„Projekt AMO sprawdzał się, był przydatny i rozwijał młodych zawodników”

W zeszłym roku PZPN zlikwidował Akademię Młodych Orłów, która działała na stałe w trzydziestu ośrodkach w Polsce. Dobrze się stało, że ten projekt już nie funkcjonuje? Jakie dawał korzyści? Ten temat uwypukliliśmy podczas rozmowy z Arturem Andruszczakiem, który był koordynatorem AMO na Gorzów Wielkopolski, a obecnie kontynuuje ten projekt, ale już w formie komercyjnej. Dlaczego? Czy treningi w ramach AMO poprawiają jakość szkolenia w województwie lubuskim?

„Projekt AMO sprawdzał się, był przydatny i rozwijał młodych zawodników”

Artur Andruszczak to były piłkarz m.in. GKS-u Katowice, Zagłębia Lubin, Pogoni Szczecin czy Lechii Gdańsk. Na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce rozegrał 171 spotkań i zdobył 10 goli. W seniorskiej reprezentacji Polski nie udało mu się zadebiutować, aczkolwiek z kadrą do lat 16 zdobył złoty medal na Mistrzostwach Europy w 1993 roku. 

Jak wygląda “życie po życiu” Artura Andruszczaka? Czy trudno było się panu odnaleźć w nowej rzeczywistości po zakończeniu kariery piłkarskiej? Choć nie wiem, czy mogę mówić o całkowitym końcu przygody z piłką, bo jeszcze pan gra…

– Po każdej porażce w lidze mam tak, że chcę już powiesić korki na kołek (śmiech). Ten stan jest od niedzieli do środy, a w czwartek znowu mam energię. Jednak potrzebuję tej adrenaliny, człowiek przyzwyczajony jest do tego, że od 35 lat gra w piłkę nożną w każdy weekend. Ta adrenalina jest mi potrzebna do życia, dlatego jeszcze gram w A-klasie w drużynie rezerw Stilonu Gorzów Wielkopolski. Odpowiadając na pytanie, u mnie ten proces przeszedł bardzo płynnie. Gdy grałem jeszcze w Lechii Gdańsk, pomagałem jako drugi trener przy drużynie młodzika. Później w Stilonie Gorzów Wielkopolski prowadziłem grupę młodzika, potem juniora starszego. Następnie zostałem pierwszym trenerem seniorów Stilonu. Kolejnym etapem w moim trenerskim życiu była Akademia Młodych Orłów, byłem jej koordynatorem na Gorzów Wielkopolski. Jak wiemy, ten projekt już nie istnieje w formie stacjonarnej, więc postanowiliśmy go kontynuować w naszym mieście w formie komercyjnej, ponieważ do tej sprawdzał się znakomicie w województwie lubuskim. To nie jest moja jedyna działalność, dodatkowo, prowadzę jeszcze zajęcia indywidualne i personalne w zakresie piłki nożnej, jak i motoryki. Droga od zawodnika do trenera przebiegła u mnie płynnie. W międzyczasie byłem radnym miasta Gorzów Wielkopolski przez jedną kadencję. To nie tylko moja zasługa, ale na pewno przyczyniłem się do tego, że powstały dwa boiska pełnowymiarowe w naszym mieście, jedno sztuczne, a drugie trawiaste. Zabiegałem o to u prezydenta i radnych, ponieważ, gdy byłem jeszcze trenerem młodzików w Stilonie, nie mieliśmy, gdzie trenować w okresie zimowym. Zdawałem sobie sprawę, że powstanie pełnowymiarowego boiska ze sztuczną nawierzchnią, jest podstawą do dalszego rozwoju piłki nożnej w Gorzowie Wielkopolskim.

Akademia Młodych Orłów nadal funkcjonuje, ale już nie w formie stałych ośrodków szkoleniowych. Pan był koordynatorem tego projektu na Gorzów Wielkopolski. Szkoda, że już go nie ma? Jakie pan ma przemyślenia dotyczące AMO?

