„Jeśli Włochy mnie nie złamały, to ciężko mnie będzie złamać”. Bielikow o przygodzie w Ascoli

Ciężko sobie wyobrazić, żeby w profesjonalnym klubie dochodziło do takich sytuacji, gdzie zawodnik musi założyć podartą koszulkę i występować w niej przez cały trening. A to nie był żart, zapewnia nas Kamil Bielikow, 19-letni bramkarz Zagłębia Lubin, który opowiedział nam o swojej nieudanej przygodzie w Ascoli Calcio, czyli klubu z Serie B. Wydawałoby się, że jest to poważna marka, a można się tam spotkać z różnego rodzaju absurdami. Co jeszcze spotkało młodego Polaka we Włoszech? Czego nauczył go ten wyjazd?

„Jeśli Włochy mnie nie złamały, to ciężko mnie będzie złamać”. Bielikow o przygodzie w Ascoli

Bielikow, zanim trafił do Włoch, szkolił swój warsztat bramkarski w Radomiaku Radom i Legii Warszawa. W 2018 roku był zgłoszony do rozgrywek II ligi, ale nie zdołał wtedy zadebiutować w seniorskiej piłce w barwach radomskiego klubu. Do Ascoli Calcio trafił w październiku ubiegłego roku, miał tam spędzić trzy sezony, ale jak już wiecie, obecnie jest zawodnikiem Zagłębia Lubin. Na co dzień trenuje z pierwszą drużyną, a w weekendy rozgrywa spotkania w trzecioligowych rezerwach. 

***

Od początku września jesteś zawodnikiem Zagłębia Lubin. Jak na razie podoba ci się w nowym klubie?

– Na nowo czuję radość z grania w piłkę (śmiech).

Skoro używasz takich słów, twój ostatni epizod we Włoszech nie należał do radosnych w twoim życiu?

– Przez jakiś czas nie było u mnie tej radości. A po powrocie do Polski czuję, że odżyłem.

W takim razie opowiedz dlaczego zdecydowałeś się opuścić Włochy i trafiłeś do Zagłębia?

– Okres kwarantanny we Włoszech to była wisienka na torcie mojego sfrustrowania. Fakt, faktem sprawy organizacyjne w klubie bardzo hulały, co też miało wpływ na moją decyzję o powrocie do Polski. A Zagłębie Lubin to zespół ekstraklasowy. Otrzymywałem również oferty z niższych lig polskich, jednak zdecydowałem wspólnie z agentem, że Ekstraklasa to najlepszy kierunek. Do tego też znam trenera bramkarzy Grzegorza Szamotulskiego, z którym spotkałem się w Legii Warszawa. Zagłębie przedstawiło mi plan na moją osobę i na tyle mi się on spodobał, że zdecydowałem się na taki ruch.

Jak brzmi ten plan?

– Nie mogę za bardzo zdradzać (śmiech). Aczkolwiek powiedzieli mi, że zrobią ze mnie bramkarza (śmiech).

Powiedziałeś dosyć tajemniczo, że sprawy organizacyjne miały wpływ na to, że zdecydowałeś się opuścić Ascoli Calcio. Co kryje się za tym określeniem?

– Mam przez to na myśli działania zarządu klubu. Na wszystko mają czas i często dochodziło do wszelkiego rodzaju opóźnień. Prosisz ich o coś, a oni ci mówią: „okey, zrobimy to jutro”. A następnego dnia powiedzą ci: „zrobimy to jutro”. I to tak się przeciąga miesiącami. Moim zdaniem to jest ich największa wada. Na treningu Primavery zdarzyła się taka sytuacja, że dostałem na trening… podartą koszulkę. Gdy poprosiłem o jej wymianę, otrzymałem odpowiedź: „nie ma wymian, masz w tej trenować”. A dziura na brzuchu była widoczna. Może nie przeszkadzała w wykonywaniu ćwiczeń, ale trzeba czuć się dobrze w stroju, którym się trenuje. Niestety, nie otrzymałem możliwości wymiany tej koszulki.

