Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Dziwny jest to czas. I dziwny był ostatni odcinek „Jak Uczyć Futbolu”. Ostatnio więcej niż o szkoleniu rozmawiamy… o pieniądzach.

Wtorkowa rozgrzewka z Mamczakiem: nie na raz

Polski Związek Piłki Nożnej w kolejnym sezonie wspomoże akademie klubów Ekstraklasy, I, II i III ligi kwotą aż 50 milionów złotych.

Wydaje się, że ta informacja powinna wywołać nie tyle uśmiech na twarzach trenerskiego środowiska, ale aplauz powinien być wręcz słyszalny do dziś we wszystkich przygranicznych z Polską miejscowościach.

Jest w tym wszystkim jednak pewna nieścisłość, na którą od razu uwagę zwrócił prezes Escoli Varsovia – Wiesław Wilczyński. – Okres ostatnich lat kadencji prezesa Zbigniewa Bońka należy ocenić bardzo pozytywnie. Ale wchodząc w szczegóły, muszę patrzeć jako właściciel, menedżer, człowiek, który musi dbać o rozwój swojej akademii, swoich piłkarzy – to tu miałbym poważne uwagi. Jeżeli chodzi o ostatni projekt, to on nas omija i nie mamy możliwości, żeby być beneficjentem tej inicjatywy – powiedział w wywiadzie dla Weszło Junior.

Tym samym inspirując nas do pociągnięcia tematu i zweryfikowania, jak na pakiet pomocowy Związku zareagowali prezesi największych polskich szkółek piłkarskich.

Chociaż rozmawialiśmy przez prawie półtorej godziny, idealnego pomysłu na rozwiązanie problemu nie usłyszałem. Bo o złoty środek tym razem niezwykle jest trudno.

Po kilku dniach od audycji sam zastanawiam się, czy rozwiązanie PZPN było najwłaściwsze?

Bo mocno w tej całej pomocy razi mnie kwota – 30 milionów złotych dla akademii ekstraklasowych. I wcale nie razi mnie dlatego, że zazdroszczę największym. Że uważam pieniądze przeznaczone na szkolenie za wyrzucane w błoto. Ale znając kwoty, którymi do tej pory dysponowali dofinansowani, równy podział miliona i 875 tysięcy złotych na wszystkie 16 klubów jest po prostu wsparciem z nadwyżką. Z dużą nadwyżką.

Na palcach jednej ręki policzyć można by akademie, dla których to proporcjonalne wsparcie. Proporcjonalne do tego, co w ich planach namieszała pandemia. Bo przecież w naszej lidze są „akademie”, na których wyżej wspomniana kwota to budżet… dwuipółletni!

Po co zazdrościć. Niech przecież mają? Ale to trochę tak:

Macie dwóch synów, na święta przyjeżdża wasza siostra z mężem. Chrzestna starszego.
– Ile mamy na karcie? – pyta ciocia Marta swojego męża po drodze z Elbląga.
– 1200 zł.
– Kupimy mu zatem Lego. Stadion Old Trafford. Przecież kibicuje Manchesterowi.
– Ale wydamy wszystko, młodszemu nie przywieziemy nawet czekolady.
– Młodszy ma swoją chrzestną.

Z pięknego prezentu trzeba się cieszyć i być na pewno wdzięcznym. Zawsze jednak będą tacy, którzy zastanawiać się będą czy środków nie można było rozdzielić nieco inaczej.

Mi byłoby przy choince chyba trochę głupio, widząc pod nią jeden podarek, a obok biegających dwóch smyków. Ale to tyle o PZPN-nie.

Innym aspektem jest bowiem możliwość realizacji jakiegokolwiek innego scenariusza.

Bo przecież Związek nie jest w stanie pomóc wszystkim, którzy dziś tej pomocy potrzebują. Szkółek urosło jak grzybów po deszczu i gdyby wszystkich wspierać, choćby przez miesiąc, to wypracowane przez lata środki na związkowym koncie zniknęłyby, a Zbigniew Boniek musiałby udać się do banku po kredyt. I pewnie żaden bank nie chciałby takiego kredytu mu udzielić, bo kwota, o którą ten zamierzałby wnioskować, byłaby horrendalna.