– Myślę, że w województwie lubuskim ten projekt się sprawdzał. Mieliśmy u nas duże zainteresowanie wśród młodych adeptów piłki nożnej. To były dwa dodatkowe treningi w tygodniu w fajnej, wyselekcjonowanej grupie. Przede wszystkim były to darmowe zajęcia. Trenerzy pracowali na dobrym programie szkoleniowym, który ciągle był w fazie modyfikacji i ulepszania. Ten projekt w każdych obszarach rozwijał młodych zawodników: motorycznych, technicznych i inteligencji piłkarskiej. Ten proces szkolenia był na wyższym poziomie, co przekładało się na umiejętności zawodników. Szkoda, że ten projekt został zlikwidowany, bo uważam, że był przydatny i rozwijał poszczególne jednostki.

Województwo lubuskie a szkolenie zawodników. Niewątpliwe jest to ciekawa korelacja, bo sporo zawodników z tego regionu trafia do zespołów z Ekstraklasy, zagranicznych lig, czy seniorskiej reprezentacji Polski…

– Przez długi czas mówiło się, że województwo lubuskie jest czarną dziurą futbolu w Polsce. Otóż nasz region jest na trzecim miejscu pod względem dostarczania zawodników do pierwszej reprezentacji Polski, czyli z tym szkoleniem u nas nie jest tak źle. Tutaj też się rodzą talenty. Trenerzy coraz bardziej się rozwijają, a proces szkoleniowy jest na coraz wyższym poziomie. Problemem jest jedynie piłka seniorska, która w tym momencie jest u nas czwartym poziomie rozgrywkowym w Polsce (Stilon Gorzów Wielkopolski i Lechia Zielona Góra występują w III lidze – przyp. red.). To trochę nam komplikuję sprawę, bo dzieci już w bardzo młodym wieku wyjeżdżają do lepszych akademii, gdzie widzą większe perspektywy, z uwagi na piłkę seniorską, która jest na wyższym poziomie. To też przekłada się na słabszy poziom drużyn seniorskich w województwie lubuskim. Myślę, że, gdyby w Gorzowie Wielkopolskim lub Zielonej Górze była drużyna na poziomie co najmniej pierwszej lub drugiej ligi to akademiom w regionie byłoby łatwiej przyciągnąć zawodników do siebie i młodzież tak szybko by stąd nie wyjeżdżała.

Pana zdaniem to jest jedyny powód, dlaczego tak wygląda obecny stan piłki nożnej w lubuskim?

– Myślę, że marki takich akademii jak Lech Poznań, Pogoń Szczecin czy Zagłębie Lubin kuszą młodych zawodników. To są trzy główne kierunki, gdzie wyjeżdżają talenty z naszego regionu. Spotykam się z tym, że rodzice 10-latków wożą swoje pociechy do tych akademii, bo widzą w nich większy potencjał. Nie chcę dyskutować na temat, czy jest to dobre lub złe, bo każdy przypadek jest inny. Droga każdego piłkarza jest inna. W województwie lubuskim można również wychować dobrego piłkarza do 15-16. roku życia, ale równie dobrze mogą zrobić spory progres, gdy wcześniej stąd wyjadą. Nie ma złotego środka na wychowanie profesjonalnego piłkarza. Za dużo składowych się na to dzieli, żeby wydzielić jedną właściwą drogę.

Pana zdaniem, dlaczego nie ma mocnych klubów seniorskich w województwie lubuskim?