Bardzo niecodzienna sytuacja, ale wyjaśnij, jak to wygląda z technicznego punktu widzenia: na każdy trening otrzymujesz inny strój? Czy masz tylko jeden komplet, który oddawałeś regularnie do prania? Skąd ta dziura?

-To było tak, że były przygotowane trzy bluzy bramkarskie na trening. One nie były do nikogo przypisane. Każdy zawodnik podchodził do półki i brał koszulkę. Akurat mi się trafiła podarta. Moi koledzy bramkarze ubiegli mnie i szybciej wybrali odpowiednie stroje. Gdy zauważyłem, że mam uszkodzoną koszulkę, udałem się do pana magazyniera, którego poprosiłem o wymianę stroju. On mi powiedział stanowcze: „nie!”, choć na półce leżały inne. Zaznaczył mi jeszcze, że skoro otrzymałem taką koszulkę, oznacza to, że mam w niej trenować.

To była tylko jednorazowa sytuacja? Czy w tej koszulce musiałeś trenować przez dłuższy czas?

– Tak, to była jednorazowa sytuacja, choć zdarzało się jeszcze, że natrafiałem na koszulki, które były porwane na barkach. Jednakże już nie szedłem do magazyniera, aby prosić o wymianę stroju. Bo wiedziałem, że i tak bym nie dostał nowej.

Mówimy cały czas o profesjonalnym klubie, jakim jest Ascoli Calcio. Czy dochodziło też do innych absurdalnych sytuacji?

– To była jedyna aż tak absurdalna sytuacja. Bo też przeciągało się strasznie zgłoszenie mojej osoby do ligi. Aczkolwiek wiem, że to nie zależało ode mnie, ani od osób, z którymi na co dzień przebywałem w klubie. Na to ma wpływ zarząd Ascoli.

A ty z tym klubem podpisałeś tylko roczny kontrakt?

-Mój kontrakt funkcjonował na zasadzie stypendium. To wyglądało tak, że oni opłacili mój przyjazd, a także pokrywali koszty moich powrotów do Polski na święta i wakacje. Zapewniali mi mieszkanie, wyżywienie, itd. Do tego też otrzymywałem co miesiąc czesne od klubu. To nie był profesjonalny kontrakt. Podpisaliśmy umowę na trzy lata, ale był tam zapis, który mówił o tym, że po roku mógłbym go zerwać.

Czyli już nie jesteś zawodnikiem Ascoli Calcio?

– Nie jestem zawodnikiem Ascoli Calcio. Jestem pełnoprawnym piłkarzem Zagłębia Lubin.

Kiedy podjąłeś decyzję o tym, że nie chcesz kontynuować swojej kariery we Włoszech?

– W marcu było jeszcze wszystko okej. Czułem się w miarę dobrze i była taka opcja w głowie, żeby zostać w klubie, jeśli byłbym brany pod uwagę pierwszego zespołu. Jednak szczytem mojej frustracji okazała się sytuacja, kiedy nie pozwolono mi wrócić do Polski na kwarantannę. Klub mi zabronił tego ruchu, zaznaczając, że jest to niebezpieczne, gdzie włoscy zawodnicy wrócili do swoich domów. Tylko ja z jednym Serbem zostaliśmy w Ascoli i siedzieliśmy trzy miesiące w domach – bez możliwości wyjścia. To był moment kulminacyjny, bo zmęczyłem się pod względem fizycznym i psychicznym. Cały czas siedziałem w domu. Nie otrzymałem też żadnych rozpisek treningowych. Dopiero w maju zaczęliśmy się łączyć na treningi online.

Z tego, co mówisz, można wysnuć wniosek, że jest to niepoważny klub.