Poza tym, ja trochę rozumiem, że dziś trudno jest osobom ze związku wspierać szkółki masowo krytykujące lub niespełniające wymogów programu certyfikacji. Bo chociaż można mieć wiele uwag do tegoż programu, kto wie, czy on dziś wielu podmiotom nie uratuje skóry? Wyciągać więc rękę do tych, którzy naśmiewali się z programu i nabijali z pracy całego departamentu nad nim? To byłby gest niespotykany. Dziś cieszą się ci, którzy potrafili się do zasad (ocenianych różnie, również przez nas) dostosować. Oni otrzymają pieniądze, które w aktualnych czasach bardzo się im przydadzą.

Każdy więc ma swój złoty środek. Ten związkowy poznaliśmy na konferencji przed ponad tygodniem. A jaki byłby mój?

Ja chyba spróbowałbym finansować akademie proporcjonalnie do ich budżetów. Tak, wiem, że to potężne pole do wszelkich manipulacji. Bo przecież które kluby dziś mają wydzielony, odrębny budżet – wyłącznie na szkolenie? Budżet niezależny od pierwszych drużyn? Od ich wyników? W ekstraklasowym informatorze wydanym przez kilkoma tygodniami takim pochwalił się (za rok 2019) wyłącznie częstochowski Raków – 3,154 mln zł (swoją drogą – ja mam wielką nadzieję, że ta pandemia nas czegoś nauczy. Że właśnie Ekstraklasa wespół z PZPN-em będą w stanie wymóc, by każdy klub taki budżet zaczął określać).

A więc proporcjonalny podział środków.

Czyli: dla Lecha, Legii czy Zagłębia – kwoty nawet większe niż 1,875 mln zł. Dla Wisły Płock czy Arki Gdynia z kolei – maksymalnie po kilkaset tysięcy, dzięki którym i tak te akademie przecież przetrwają. A nawet będą funkcjonowały dokładnie tak, jak do tej pory.

A to, co pozostało? A może właśnie dla Escoli, Gwarka Zabrze, SMS-u Łódź? Dla AP Reissa, FASE Szczecin, Polonii Warszawa, Rozwoju Katowice? Dla TOP 54 Biała Podlaska, dla Karpat Krosno? Dla tych, którzy w szkoleniu są najefektywniejsi. Dla tych, którzy na poziomie juniorskim mają swoje drużyny w ligach centralnych.

Dla młodszych jest program certyfikacji, a dla tych, którzy dbają o rozwój juniorów, wielokrotnie podkreślany przez naszych trenerów problem? Tam już nie ma masowego futbolu. Tam już nie ma tysięcy dzieci w każdym mieście, które garną się do sportu i regularnie uczęszczają na treningi. W jednym z ostatnich odcinków JUF Marcin Sasal mówił przecież, jak mizernie wygląda to w całym województwie mazowieckim. Jak niewiele klubów ma drużyny na poziomie U-17 czy U-19. Wymienionym naprawdę nie potrzeba dużo, to co zostałoby z ekstraklasowej puli, wystarczyłoby, znów, z nadwyżką.

***

Już po napisaniu tego felietonu otrzymałem wiadomość od słuchacza, który zwrócił uwagę na jeszcze jedno zagadnienie. Całkiem trafnie zresztą.

Otóż poza grupami najstarszymi, w większości ekstraklasowych akademii pobiera się przecież opłaty od najmłodszych. Za udział w treningach. Te kluby mają więc kolejną przewagę – bo rodzicowi tam trudniej, będąc na szczycie piłkarskiej piramidy, wycofać się przez finansowe problemy. Ten, który ma do wyboru kilka lokalnych szkółek, wie, że dziś wycofuje się z jednej, ale po kwarantannie z pocałowaniem ręki jego syna przygarną wszyscy szkolący obok. Na szczeblu centralnym dochodzi aspekt sportowy, aspekt rozwojowy. Motywacja, by nie „stracić szansy”.