– Przede wszystkim brakuje dużych firm, które zainwestowałyby pieniądze w ten sport. Nie ma co ukrywać, że na wysokim poziomie w Zielonej Górze, jak i Gorzowie Wielkopolskim jest żużel, który dość mocno ogranicza finansowo inne sporty. Dopóki istniał zakład Stilon, potężna firma, która zatrudniała ponad dziesięć tysięcy ludzi, miał środki na to, żeby inwestować w sport, wtedy klub Stilon był potężną marką nie tylko w regionie, ale i w całym kraju. Był taki moment, gdzie miał dwanaście dyscyplin sportowych na najwyższych poziomach rozgrywkowych w Polsce. Po rozpadzie tej firmy, klub mocno to odczuł pod względem finansowym. Oczywiście, później był taki moment, gdzie nasz zespół pod nazwą GKP był w pierwszej lidze, ale dzięki temu, że jeden z sponsorów zainwestował w ten klub. Myślę, że brak środków finansowych jest to jedna z głównych przyczyn, że nie ma w naszym regionie mocnego klubu. Kolejnym problemem jest brak stadionu. Obecny obiekt Stilonu Gorzów Wielkopolski jest stary i nie spełnia standardów kibiców, którzy chcą przyjść na mecz i usiąść na wygodnym krzesełku, do tego zjeść kiełbasę z grilla. Z kolei sponsor chciałby spotkać się w loży VIP z kolegami biznesowymi, żeby przy okazji oglądania meczu, móc z nimi porozmawiać. Zatem, należy stworzyć odpowiednie warunki dla odbiorców tego sportu. Dopóki nie będzie u nas takich warunków, będzie ciężko zbudować piłkę nożną na poziomie seniorskim.

W Polsce raczej wygląda to tak, że najpierw musi pojawić się sukces sportowy, żeby doszło do zmian infrastrukturalnych. Jeśli pojawia się sukces, też przychodzą nowi, chętni sponsorzy. Zobaczmy, gdzie była Warta Poznań kilka lat temu – III liga, a teraz udało im się zająć piąte miejsce w pierwszym sezonie w Ekstraklasie. Nie mogli grać na swoim stadionie, mają wręcz fatalne warunki infrastrukturalne, najmniejszy budżet w lidze, a i tak osiągnęli sukces. Pojawił się sukces to teraz miasto postanowiło wesprzeć Wartę i dojdzie do renowacji budynku, stadionu i boisk „Zielonych”. 

– Bez wsparcia biznesowego ciężko jest zbudować piłkę nożną na wysokim poziomie. Nie mówię, że jest to niemożliwe, bo Warta pokazała, że można. Mają określony budżet, w nim się mieszczą i pozyskują zawodników o określonym poziomie.

Warta Poznań płaci zawodnikom najmniej w całej Ekstraklasie. 

– Tym bardziej chwała trenerowi, że zbudował mocną drużynę w takich warunkach, jakie zastał. Spójrzmy na Raków Częstochowa, też kilka lat temu grali na niższym poziomie. Pojawił się inwestor, który wsparł klub, zaufał trenerowi Markowi Papszunowi i dyrektorowi akademii, Markowi Śledziowi. W Rakowie spore pieniądze zostały przeznaczone na rozwój akademii. To wszystko poszło do przodu. Rozsądnie zażądany klub, który został wsparty określoną kwotą, teraz zbiera owoce w postaci sukcesów na arenie krajowej. Podobny model funkcjonowania przydałby się w Gorzowie Wielkopolskim.

Niech pan coś więcej powie o treningach indywidualnych, które pan prowadzi? Z tego, co zauważyłem odbywają się one nie tylko w Gorzowie Wielkopolskim, ale i Szczecinie, Poznaniu czy Drezdenku? Jaki ma pan na to plan?