– Na pewno, gdy weźmiemy pod uwagę drużyny młodzieżowe, w których trenowałem, można uznać, że jest coś na rzeczy. Jednak też doświadczyłem pierwszej drużyny, gdzie trenowałem miesiąc. Tam to inaczej wyglądało. Status większy i dyrektorzy zwracają na to inną uwagę. W Primaverze było czterech trenerów, wliczając to trenera bramkarzy. I nie potrafili wszystkiego skontrolować, co działo się u nas.

Kamil Bielikow (pierwszy z prawej strony)

Akademia nie jest oczkiem w głowie dla Ascoli?

– Nie wiem, ciężko mi się odnieść. Ja mogę mówić tylko o własnych odczuciach. Fakt, faktem starali się o Primaverę. Bo na każdy mecz wyjeżdżaliśmy dzień wcześniej, spaliśmy w hotelu. Zdarzały się nawet mecze, na które lataliśmy samolotem. Klub nie miał problemów, żeby wydać na nas większe pieniądze. Aczkolwiek uważam, że te podstawowe sprawy lekko kulały.

Jeśli chodzi o treningi Primavery, trenowaliście w tym samym miejscu, co pierwsza drużyna?

– W tym samym ośrodku. Jeżeli chodzi o młodzieżowe drużyny Ascoli to do dyspozycji były dwa sztuczne boiska. Jedno nowe w dobrym stanie, a drugie było stare i fatalne. Na szczęście trenowaliśmy cały czas na tym lepszym boisku. Z kolei pierwsza drużyna trenowała na naturalnych boiskach.

Trenowaliście na sztucznych boiskach, bo i też na takich przyszło wam grać w Primaverze 2b?

– Tak, przyszło nam rywalizować głównie na sztucznych płytach. Jedynie na stadionie Juve Stabii była inna murawa – połączenie sztucznej trawy z ziemią, czyli jeszcze gorsze boisko od sztucznej nawierzchni.

Jak ocenisz poziom rozgrywek Primavery 2b, czyli zaplecza najwyższej ligi juniorskiej we Włoszech?

– W tej lidze występują głównie odpowiedniki drużyn z Serie B: Pisa, Frosinone, Salernitana, Lecce. Do tego Benevento i Crotone, które są teraz beniaminkami Serie A. Sami zawodnicy są dobrze wyszkoleni technicznie. Szybsze tempo niż w Polsce. A poziom? Myślę, że porównywalny do polskiej CLJ-ki.

Na Transfermarkcie widnieje informacja, że rozegrałeś w tej lidze tylko trzy mecze, czy to prawda?

– Jeżeli chodzi o ligowe mecze – tak, były to trzy spotkania, które rozegrałem w rundzie wiosennej. Gdy przychodziłem do Ascoli – minął miesiąc, zanim zostałem zgłoszony do rozgrywek. Przed jednym z meczów odbyłem rozmowę z trenerem, który mi powiedział: „wiem, że jesteś najlepszy spośród bramkarzy, którzy są w kadrze, ale z racji tego, że nie mówisz dobrze po włosku, wolę wystawić słabszego golkipera, który komunikuje się w tym języku”. Choć był to już moment, kiedy potrafiłem dogadać się z defensorami i przekazywać im proste komunikaty piłkarskie: „przesuń”, „cofnij”, „wybij”, „podaj”. Ciężko było mi się z marszu nauczyć języka włoskiego. Jednak każdego dnia poświęcałem czas na naukę, żeby móc dogadać się z kolegami i trenerami.

Jak wyglądała komunikacja w Ascoli? Mogłeś dogadać się w języku angielskim? Używali tego języka? Bo np. Jakub IskraPatryk Peda zaznaczali, że w SPAL nakazuje się używać tylko włoskiego.