Tym bardziej warto podejść do każdej sytuacji indywidualnie.

***

Mój ostatni felieton spotkał się z oburzeniem kilku osób. Może i kilkunastu. Pisaliście do mnie, ale… trochę niepotrzebnie. Bo on większości z was nie dotyczył. Ba, nie dotyczył pewnie żadnego z was.

Rozumiem, że czytając jakikolwiek tekst, zawsze będziemy odnosić go do siebie i do swojej sytuacji, ale ja naprawdę pisałem o WIĘKSZOŚCI.

„Ja utrzymuję boisko i za samo koszenie muszę płacić miesięcznie X złotych. Nie mogę przecież zapuścić murawy”.

„Z kosztów dzierżawy nikt mnie nie zwolni”.

„Mam sześciu trenerów na etatach i muszę zapłacić im pensje”.

Nie, mi nie chodziło o was. Chodziło mi o tych, którzy stanowią całą resztę. Masową część naszego piłkarskiego szkolenia. Te 95%. Może i 97%.

Na mapę szkółek Weszło Junior co miesiąc dodajemy po kilkadziesiąt nowych wizytówek (swoją drogą – jeśli macie ochotę się na niej znaleźć, zajrzyjcie do zakładki kontakt). I ja naprawdę zdaję sobie sprawę, jaki procent szkółek dysponuje własną bazą. Jaki faktycznie zrzesza grupę trenerów i posiada skoordynowane struktury. W pełni rozumiem, jak wiele szkółek ma pracowników na etatach.

Bardzo niewiele…

I ja ciągle twierdzę, że ci wszyscy pozostali, to dziś marginalny problem dla świata. Dla kraju i dla gospodarki. Dla tego co ze wszystkim, do czego się przyzwyczailiśmy, zrobiła pandemia.

Ja wiem, że to są pojedyncze trudne sytuacje trenerów. Ja wiem, że nikt nie wymarzył sobie takiej sytuacji. Ja wiem, że każdy prezes chciałby wypłacić pełną pensję swojemu pracownikowi. Nawet jeżeli ten nie prowadzi teraz zajęć.

Ale dziś to są MARGINALNE problemy świata, wobec tego, co dzieje się w innych sektorach. W innych branżach. Jaki wpływ na życie pracowników wielu gałęzi gospodarki miał koronawirus. Utrzymuję, że zamykając się w naszej piłkarskiej bańce nie chcemy skumać, jak płytko o tym wszystkim myślimy.

Być może myślicie więc, że ja nie pracuję dziś jako trener, dlatego się mądrzę. Uwierzcie mi, że na tym kryzysie straciłem znacznie więcej niż niejeden trener. A podejrzewam, że więcej niż większość trenerów, o których piszę. Być może kiedyś podsumuję to i wtedy, gdy zobaczycie liczby, wtedy bardzo zdziwicie się, że pisałem z taką retoryką.

Bo ja naprawdę staram się spojrzeć na ten problem globalnie. I widzę setki ludzi, którzy wypadli z rynku pracy. A wśród nich duży procent może być pewny, że do swojej profesji nie będzie w stanie wrócić przez najbliższe kilka miesięcy. Być może kilkanaście.

Ale nie będę drugi raz rozwijał tamtego wątku, wciąż mam nadzieję, że znajdą się mądrzy prezesi, którzy udźwigną to brzemię. I że oni pokażą innym, że można.

Ku inspiracji, na koniec, zabawię się więc w symulację.