– Praca w treningu indywidualnym przede wszystkim opiera się na Gorzowie Wielkopolskim, ponieważ tutaj mieszkam. Był taki czas, gdzie mieszkałem pod Poznaniem i przychodzili do mnie zawodnicy m.in. Lecha. Przyjeżdżają do mnie na zajęcia również piłkarze ze Szczecina, ale generalnie są to zawodnicy, którzy wychowali się w Gorzowie Wielkopolskim lub jego okolicach, ale obecnie grają w różnych klubach np. Miedź Legnica. Nie zamykam się na określony wiek zawodnika, prowadzę treningi indywidualne z młodszymi, jak i juniorami, gdzie oczywiście dobieram odpowiednie środki treningowe pod daną kategorię wiekową. Skupiam się również na treningu motorycznym. Można to podzielić w taki sposób, że na wczesnym etapie zaakcentowane jest szkolenie ruchowe. Okresy sensytywne są u dzieci bardzo ważne, więc część wstępną treningu poświęcam na motorykę, a później skupiam się na elementach techniczno-taktycznych. Jestem zwolennikiem łączenia tych dwóch zagadnień, ponieważ sama technika wyizolowana nie sprawdza się w praktyce. Technika użytkowa jest wtedy, gdy przynosi korzyść na boisku. Trzeba w treningu robić takie ćwiczenia, żeby tę technikę, jak najlepiej wykorzystać na boisku podczas meczu. Przyjęcia kierunkowego należy uczyć podczas gry, gdy w pobliżu jest przeciwnik, a dobrze wykonane przyjęcie, przyniesie widoczną korzyść. Oczywiście nauczanie w formie ścisłej również jest ważne, ale już doskonalenie musi odbyć się w formie z przeciwnikiem, wtedy najlepiej się to sprawdza.

Rozumiem, że działa pan w kilkuosobowych grupach, żeby móc wykonywać wspomniane ćwiczenia?

– Tak, wszystko jest zależne od tego, nad czym będziemy pracować na treningu. W takich treningach sprawdza się rywalizacja, więc dobrze, gdy te grupy składają się z dwóch, trzech czy czterech osób. Rywalizacja ich napędza to sprawia, że zawodnicy wzbijają się na maksymalne swoje obroty i można uzyskać efekt meczowy, gdzie nie ma już kalkulacji. Dlatego też łączę w grupy, zawodników o podobnych umiejętnościach, żeby wystąpiła forma rywalizacji. Zauważyłem, że często popadamy ze skrajności w skrajność – rezygnujemy z formy ścisłej nauczania na rzecz praktycznych ćwiczeń, jak robią to na zachodzie. Okej, czerpmy wzorce, uczmy się od najlepszych, ale to nie oznacza, że w Polsce nie mamy dobrych, fajnych trenerów. Uważam, że nie wszystko da się przenieść z zachodnich akademii na nasz teren, a wspomniana forma ścisła była charakterystyczna dla naszego rozwoju i ona nadal powinna występować w formie nauczania na samym początku szkolenia, bo później tej techniki brakuje. Dołóżmy w doskonaleniu techniki elementy z gry, czyli taktykę i technikę użytkową. Myślę, że w taki sposób będą wyrastali dobrze wyszkoleni piłkarze.

Jak to jest z tym szkoleniem dzieci i młodzieży w Polsce? Jest lepiej i będzie tylko lepiej, czy nie ma ku temu przesłanek? Czy zgadza się pan z twierdzeniem trenera Bogusława Kaczmarka: “w Polsce wychowujemy brojlery i pustaki piłkarskie”?

– Z trenerem Bogusławem Kaczmarkiem miałem przyjemność pracować w GKS-ie Katowice i Górniku Łęczna. Muszę przyznać, że uwielbiam jego przenośnie, słownictwo i sposób wyrażania oraz postrzegania piłki nożnej. Myślę, że coś w tym jest, co trener mówi. Nie mamy za wielu kreatywnych piłkarzy w Polsce. Nie wiem, z czego to wynika, z procesu szkolenia? Nie dajemy im wolnej ręki i za szybko wrzucamy w pewne schematy? Nie da się tego zero-jedynkowo ocenić, gdzie jest problem. Przyczyn na pewno jest kilka. Aczkolwiek w pełni nie zgodziłbym się w tej kwestii z trenerem Kaczmarkiem, ponieważ coraz więcej pojawia się młodych zawodników o sporym potencjale, którzy wyjeżdżają za granicę. Uważam, że z roku na rok będzie więcej takich piłkarzy.