– Jeżeli chodzi o kolegów z drużyny – tylko jeden Włoch mówił po angielsku, a reszta znała tylko podstawowe słówka. W pierwszym roku było czterech obcokrajowców i spędzaliśmy czas w swoim gronie, siedzieliśmy w szatni obok siebie. Rozmawialiśmy po angielsku. Można nawet powiedzieć, że byliśmy odseparowani od grupy. Jeżeli chodzi o trenerów – oni też nie za dobrze mówili po angielsku. Trener bramkarzy nie znał w ogóle tego języka. Aczkolwiek po czasie potrafił załapać kilka słówek i w pewnym momencie był w stanie coś wyjaśnić lub pokazać. Inni szkoleniowcy rozumieli angielski, ale też nie za bardzo potrafili się nim posługiwać. Moje ogólne spostrzeżenie na Włochów jest takie, że nie znają za dobrze angielskiego.

Jak wyglądał twój proces adaptacji? Będąc tam samemu, było ciężko tobie odnaleźć się w nowym środowisku? Czy ktoś ci pomagał, aby było ci łatwiej?

– Tak naprawdę to nie przechodziłem tego procesu sam, bo wraz ze mną przyjechałem Vilius Piliukaitis, który ma podpisany kontrakt z tą samą agencją menadżerską. Spotkałem się z nim już na lotnisku. Potem mieszkałem z nim w hotelu, następnie w tym samym pokoju, który został nam przydzielony przez klub. Przez pół roku razem tylko nie chodziliśmy do toalety (śmiech). Wszystko robiliśmy wspólnie. Myślę, że nawiązaliśmy bardzo dobry kontakt. Gdybym do niego zadzwonił w nocy, to na pewno odebrałby telefon i porozmawiałby ze mną Jeżeli chodzi o szatnię, pomógł nam Serb, Alex Marković, który znał już język włoski i tłumaczył nam odprawy trenerów itd. Można powiedzieć, że był naszym tłumaczem. Gdybym trafił do Ascoli sam, na pewno miałbym ciężej, żeby przejść proces adaptacyjny, ale dzięki temu, że miałem towarzysza – ten czas przebiegł płynnie.

Jeśli chodzi o treningi, zestaw i porównaj Ascoli z Legią, jakie dostrzegasz różnice?

– W Legii było tak, że dany element ćwiczyliśmy przez cały trening np. tematem jednostki treningowej była gra jeden na jeden – trenowaliśmy tylko jeden na jeden. We Włoszech treningi czasem były nieco dłuższe, ale nawarstwienie było większe, czyli gra jeden na jeden, dośrodkowania, gierki, ofensywa, defensywa. Treningi nie były wyspecjalizowane

Udział bramkarza w treningu zespołowym jest spory? Czy większy nacisk kładziony jest na indywidualny trening?

– Na początku treningu jest praca z trenerem bramkarzy. Robił ze mną dziwne ćwiczenia, przynajmniej tak je odbierałem na początku. Później główny trener wołał nas do gierek lub taktyki. Było nas czterech bramkarzy, więc też dochodziło do rotacji. Najpierw pierwsza dwójka golkiperów trenowała z zespołem, druga w tym czasie pracowała z trenerem bramkarzy.

Użyłeś sformułowania „robił ze mną dziwne ćwiczenia”, co masz przez to na myśli?

– To było tak, że trener bramkarzy na początku nauczył się jednego słowa po angielsku: „fly”. I na treningach często krzyczał: „fly Kamil!”. Polska szkoła bramkarska jest taka, że lepiej zrobić krok i potem złapać piłkę. A u nich było tak, że wybijali się z miejsca i łapali w locie. Tak, jakby chcieli pokazać, że robią efektowne interwencje, aby to dobrze wyglądało na zdjęciach lub filmie. Nie wiem, o co im dokładnie chodziło w tym aspekcie. Musiałem się do tego przyzwyczaić i po prostu „latać”. Na samym początku było to dla mnie dziwne i męczące. Bo w trakcie treningu upadałem wielokrotnie na sztuczną murawę. A później dawało to we znaki – w obiciach, czy otarciach.

A teraz pracując z trenerem Szamotulskim, też „latasz” na treningach?

