaj oni mają po 18 lat. Jeden z nich – Bo Asulv Hegland – podpisał kontrakt z Lecce w Serie A, a kolejnych dwóch dostało propozycję z norweskiej Eliteserien. Byli prowadzeni właśnie w ten sposób przeze mnie i moich kolegów trenerów, że wszyscy są razem. Robimy podział na umiejętności w pewnych miejscach, ale często sprawiamy, że mają być ze sobą, dajemy swobodę. Wtedy mogą grać i robić to, co lubią najbardziej. Okazuje się jednak, że chłopaki nie grający w lokalnych odpowiednikach CLJ-ek, nie będący w rejonie zainteresowania reprezentacji młodzieżowych i tak dalej, podpisują kontrakty na najwyższym poziomie. Jak widać, da się. Kluczem jest zapewnienie takiego środowiska, by dzieci mogły rozwijać swoje najlepsze cechy. Do tego opieka wykwalifikowanych trenerów. Cierpliwych i rozumiejących, że rozwój nie równa się wynikom. Każdy musi mieć swój czas, każdy musi mieć swoje tempo rozwoju. Ta wiedza oraz kompetencje miękkie to połączenie dające możliwość, by w takich grupach dzieci mogły wykształcić swój potencjał. Najważniejsza jest pasja i entuzjazm dzieci. Jeżeli my to zablokujemy, nie naprawimy tego najlepszymi środkami treningowymi. Bardzo ciekawie o tym opowiedział Wojciech Falenta na waszych łamach. Bardzo dużo w tym racji. 

***

– W rozwoju piłkarskim jest mnóstwo czynników mających wpływ na przyszłość. Sytuacja ekonomiczna rodziny, szkoła i tak dalej. Dzieci i młodzież to są ludzie, którzy mają swoje problemy. Musimy do nich podchodzić, jak do ludzi i rozmawiać z nimi. Relacja trener-zawodni, to nie tylko mówienie „masz grać tutaj i tutaj”. To relacja “zawodowa”, pracujemy ze sobą, ale musimy żyć w pewnej symbiozie emocjonalnej. To jest kluczowe zwłaszcza w momencie, gdy dziecko wchodzi w wiek dojrzewania.

U nas się nie mówi o czymś takim, jak drugi złoty okres. W niemieckiej federacji występuje coś takiego, jak drugi złoty okres w szkoleniu piłkarzy. Pierwszy jest w wieku 6-12, gdy wszystkie umiejętności motoryczno-techniczne nabywa się błyskawicznie. Następnie ciało rośnie i ta energia jest wydatkowana na wzrost organizmu. Potem ten proces się kończy i przychodzi okres dużych zmian w mózgu człowieka. Tworzy się i zanika wiele połączeń nerwowych. Dlatego nastolatkowie robią wiele dziwnych rzeczy i my mówimy „ta dzisiejsza młodzież”. Nie! Młodzież zawsze jest taka sama. Zamiast krytyki, gdy ktoś mówi o robieniu durnych rzeczy, oni potrzebują wsparcia. Potrzebują osoby, która to zrozumie. Warto pamiętać, że młodzież często wtedy kończy grę w piłkę, bo pojawiają się jakieś nowe priorytety. Potem jednak, po roku czy dwóch, potrafią wrócić. Zmiany w układzie nerwowym uspokajają się, hormony przestają buzować i wracają. Dlatego trenerzy powinni popracować nad kompetencjami miękkimi i wiedzą nad takimi rzeczami. Żeby chłopak czy dziewczyna, których mamy w drużynie dostał odpowiednie wsparcie. Dialog nie może się odbywać tylko na poziomie taktyczno-technicznym, ale takim zwykłym ludzkim.

***

– Tutaj nikt nie zwraca się do trenera per pan ani per trener. Każdy zwraca się po imieniu. 

U nas to niemożliwe. Ego trenerów wystrzelone w kosmos, a dwa, że rodzice szybko by “spacyfikowali” swoje dziecko. Kwestie kulturowe.

– Byłem kiedyś na kursie UEFA A i pojawił się wykład na temat podejścia pomiędzy trenerami. Tam nawet były zalecenia, żeby trenerzy nie mówili po imieniu do siebie na treningu, mimo że są kolegami albo nawet przyjaciółmi. Mieli mówić „trenerze”, a jeżeli można, to nawet „panie trenerze”. Wtedy jest to uwypuklone, że to jest “Pan Trener”, który jest najważniejszą osobą. A najważniejszą osobą jest zawodnik.

Trochę śmieszy takie podejście. W środowisku trenerskim faktycznie to jest bardzo częste. Nienaturalnie to nawet wygląda. Jeśli kogoś znam, mówię do tej osoby po imieniu, a nie według jej funkcji. 

To jest kolejny drobiazg. W domu rodzice mówią do dziecka po imieniu, a w drugą stronę naturalnym jest, że dziecko mówi „mamo” i „tato”. Jednak, jeśli chcemy zbudować atmosferę bliskości z zawodnikami, trudniej będzie to zrobić, budując barierę na samym początku.

– Cześć Michał.

– Dzień dobry, panie trenerze.

W jedną stronę „Michał” jest w porządku, a w drugą stronę buduje się sztuczny mur, tylko dlatego, że dana osoba jest starsza i jest trenerem. Trudniej wtedy zbudować więź i relację na linii zawodnik – trener. Oczywiście to efekt naszej kultury i dziedzictwa wielu pokoleń. Nie do zmienienia w trakcie jednego pokolenia, ale warto zwrócić na to uwagę. Budowanie relacji i poczucia bezpieczeństwa to jest pewien proces. Niektórzy się obawiają, że to będzie spoufalanie się. Wychodzę z założenia, że respekt do siebie budujemy przez to, co robimy, a nie przez to, kim jesteśmy albo jak się nazywamy. To, czy ktoś do mnie powie „panie trenerze”, powinno wynikać z jego przekonania, że powinien tak powiedzieć, a nie dlatego, że wymaga tego otoczenie i kultura. Oczywiście kulturę trzeba szanować. Jednak z punktu widzenia psychologii warto zwrócić uwagę, że będą to bariery. Kluczową kwestią pozostaje, jak te bariery zwalczać. 

Norwegia kojarzy nam się z zimą, nartami. My skupiamy się głównie na piłce nożnej, ale przecież to także piłka ręczna. Ponadto, plebiscyty na najlepszego sportowca ubiegłego roku wygrywali Jakob Ingebrigtsen, czyli biegacz czy Carsten Ruud – tenisista. To są sportowcy światowego formatu, z którymi można się utożsamiać.

– Jest jeszcze szachista Magnus Carlsen. Wydaje mi się, że „szczypiorniak” jest na wyższym poziomie niż piłka nożna w Norwegii. Jednak futbol budzi tak silne emocje i jest tak dostępny, że jest najpopularniejszy. Piłka nożna przyciąga największą liczbę młodzieży, chociaż wiele dzieci uprawia także inne sporty, chociażby piłkę ręczną. Wybitni sportowcy jednak w każdej dyscyplinie potrafią budować dumę narodową. 

ROZMAWIAŁ RAFAŁ SZYSZKA

Fot. Prywatne archiwum Piotra Wykurza