Wypowiedź trenera Kaczmarka dla TVP Sport padła odnośnie wyszkolenia technicznego u polskich zawodników. Rozszerzę nieco kontekst tych słów, bo szkoleniowiec zaznaczał, że w Ekstraklasie gra się na dwa kontakty – przyjęcie i strata.

– Zauważyłem, że pompka stała się ważniejsza od żonglerki. W tym momencie bardzo mocno przekoloryzowałem, ale mam wrażenie, że w młodym wieku nie skupiamy się na elementach technicznych…

Tylko na siłowych?

– Takie mam wrażenie, że pompka stała się ważniejsza od żonglerki. Nauczamy tego, żeby poprawnie wykonać pompkę, a dalej nie potrafimy grać w piłkę. Trening trwa 1,5 godziny, w tym 45 minut jest motoryki, 10 minut rozciągania, a w piłkę gramy 30 minut. Pamiętajmy o tym, że dzieci oprócz zajęć z piłki nożnej, nie uprawiają innych sportów ani też nie grają w piłkę na podwórku. Dlatego też piłki w piłce powinno być więcej na treningu.

Mówi pan  że pracuje również z młodszymi zawodnikami indywidualnie, czy zauważył trener, że koordynacja ruchowa u dzieci jest na niskim poziomie? Ten temat mocno poruszyliśmy z Maciejem Bykowskim, który nie ma, co do tego wątpliwości, że: „koordynacja ruchowa dzieci jest na dramatycznym poziomie. 10-latek nie potrafi zrobić przewrotu w przód czy w tył” .

– Tak, występuje problem z koordynacją i wszechstronnym szkoleniem ruchowym. Gdy byłem na kursie UEFA B, miałem przyjemność uczestniczyć na wykładach trenera Marka Wanika, który wiele lat szkolił się w Niemczech. Od niego nauczyłem się tego, że przy pracy z 5-6-latkami należy skupić swoją uwagę na wszechstronne szkolenie ruchowe – 30 minut w trakcie zajęć. Nie powinniśmy nauczać w tym wieku techniki, bo mózg kilkulatka nie jest jeszcze gotowy na to, żeby przyswajać tę wiedzę i umiejętności. Dlatego pojawia się wszechstronne szkolenie ruchowe. Ten proces jest złożony, bo w szkołach podstawowych, w klasach 1-3 wychowanie fizyczne jest zaniedbane. Tego przedmiotu uczą nauczyciele innych przedmiotów, wychowawcy, a nie wuefiści. To jest obszar bardzo zaniedbany. Na początku dzieci należy uczyć biegać, bo tego ruchu codziennego jest coraz mniej. Kiedyś nie trzeba było tego robić, bo więcej czasu spędzało się na świeżym powietrzu.

Przechodzenie z wieku juniora do seniora, czyli odwieczny problem polskiej piłki. Jakie jest pana spojrzenie na ten temat? Dlaczego ten proces nie jest płynny, mimo tego, że wiele się zmieniło od czasów, gdy pan wchodził do piłki seniorskiej? Piłkarska szatnia się zmieniła, starsi zawodnicy już nieco inaczej spoglądają na młodszych, jak to miało miejsce dwadzieścia lat temu. Mimo tych zmian, problem nadal pozostał. 