– Czasem jak mnie zatnie, to lecę sobie na drugie boisko (śmiech), ale właśnie trener Szamotulski zwraca uwagę, żebym zrobił krok i złapał piłkę. Zamysł jest taki, że ma to być skuteczne, a nie tylko efektowne. Też jestem zwolennikiem tej polskiej myśli bramkarskiej, gdzie byłem tego uczony od dziecka. Jednak trochę mi zostało tego włoskiego stylu. Czy to dobrze, czy źle? Nie mi to oceniać.

Jeśli chodzi o sam trening bramkarski widzisz jeszcze jakieś różnic między Włochami a Polską?

– Jeżeli chodzi o sam trening bramkarski to nie. Aczkolwiek w Radomiaku czy w teraz w Zagłębiu jest tak, że bramkarze mają oddzielną siłownię i robią ćwiczenia potrzebne golkiperom. A we Włoszech siłownia była stricte ogólnorozwojowa, gdzie robiło się wszystkiego po trochu – w moim odczuciu na niewielkich ciężarach. Większość zawodników była gorzej zbudowana ode mnie. Nie jest też ze mnie żaden „koks”, ale te różnice były widoczne. Dla niektórych chłopaków podniesienie 40 kg na klatę – było czymś „wow”. Na pewno są mniejsi i słabsi fizycznie, jeżeli chodzi o ten aspekt.

A jak wygląda aspekt taktyki w Ascoli w kontekście bramkarzy? Pytam o to, dlatego, bo spotkałem się z dwoma punktami widzenia. Piotr Zalewski zaznaczał, że nawet w drużynie z poziomu Serie D ważna była taktyka dla bramkarzy: przesuwanie, trzymanie linii i na każdy mecz był inny pomysł na rozpoczynanie gry od bramki. Z kolei Szymon Matysiak, który występował w młodzieżowych drużynach Torino, nie odczuł czegoś takiego, jak taktyka dla bramkarzy.

– W Ascoli to było tak, że podczas gierek treningowych z zespołem – trener wolał, żebyśmy grali po ziemi, nawet, jeśli damy złego “pasa” do przeciwnika. Ważna jest gra kombinacyjna z obrońcami i pomocnikami, zamiast wywalania długiej piłki do napastników. W meczach było tak, że nieraz słyszałem podpowiedzi: “gdy złapiesz piłkę – ładuj długą na napastników, niech się ścigają”. Cały czas mam na myśli grę nogami. Z kolei w obronie było tak, że moi defensorzy, mając wiedzę, że jestem za plecami – woleli puścić piłkę za siebie, żebym ją przeciął i złapał. Powiem szczerze, że ten element gry nie jest u mnie najlepszy. Czasem było tak, że nie wychodziłem w tempo do tych piłek lub schodziłem na bok, żeby mi zagrali, abym mógł to rozegrać na boki. Często mieli o to pretensje. Aczkolwiek skutkowało to tym, że potrafiliśmy często wychodzić z ogromnych tarapatów w meczach. Włoscy napastnicy są nieco świrnięci w kontaktach jeden na jeden (śmiech) i czasem wolałem unikać bezpośrednich spotkań z nimi.

Taktyka jako przygotowanie planu na konkretnego rywala. Czy poświęciliście sporo uwagi najbliższemu przeciwnikowi i pracowaliście na treningach stricte na danymi elementami, które zamierzaliście wykorzystać w tym starciu? Mam na myśli stałe fragmenty gry, wyrzuty z autu i inne rozwiązania taktyczne.

– W Internecie można znaleźć wiele obszernych skrótów meczów Primavery. Poszczególne spotkania są również transmitowane w telewizji. A trenerzy dwa-trzy dni przed meczem zabierali nas na salę konferencyjna i robili odprawę taktyczną. Wyjaśniali: jak gra przeciwnik i jak będziemy się ustawiać pod nich. Czasem ważny był tylko sposób krycia przy stałych fragmentach gry. Następnie przez następne dwa-trzy dni pracowaliśmy na treningach pod danego rywala np. jedna sesja treningowa był poświęcona tylko rzutom rożnym, inna sposobowi atakowania i bronienia. Wyrzuty z autu też się zdarzały, ale nie za często.