Ale najpierw – przyjmijmy sobie wspólnie ogólne założenia:
– chodzi o szkółki, które nie posiadają własnej bazy, a zajęcia prowadzą na obiektach miejskich lub szkolnych, mają rezerwacje na Orlikach
– chodzi o szkółki, które trenerów rozliczają za pracę przy danej grupie, na umowę o dzieło bądź zlecenie
– chodzi o szkółki, które funkcjonują już od dłuższego czasu i ich zarządy na tym biznesie „dorobiły się” nieźle, a ich ciekawe pomysły, wprowadzane przez ostatnie lata, pozwalały rozwijać się firmom (bo tak trzeba je nazwać) z miesiąca na miesiąc
– chodzi o szkółki, których dodatkowe wpływy z obozów (przede wszystkim) zimowych i letnich, ale i wszelkich innych inicjatyw „pobocznych”, pozwalają odłożyć na koncie pieniądze dla księgowej, na abonament telefoniczny czy hosting serwera, na którym stoi internetowa strona szkółki

Okej, skoro wyeliminowaliśmy już mały procent wszystkich polskich szkółek piłkarskich, przejdźmy do konkretów. Przykład – Wrocławia.

Standardowa cena za udział w zajęciach od dziecka to około 100 złotych miesięcznie. Standardowa pensja trenera – za grupę – to około 600-700 zł brutto. Średnio na grupę przypada 15 zawodników (bywają bardziej liczne grupy, zarówno te najmłodsze, jak i starsze, które podchodzą nawet pod dwudziestkę graczy, ale trzymajmy się tej piętnastki).

Jak łatwo policzyć, pensja trenera to jakieś 40% składek rodziców. I oczywiście to nie jest nieuczciwe. Pracodawca musi zapewnić sprzęt treningowy i co któryś sezon go wymienić, to on zazwyczaj robi marketing, dba o to, by przypominać się rodzicom, którzy za dany miesiąc nie przelali jeszcze pieniędzy. Pracodawca to marka, to do niego przychodzą „klienci”.

I dzisiaj wszyscy skupiają się na tym, że tak istotnym jest dla nich zapłacić swoim trenerom. A gdyby tak napisać do każdego rodzica jak się sprawy mają? Napisać, że dziś nie musimy płacić za boiska, ale trenerzy, którzy wychowują wasze dzieciaki na co dzień, stanęli pod ścianą? Że my nie naciskamy, bo jeśli kryzys dopadł i was – nie płaćcie, ale że jeśli was na to stać… Że dzisiaj potrzeba nam choćby połowy składek? I przy tym wykazać na forum publicznym wszelkie koszty ponoszone przez szkółkę? Zaoferować indywidualne konsultacje, cotygodniowe rozpiski treningowe, monitoring postępów zawodników? Zmobilizować trenerów do aktywnej komunikacji z zainteresowanymi. Zaproponować, że trener jest w stanie pomóc z rozpiską treningu dla duetu syn+ojciec? Że w razie potrzeby, dziadkom chętnie zorganizuje zakupy (nie wierzę, że ktoś by się zgłaszał, a jeśli tak – to wyłącznie ktoś w dużej potrzebie, któremu w takim wypadku i ja chętnie bym pomógł)?

Czy 40% rodziców byłaby w stanie płacić? Jestem przekonany, że tak. Pamiętajcie jednak, że w tym scenariuszu trenerzy otrzymują swoje pełne wynagrodzenia (to samo ma się przecież w przypadku prowadzenia kilku grup), więc jest to scenariusz szalenie pozytywny – wszak przecież wszyscy wokół idą na ustępstwa i jakieś obniżki.

Ale ta symulacja wymaga też trudnej decyzji. Jednej, ale bardzo trudnej. By prezesi szkółek… zamrozili lub znacząco obniżyli dziś swoje zarobki. Przynajmniej dopóki wszystko nie wróci do normy.

Wtedy może jednak będzie do czego wracać?

PRZEMYSŁAW MAMCZAK

Chcesz podyskutować o szkoleniu? O najnowszym artykule? Nie zgadzasz się ze mną lub chciałbyś coś dodać? Napisz koniecznie – przemyslaw.mamczak@weszlo.com.