– Ten problem od lat występuje. Przyczyn jest wiele. Uważam, że kategoria juniora starszego powinna mieć takie same obciążenia treningowe, co seniorska, żeby czas adaptacji pod względem motorycznym nie musiał trwać pół roku, rok. Gdy byłem na stażu w Legii Warszawa, widziałem, że jest to tam praktykowane, aby tej przepaści nie było. Piłka juniorska rządzi się swoimi prawami. Fajnie, że pojawiły się CLJ-ki, aczkolwiek dobrym pomysłem jest to, żeby mieć drużyny rezerw na jak najwyższym poziomie, gdzie są ogrywani młodzi zawodnicy. Wszystko po to, żeby ta adaptacja i przejście do seniorów było płynniejsze i łatwiejsze. Zawodnik zawsze będzie lepiej się rozwijał, gdy będzie miał do czynienia na treningach ze starszymi od siebie, aniżeli, gdybym miał cały czas pracować z rówieśnikami. Myślę, że dobry kierunek obrał Lech Poznań czy Śląsk Wrocław, którzy mają drugie zespoły w II lidze.

Nawiążę też do pana kariery juniorskiej i złotego medalu na Mistrzostwach Europy w 1993 roku. Na palcach jednej ręki możemy wyliczyć tych, którzy przebili się na seniorski poziom. Aczkolwiek u niektórych ten początek obcowania z seniorami był obiecujący, bo wchodzili szybko do seniorów, jak Marcin Thiede czy Maciej Terlecki. Ten pierwszy przepadł, a drugi nie zrobił takiej kariery, jaką mu przepowiadano. 

– Każda historia jest inna. Aby zostać profesjonalnym piłkarzem musi wystąpić wiele składowych. Piłka nożna nie wybacza, trzeba być cały czas przygotowanym, dawać sto procent siebie na treningu i w taki sposób można coś osiągnąć, żeby przebić się do piłki seniorskiej. Nie można pozwolić sobie na chwilę słabości, a wiemy, jak to jest z okresem dojrzewania – pierwsze dziewczyny, zawody miłosne itd. W historii piłki nożnej było wiele talentów, które nie zaistniały w dorosłej piłce, a mówiło się, że powinny grać i być najlepsi. Każda historia jest inna. Jednych przystopowały kontuzje, drugich problemy wychowawcze. Tych przyczyn jest bardzo dużo. Ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że trzeba mieć sporo szczęścia. Pamiętam rozgrywki kadr wojewódzkich, na których pojawił się selekcjoner młodzieżowej reprezentacji Polski, Andrzej Zamilski. Spodobało mu się jedno moje zagranie piłki zewnętrznym podbiciem. To jest bardzo trudne zadanie i rzadko widzimy, żeby ktoś wykonywał takie podanie na 20-30 metrów. Oczywiście, to też nie jest tak, że tylko jedna rzecz mi wyszła w tym meczu (śmiech). Musiałem dobrze wypaść, że otrzymałem powołanie do reprezentacji i pojechałem na zgrupowanie. Tam usłyszałem od selekcjonera, że jestem słaby pod względem technicznym. Miałem to szczęście, że trafiłem pod skrzydła wybitnego fachowca w stilonie Gorzów Wielkopolski, Jerzego Polaczyńskiego, który zalecił mi treningi indywidualne. Przychodziłem do niego na dodatkowe zajęcia, a po pół roku okazało się, że na tyle się poprawiłem, że pojechałem na Mistrzostwa Europy, zdobyłem medal. Dlatego też trzeba się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie. Ciężka praca, a do tego fachowość trenera, który potrafi dostrzec i rozwinąć potencjał u danego zawodnika.

Czy jest pan w stu procentach zadowolony ze swojej kariery zawodniczej?