Wspomniałeś, że trenowałeś z pierwszą drużyną Ascoli. Odczułeś spory przeskok między Primaverą a seniorską ekipą?

-Tak, ten przeskok jest widoczny. Gdy po kwarantannie przyszło do pierwszego zespołu pięciu zawodników z Primavery, było widać, że sobie nie radzą. Nie było takiej osoby, o której by powiedzieli: “on jest świetny, pasuje do pierwszej drużyny”. Było widać, że odstają pod względem fizycznym lub technicznym. Z kolei u bramkarzy tego przeskoku może nie da się tak łatwo zauważyć. Bo czasem jest to kwestia danego dnia: raz jeden broni lepiej, a drugi gorzej. Gdy trenowałem z pierwszą trójką bramkarzy, to nie zauważyłem tego przeskoku.

Gdy obserwowałeś bramkarzy pierwszego zespołu Ascoli, odniosłeś wrażenie, że są na dobrym poziomie? Czy wręcz przeciwnie, czułeś się od nich lepszy?

– Nicola Leali, czyli pierwszy bramkarz Ascoli prezentował wysoki poziom, ale czasami zdarzało mu się coś zawalić w lidze. Były takie mecze, które drużyna przegrywała, gdzie miał przy tym spory udział. Choć niektóre jego interwencje były naprawdę kapitalne. Gdy je widziałem, to aż się łapałem za głowę. Gabriele Marchegiani był drugim bramkarzem w tamtym sezonie. Luca Marchegiani to jego ojciec, który przez wiele lat grał w Lazio Rzym. Gabriele jest mocny w gębie (śmiech). W bramce też prezentuje dobry poziom, ale ciężko mu było równać się z Lealim.

Gdy przeglądam kadrę Ascoli z sezonu 2019/20, widzę kilka znajomych nazwisk, który piłkarz zrobił na tobie największe wrażenie na treningach?

– Na pewno wymieniłbym Gianlucę Scamaccę, napastnika wypożyczonego z Sassuolo. Widać było u niego sporą jakość. Mogę powiedzieć, że ma “to coś”. Z lekkością mijał obrońców. Do tego dochodziła siła strzału, czasem ręce przełamywało. Petar Brlek, czyli były piłkarz Wisły Kraków, też robił na mnie spore wrażenie. Bo widział dużo na boisku. Czasem zagrywał takie piłki, że przecierałem oczy ze zdumienia. Tę dwójkę szczególnie bym wyróżnił. Aczkolwiek większość zawodników miała coś w sobie “ekstra”, czym potrafili zaskoczyć na treningu.

Nie wymieniłeś Simone Padoina, bardzo doświadczonego zawodnika, który rozegrał ponad 300 meczów w Serie A. Ma w swoim CV występy m.in. w Juventusie Turyn czy Cagliari Calcio. Jak go zapamiętałeś?

– Powiem szczerze, że wchodząc po raz pierwszy do szatni, nie wiedziałem, że ktoś taki jest. On dla mnie był “Simo”. Nie wywyższał się. Potrafił podejść i zapytać się: “jak się masz?”, “co tam słychać?”. Wychodził z inicjatywą, żeby w czymś mi pomóc. Był bardzo miły w stosunku do mnie. Wiedział, że nie mówię dobrze po włosku, dlatego starał się mówić pojedyncze słówka po angielsku. Później dowiedziałem się, że w przeszłości grał w Juventusie i ogólnie jest bardzo doświadczonym piłkarzem. Było widać na treningach u niego bardzo duży spokój i luz. Potrafi łatwo wychodzić z ciężkich sytuacji boiskowych. Zapamiętałem go z bardzo dobrej, przyjaznej strony.

Padoin jest w tym samym wieku, co ówczesny trener Ascoli Calcio – Paolo Zanetti. Czy to nie kolidowało we wspólnej pracy? 

– Padoin był ważną postacią w zespole. Myślę, że gdy poszedł na rozmowę z trenerem – rozmawiał z nim, jak równy z równym, choć nie wiem, jak wyglądały ich relacje.

Zanetti teraz pracuje w Venezii, jak go wspominasz?

– Nie jestem pewny, czy wie, jak mam na imię (śmiech). Bo byłem czwartym bramkarzem na treningach. Jednak, gdy mi coś nie wychodziło, to od razu mówił: “nic się nie stało, graj dalej”. Jeżeli chodzi o relacje z trenerem, to ich nie miałem. Częściej rozmawiałem z trenerem bramkarzy. Był bardzo otwarty i można było z nim pożartować i obgadywać innych (śmiech).

Czy same treningi z pierwszą drużyną Ascoli wywierały na tobie wielkie wrażenie? Czy w porównaniu z Radomiakiem Radom, czy Zagłębiem Lubin, nie widzisz większych różnic?

– Na pewno był ten efekt “wow”, bo tam byli zawodnicy, którzy są warci sporo więcej pieniędzy. To też już świadczy o tym, jaki oni mają poziom i poniżej, którego nie spadną. Gdy porównamy Radomiak Radom, wtedy drugoligowy, z drużyną z Serie B – widać dużą różnicę. Z kolei myślę, że Ascoli z Zagłębiem Lubin mogłoby grać jak równy z równym, nawet sądzę, że to my moglibyśmy mieć większą przewagę. Na pewno ich atutem mogłaby być taktyka. Bo w pierwszej drużynie Ascoli było sporo zajęć taktycznych i treningów stricte pod przeciwnika.

Wiadomo, że bramkarz nieco inaczej odczuwa intensywność treningów niż zawodnik z pola. Jednak powiedz, jak ty to odbierasz na swoim doświadczeniu włosko-polskim?

– W Primaverze czułem się jakby trenowałem w polskiej drużynie seniorów. W Polsce bywało tak, że jest jedno powtórzenie ćwiczenia i zmiana. A we Włoszech jest sześć powtórzeń i dopiero zmiana, gdzie ja już przy piątej, szóstej serii – ledwo co oddychałem. Na to wpływ miała pogoda i fakt, że intensywność treningów bramkarskich jest wyższa

Przedstawiliśmy całą twoją historię w Ascoli, a nie poruszyliśmy wątku, jak w ogóle doszło do tego, że trafiłeś do drużyny z Serie B?

– Po awansie Radomiaka Radom do pierwszej ligi pojawił się temat jednego klubu z Ekstraklasy. Początek nowego sezonu zacząłem z radomskim zespołem, trenowałem tam blisko trzy tygodnie. Do Radomiaka byłem wypożyczony z Legii Warszawa. Ówczesny beniaminek pierwszej ligi był chętny zakontraktować mnie na kolejne trzy lata. Jednak, gdy dowiedziałem się, że interesuje się mną klub z Ekstraklasy. Chciałem spróbować tam swoich sił. Miesiąc spędziłem na testach w Zagłębiu Lubin. Aczkolwiek Legia nie potrafiła się dogadać z “Miedziowymi” w sprawie transferu i temat upadł. Później pojawiła się opcja wyjazdu do Włoch. Stwierdziłem, że może to być fajny ruch, patrząc pod kątem mojej przyszłości. Bo też inaczej patrzy się na zawodnika, który wraca z zagranicy do Polski, niż na takiego, który cały czas gra w rodzimej lidze. Zdecydowałem się na wyjazd do Ascoli, bo to już był wrzesień. Szkoła i liga już wystartowały, a ja nadal nie byłem pewny swojej przyszłości. A włoski klub mnie widział na testach i na tyle im się spodobałem, że chcieli mnie pozyskać Do tego też Ascoli szybko dogadało się z Legią w sprawie transferu.