– Jestem zadowolony, zdobyłem złoty medal z kadrą U-16 na Mistrzostwach Europy, zagrałem ponad 170 meczów w Ekstraklasie. Miałem sporo problemów ze zdrowiem podczas swojej kariery. Przeszedłem w sumie sześć operacji, w tym m.in. trzy artroskopie kolana. I to wszystko działo się w młodym wieku. Kiedyś nie było tak rozwiniętej rehabilitacji, jak teraz. Pół roku dochodziłem do formy po operacji. Nie mogłem się w pełni rozwinąć, bo zawsze coś mnie spotykało. Gdy zacząłem dobrze grać, to nagle pojawiała się kontuzja. Jednak uważam, że na moje możliwości techniczne, osiągnąłem dosyć dużo. Moja gra była oparta na charakterze, zaangażowaniu i konsekwencji. Może trochę zabrakło umiejętności technicznych, ale serducha nigdy. Może, gdybym w pewnym wieku grał na innej pozycji niż na boku pomocy, gdzie trzeba mieć wydolność i szybkość, byłoby inaczej. Byłem wydolnościowcem, gdzie tej szybkości trochę mi brakowało. Może na innej pozycji, w środkowych strefach boiska, lepiej bym się rozwinął, aczkolwiek teraz to możemy tylko gdybać. Uważam, że trenerzy mają problemy z rozczytywaniem tego, gdzie danego piłkarza widzą w przyszłości. Nie potrafią ocenić maksymalnego potencjału zawodników pod daną pozycję. Często w klubach widzę, że wystawia się piłkarzy na tych pozycjach, na których zawodnik jest najlepszy w danym momencie, nie patrzy się w przyszłość, w kontekście piłki seniorskiej. To też jest problem – perspektywiczna ocena zawodnika pod daną pozycję.

Wspomniał pan kontuzjach, które wstrzymały pański rozwój. Przypomniała mi się rozmowa z Marcinem Drajerem, który zaznaczał: „trenerzy, którzy mnie prowadzili za juniora, przyznali się, że to, co robiliśmy, było złe. Środki treningowe, jak i obciążenia, były nieodpowiednie do wieku. Dzisiaj, gdy zawodnik wchodzi do pierwszego zespołu jest prowadzony indywidualnie. Kiedyś tego nie było. Wrzucało się na sztangę 60 kilogramów, nieważne, ile ważyłeś. Miałeś to wycisnąć i tyle. Zupełnie inna praca, a za tym szły też kontuzje”. Czy pan ma podobne doświadczenia? Błędy ówczesnych trenerów przełożyły się na wiele kontuzji mechanicznych u zawodników, co przystopowało ich kariery?

– Myślę, że tak. Bardzo szybko trafiłem na trening pierwszej drużyny Stilonu. Gdy miałem 15 lat i 9 miesięcy, debiutowałem na drugim poziomie rozgrywkowym w Polsce. Od 16. roku życia trenowałem już tylko z seniorami. Pamiętam treningi, które wtedy się odbywały, mało, kto by to teraz wytrzymał – interwały, skakanie przez dziesięć płotków po dwadzieścia serii. Mięśnie nie były do tego przygotowane, a stawy musiały radzić sobie z dużymi obciążeniami. Wiele kontuzji wynikało z źle dobranych obciążeń treningowych przez trenerów. Teraz mamy do czynienia z dużo większą indywidualizacją w każdych obszarach: motorycznych, czy mentalnych. I bardzo dobrze, bo każdy jest inny i potrzebuje innych bodźców.

Mocno pan żałuje, że nie udało się zagrać w pierwszej reprezentacji Polski? Z tego, co czytałem był pan w kręgu zainteresowań selekcjonera Jerzego Engela.

– Każdy chciałby zagrać w reprezentacji Polski. Był taki czas w GKS-ie Katowice, gdzie grałem bardzo dobrze. Nie wiem, czy to był poziom reprezentacyjny, ale z tego, co pamiętam, pojawiło się zainteresowanie ze strony selekcjonera, Jerzego Engela. Niestety, kontuzja uniemożliwiła mi otrzymanie ew. powołania do reprezentacji. Nie mówię, że na pewno zostałbym powołany, ale byłem w kręgu zainteresowań. Jednak i tak jestem zadowolony z mojej kariery zawodniczej. Nie mam na co narzekać.

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. archiwum prywatne Artura Andruszczaka