Jak finalnie podsumujesz swoją przygodę we Włoszech? Uważasz, że był to zmarnowany czas? Dobra lekcja? Cego się tam nauczyłeś?

– Na pewno była to szkoła życia. Na pewno też znajdą się pozytywne aspekty tego wyjazdu. Samo to, że nie znałem wcześniej języka włoskiego, a może mi się jeszcze przydać w przyszłości. Nie wiadomo, gdzie trafię za dwa-trzy lata, czy nawet za dziesięć. Do tego też otworzyłem głowę na taktykę włoską i bycie włoskim bramkarzem. Ciężka lekcja życia. Jeśli Włochy mnie nie złamały, to ciężko mnie będzie teraz złamać (śmiech).

Przez słowa “szkoła życia” masz na myśli wszystkie sprawy organizacyjne?  Czy jest jeszcze coś, czego nie powiedziałeś, a sprawiało ci problemy?

– Sprawy organizacyjne i kwarantanna. Nic więcej na to nie miało wpływu.

Czy i jakie cele wyznaczyłeś sobie na ten sezon?

– Ciężko pracować przez cały sezon, żeby móc zadebiutować w Ekstraklasie. Moje cele to: ciężko pracować, ciężko pracować i… ciężko pracować. Chcę cieszyć się z tego, co robię, a nie zamartwiać się rzeczami niezależnymi ode mnie.

Celujesz w debiut Ekstraklasie w tym sezonie?

–  Na pewno chciałbym, ale nic nie jest pewne.

Gdy trenujesz z pierwszym zespołem i widzisz Dominika Hładuna i Konrada Forenca, uważasz, że jesteś na porównywalnym poziomie, co oni i jesteś w stanie z nimi rywalizować o plac?

– Myślę, że jestem w stanie z nimi rywalizować, ale uważam, że mam nieco słabsze umiejętności, a na pewno jestem mniej doświadczony, a to gra główną rolę. Na treningach zdarza mi się zrobić jakąś “głupotę” – zły wyrzut, niedokładne podanie itp. A Hładunowi czy Forencowi rzadko się to zdarza. Mają większy spokój ode mnie. Aczkolwiek myślę, że jestem w stanie z nimi rywalizować, bo mogę mieć pewne cechy, których oni nie mają.

A co to może być? 

– Ciężko mi się do tego odnieść. Musiałby się do tego ustosunkować trener Grzegorz Szamotulski albo inni trenerzy.

Gdzie siebie widzisz za pięć lat?

– Jest to trudne pytanie… widziałbym się, jak nie w zespole Ekstraklasowym, to w dobrym zagranicznym klubie. Nie jestem w stanie sprecyzować ligi.

A jak patrzysz na Włochy: Nigdy więcej, czy jeszcze kiedyś spróbuję?

– Nigdy nie mów nigdy, gdyby trafiłaby się jakaś oferta z dobrego włoskiego klubu z Serie A lub Serie B, to czemu nie? Trzeba próbować rzeczy, które daje ci życie. Nie można się od razu zamykać. Owszem, byłem już we Włoszech i nie spodobało mi się, ale nie jest powiedziane, że tak samo, jak w Ascoli Primavera będzie np. w Parmie czy Benevento.

Za dwa-trzy lata dzwoni Ascoli – od razu im mówisz: “do widzenia”, bo nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Czy jednak stwierdziłbyś: “jeszcze raz spróbuję”?

– Może dojść do takiej reorganizacji w klubie, że można by jeszcze raz próbować. Mówisz, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, ale jeżeli zmieniłoby się coś w tym klubie na lepsze, to czemu nie spróbować?

ROZMAWIAŁ ARKADIUSZ DOBRUCHOWSKI

Fot. Archiwum prywatne Kamila Bielikowa